Dryjańska: Kosiniak i Horała gadają, kobiety robią. Stworzyłyśmy sobie państwo w państwie

Anna Dryjańska
31 stycznia 2023, 19:42 • 1 minuta czytania
Najpierw błysnął Władysław Kosiniak-Kamysz. Ludowiec odmówiłby aborcji 14-letniej dziewczynce z niepełnosprawnością zgwałconej przez wujka, bo… klauzula sumienia. Potem swoje trzy grosze dorzucił Marcin Horała z PiS, który porównał oczekiwanie od ginekologów, że będą przerywać niechciane ciąże, do zmuszania muzułmanów do jedzenia wieprzowiny. Na szczęście panowie wzmagali się już tylko teoretycznie. Dziewczynce pomogła Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. 
Marcin Horała. fot. Tomasz Jastrzebowski/REPORTER

Pomińmy to, że szczęśliwy rozwodnik rozprawia o klauzuli sumienia. Pomińmy to, że ojciec córek zestawia kobiety z kawałkiem mięsa. Skupmy się na obrazie całości. Sprawa 14-latki z Podlasia ma dwa aspekty: optymistyczny i niepokojący.


Optymizmem napawa fakt, że kobiety w Polsce zbudowały państwo w (nienawidzącym je) państwie. Podczas gdy podli tchórze mieniący się lekarzami zostawili dziecko bez pomocy, one zorganizowały potrzebny zabieg kilkaset kilometrów od miejsca zamieszkania dziewczynki. 

Ten przypadek to przecież tylko wierzchołek wierzchołka góry lodowej. Polki stworzyły sieć samopomocy ginekologicznej, w ramach której udostępniają sobie to, co potrzebne: od antykoncepcji awaryjnej, przez wiedzę, po pigułki poronne (przerwanie własnej niechcianej ciąży jest legalne) i zabieg chirurgiczny. 

Zamówiony przez Jarosława Kaczyńskiego zakaz aborcji embriopatologicznej (przecież, jak mówił przed laty, każda ogarnięta osoba załatwi sobie zabieg za granicą), tylko zwiększył popularność i wsparcie dla takich organizacji jak Federa czy Aborcja Bez Granic. Dzięki nim w antykobiece tryby wpadają nie wszystkie, lecz niektóre kobiety (choć nawet jedna z nas to o jedną za dużo).

Dziewczynka z Podlasia już się osuwała, ale dzięki interwencji Federy nie została przemielona. Podczas gdy kobiety działają, politycy – i tu pojawia się niepokojący aspekt – zalewają nas odklejonymi słowami. 

To fascynujące, jak blisko rządzących potrafi być część opozycji. Wystarczy, że na tapet wjedzie prawo kobiet do samostanowienia i już powstają egzotyczne koalicje. Nie chodzi rzecz jasna tylko o lidera Polskiego Stronnictwa Ludowego – podobne stanowisko pewnie zaprezentowaliby też niektórzy posłowie Koalicji Obywatelskiej, gdyby nie to, że boją się, iż nie trafią na listy wyborcze. 

Poparcie dla liberalizacji ustawy aborcyjnej to warunek, jaki kandydatom na kandydatów postawił Donald Tusk. Szymon Hołownia od miesięcy powtarza, że w sprawie aborcji chciałby referendum. W przypadku tej biednej dziewczynki z Podlasia pytanie mogłoby brzmieć: Czy 14-letnia ofiara kazirodczego gwałtu powinna być zmuszona do rodzenia? Tak, nie, trudno powiedzieć (swoją drogą ciekawe jak w tym okrutnym quizie zagłosowałby wujek-gwałciciel).

Pytanie, na które nie ma oczywistej odpowiedzi, to losy ustawy liberalizującej aborcję po ewentualnej wygranej wyborów przez opozycję. Czy cała strona demokratyczna uzna, że kobiety mają prawo do swojego ciała także wtedy, gdy są w ciąży? Czy nowa władza spróbuje nas wepchnąć w okadzoną hipokryzję? Czy politycy znowu zrobią deal z biskupami, jak na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy przehandlowali nasze brzuchy?

Skandal wokół odmowy pomocy zgwałconej 14-latce jaskrawo wskazuje na to, że prawo nie jest jedyną kwestią, która wymaga zmiany. Przecież przerwanie niechcianej ciąży w przypadku gwałtu jest legalne, a mimo to dziecko nie uzyskało – przed kontaktem z Federą – dostępu do świadczenia medycznego. 

Można o tym gadać i gadać, ale to wymaga prostego działania. Fundamentalistyczni katolicy nie powinni pracować w publicznych szpitalach jako ginekolodzy, podobnie jak fundamentalistyczni świadkowie Jehowy nie powinni odpowiadać za transfuzje krwi. Potrzebujemy europejskiego prawa do aborcji w praktyce, a nie tylko na papierze. Do tego czasu kobiety będą tworzyć państwo w państwie, płacąc pełne podatki rządzącym, którzy nie traktują ich jak pełnoprawnych obywatelek.