Centrum Praw Kobiet. Powiedziały o mobbingu, teraz punktują: Stara feministyczna gwardia milczy

Katarzyna Nowak
03 lutego 2023, 10:30 • 1 minuta czytania
– Ten szantaż, że (poprzez ujawnienie nieprawidłowości – red.) zaszkodzimy fundacji, fundowano nam od dawna. To było jak mantra – mówi w rozmowie z naTemat.pl Monika Młynarczyk, członkini prezydium komisji zakładowej Centrum Praw Kobiet. Odnosi się w ten sposób do oświadczenia zarządu fundacji wydanego po ujawnieniu afery mobbingowej. I dodaje: – Mamy pretensję do starej feministycznej gwardii, która nadal konsekwentnie milczy.
Na zdjęciu: Urszula Nowakowska oskarżana o pracownice Centrum Praw Kobiet o mobbing fot. Jan KUCHARZYK/East News // screen: OZZ IP w Centrum Praw Kobiet

Do sloganu Centrum Praw Kobiet: "trzymamy stronę kobiet", jej byłe i obecne pracownice dodają: "Chyba że je zatrudniamy, to wtedy nie". Zanim opisały mediom, że od lat walczyły o podpisanie umów czy wypłatę zaległych wynagrodzeń, od ponad roku bezskutecznie próbowały porozumieć się z dwuosobowym zarządem fundacji. Zasiada w nim m.in. Urszula Nowakowska, która mobbing i przemoc ekonomiczną – jak relacjonują pracownice – miała stosować od kilkudziesięciu lat.

W rozmowach z dziennikarkami Onetu i "Wyborczej" kobiety opisały, że niektóre z nich od dłuższego czasu nie dostawały wynagrodzeń bądź zwlekano z podpisaniem z nimi umów. Dotyczyło to – jak opisały – zarówno pracownic, które z CPK związane były od dłuższego czasu, jak i np. Ukrainek, które pracę w fundacji w ubiegłym roku.

Czytaj też: Mobbing w Centrum Praw Kobiet? "Na zewnątrz jest pięknie, w środku syf"

Umów miały nie dostać m.in. Taisia, która zaczęła pracę w czerwcu, Polina – prowadząca od lipca kurs polskiego dla dzieci (tutaj pojawiła się też kwestia braku wypłaty zaległego wynagrodzenia), czy zatrudniona od sierpnia Julia. Olena miała nie dostać z kolei wynagrodzenia za nadgodziny – wymieniono w artykule "Gazety Wyborczej".

W reakcji na to zarząd Centrum Praw Kobiet wydał oświadczenie. Wskazano w nim m.in., że należy poczekać na wnioski powołanej w organizacji komisji antymobbingowej. W oświadczeniu znalazło się też to zdanie: "Publikowanie niepotwierdzonych informacji może doprowadzić do zniszczenia organizacji i pozbawi tysiące kobiet pomocy".

Dodano jeszcze, że "w obecnym klimacie politycznym upublicznianie niepotwierdzonych konfliktów w progresywnych organizacjach kobiecych stanie się przysłowiową wodą na młyn dla ich przeciwników".

"Prezeska powiedziała nam, że postrzega działalność związku jako działalność wrogą"

"Czy nie brzmi to podobnie do 'brudy pierze się we własnym domu', 'nie donoś na niego na policję, bo dziecko musi mieć ojca', 'nie idź z tym do sądu, bo mu zniszczysz karierę"?' – pytają dziś założycielki związku przy CPK.

Monika Młynarczyk, członkini prezydium komisji zakładowej Centrum Praw Kobiet, która wciąż pracuje w fundacji, mówi w rozmowie z naTemat.pl więcej na ten temat.

– Związek założyłyśmy w lipcu 2022 roku, ale batalia o przestrzeganie podstawowych praw pracowniczych w Centrum Praw Kobiet zaczęła się dużo wcześniej. Ja pracuję w CPK od pięciu lat i niemal od razu zauważyłam problemy i nieprawidłowości, o których alarmujemy – podkreśla. – Jesteśmy pracownicami, które chcą uregulowania w organizacji podstawowych kwestii dot. m.in. regulaminów, zakresu obowiązków, struktury fundacji, transparentności finansowej.  Zaczęłyśmy zgłaszać potrzebę wprowadzenia konkretnych działań naprawczych już półtora roku temu. Ale nasze maile wpadały w "studnię", zarząd nie był zainteresowany jakimkolwiek dialogiem – wyjaśnia.

– Od lipca jako związek zaczęłyśmy podejmować próby komunikowania się z zarządem. Pierwsze nasze pisma dotyczyły m.in. potrzeby wprowadzenia Regulaminu Pracy i Wynagrodzeń, których w CPK nigdy nie było. Wszystko odbywało się uznaniowo wg widzimisię prezeski – wskazuje. Jak dodaje, założenie związku zmniejszyło przewagę pracodawczyni nad pracowniczkami.

– Prezeska Nowakowska od razu powiedziała nam wprost, że postrzega działalność związku, który domagał się m.in. wypłat zaległych wynagrodzeń pracownicom za ich pracę, za działalność wrogą. Zrywano związkowe ogłoszenia, które wywieszałyśmy na tablicy ogłoszeń i na różne sposoby utrudniano prowadzenie działalności związkowej – opowiada w rozmowie z naTemat.pl.

Pracownice o mobbingu. "Mamy pretensje, że stara feministyczna gwardia milczy"

Młynarczyk opisuje też, że jedną z pierwszych interwencji związku była sprawa pracownic z Ukrainy. – To było około 10 dziewczyn, w różnej sytuacji życiowej, które zaczęły współpracę z CPK w 2022 roku. Dochodziło m.in. do sytuacji niewypłacania wynagrodzeń przez dwa miesiące – mówi.

Jak jednak podkreśla, historia nieprawidłowości dotyczących nieprzestrzegania praw pracowniczych jest znacznie dłuższa. – To się działo od 30 lat. Dopiero my, obecne, ale też byłe, pracownice CPK, zorganizowałyśmy się, żeby przerwać ten krąg przemocy – wskazuje. Przytacza też historię sprzed dwudziestu lat.

– Wtedy sekretarka w ciąży została zwolniona przez prezeskę. W geście solidarności z nią z pracy odszedł wtedy cały warszawski zespół, w nim: prawniczki, psycholożki – wskazuje.

– Wtedy ważna i znana dziś ikona feministyczna znalazła pracę zwolnionej sekretarce, ale poza tym sprawa została zamieciona pod dywan, nie było żadnej znaczącej reakcji środowiska. Mamy świadomość, że wszyscy wiedzieli, co się działo w Centrum Praw Kobiet, ostrzegano przed pracą tu, ale nikt nie podjął żadnych zdecydowanych działań mających na celu ukrócenie praktyk stosowanych przez prezeskę CPK – dodaje Młynarczyk.

Mówi też wprost: – Dlatego – tak, mamy pretensje, że stara feministyczna gwardia milczy do teraz. Być może same mają coś za uszami, być może wciąż poddają się szantażowi argumentem, że "brudy pierze się we własnym domu", nie wiem. My wykonałyśmy pierwszy, najważniejszy krok, a teraz oczekujemy, że zabiorą one głos i nie będą już dłużej chronić przemocowej koleżanki.

– Wspaniałe jest za to wsparcie, które dostałyśmy z innej części feministycznego środowiska, zwłaszcza od działaczek z młodszego pokolenia, które są dalej od prezeski Nowakowskiej, ale nie tylko. Po naszej stronie stanęła Renata Durda, szefowa Niebieskiej Linii, Federa czy warszawska Manifa – zaznacza.

Z deklaracjami wsparcia dla pracownic Centrum Praw Kobiet wyszły też przedstawicielki organizacji: Aborcyjny Dream Team, Dziewuchy Dziewuchom, TAK Trójmiejska Akcja Kobieca, Legalna aborcja. Bez kompromisów, Łódzkie Dziewuchy Dziewuchom, Fundusz Feministyczny, Toruńska Brygada Feministyczna, Polonijna Rada Kobiet, Strajk Kobiet Berlin, Różowa skrzyneczka, Fundacja Feminoteka czy Fundacja Autonomia.

A także: Katarzyna Kotula, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, Sylwia Chutnik, Magdalena Środa, Paulina Młynarska czy Ewa Wanat.

– Od kilku dni wszystkie te głosy są dla nas niesamowitym wsparciem, którego potrzebujemy i będziemy nadal bardzo potrzebować. Bardzo za to dziękujemy – podkreśla Młynarczyk.

"Szantaż" i "mantra, którą słyszę od lat"

Jak dodaje Młynarczyk, obecnie dwa oddziały Centrum Praw Kobiet CPK – w Łodzi i w Poznaniu – są bez dyrektorek. – W oddziale w Łodzi jest potworny kryzys, oddział działa na 10 procent. W Poznaniu, po nagłym zwolnieniu dyrektorki, która wcześniej walczyła o wypłatę zaległych wynagrodzeń dla swoich pracownic, zespół odszedł w geście solidarności. Będą razem pracować w zarejestrowanym już stowarzyszeniu Czas Praw Kobiet – tłumaczy Młynarczyk, dodając, że utworzono zrzutkę na jego prowadzenie.

Pytana o oświadczenie zarządu CPK, które ukazało się po publikacji artykułów na temat mobbingu w Centrum Praw Kobiet, i w którym zasugerowano, że ujawnianie przypadków nieprawidłowości to godzenie w dobre imię fundacji czy wręcz narażanie dobra podopiecznych, zaznacza:

– To jest taka mantra, którą słyszę od pięciu lat. Słyszałyśmy je też w ostatnim czasie od doradczyni zarządu, która nam taki szantaż wprost zaserwowała, mówiąc właśnie, że szkodzimy fundacji.

– Jako pracownice organizacji antyprzemocowej rozpoznajemy schematy, którymi ta przemoc się rządzi. Oczywiście przez długi czas trudno nam było to sobie przyznać wprost, że jest wobec nas stosowana, bo zawsze jest trudno przyznać to przed sobą. Zwłaszcza jeśli doświadcza się przemocy i nadużyć ze strony prezeski fundacji, która z przemocą wobec kobiet walczy – dodaje Młynarczyk.

Dlaczego zdecydowały się na przerwanie milczenia?

– Doszłyśmy do wniosku, że musimy działać, by chronić nie tylko siebie, ale też przyszłe pracownice i wolontariuszki CPK. Sprawa została ujawniona teraz, ale absolutnie nie oceniamy pracownic, które przeszły przez piekło ze strony Urszuli Nowakowskiej i zdecydowały się na odejście "po cichu". Możemy się z nimi tylko solidaryzować – ocenia.

– Niektóre z pracownic sądziły się z fundacją ws. zaległych wynagrodzeń, dostajemy teraz wiadomości, w których opisują swoje doświadczenia. Wierzymy, że uregulowanie kwestii dotyczących praw pracowniczych może nie tylko pomóc w oczyszczeniu organizacji, ale też sprawić, że Centrum Praw Kobiet będzie wzorem dla innych organizacji, m.in. w kwestii zatrudniania kobiet właśnie. Na razie takim wzorem nie jest, niestety – kwituje

Czytaj też: "Śmierdziel", "proste jak jeb**** dzieci". Dyrektor kuratorium w Ciechanowie oskarżany o mobbing

Oświadczenie zarządu Centrum Praw Kobiet

Urszula Nowakowska zabrała głos w rozmowie z "Gazetą Wyborczą", twierdząc, że "czuje się jak zwierzyna ścigana". "Prosi, żeby przysłać pytania mailem, bo nie wie, co jej się zarzuca. - Coś się dzieje wokół mnie, a ja nie wiem, w jakiej sprawie" - relacjonowała jej słowa dziennikarka "GW". W odpowiedzi na ten telefon dwuosobowy zarząd (Urszula Nowakowska i Grażyna Bartosińska) wydał oświadczenie, w którym wskazano:

Wskazują też, że w przypadku sprawy z Poznania powodem nieprzedłużenia umowy dyrektorce była "trudna komunikacja" z nią. Zarząd zarzuca jej też "niestosowanie się do zasad związanych ze sprawozdawczością, dokumentowaniem pracy, poczynionymi ustaleniami".