Niech was nie zwiedzie logo TVP, "Filip" to filmowa petarda. Eryk Kulm jr jest niemożliwy
- "Filip" to nowy film Michała Kwiecińskiego, producenta i reżysera ("Jutro idziemy do kina", "Biała sukienka", "Statyści")
- Scenariusz Michała Matejkiewicza i Kwiecińskiego oparty jest na powieści "Filip" Leopolda Tyrmanda pod tym samym tytułem z 1961 roku
- Film "Filip" dzieje się we Frankfurcie podczas II wojny światowej, a jego bohaterem jest młody polski Żyd, który pracuje w luksusowym hotelu i korzysta z życia
- Tytułową rolę gra w "Filipie fenomenalny Eryk Kulm jr ("Bodo", "Mowa ptaków", "Kamienie na szaniec", "Kuchnia')
- W międzynarodowej obsadzie są także m.in. Victor Meutelet, Caroline Hartig, Zoë Straub, Sandra Drzymalska, Robert Więckiewicz i Gabriel Raab
- "Filip" dostał Srebrne Lwy na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni oraz Złote Lwy za zdjęcia dla Michała Sobocińskiego i za charakteryzację (Dariusz Krysiak)
- Film, którego dystrybutorem jest TVP, w marcu był w polskich kinach, a obecnie jest hitem Netfliksa
- Czy warto obejrzeć film Kwiecińskiego? Na to pytanie odpowiadamy w recenzji "Filipa"
Spodziewałam się, że TVP wykastruje prozę Leopolda Tyrmanda. Bohater będzie szlachetny, Polska wielka, emocje napompowane, a łzy i patos będą lały się strumieniami. Słowem, "Filip" będzie typowym dla polskiego kina (i Telewizji Polskiej) filmem wojennym, a kina będą szturmowały szkoły. I owszem, będą, ale dla uczniów powstanie wersja bez ostrych scen seksu, bo "Filip" wymyka się szufladkom i miażdży konwencje.
To ani nie jest stereotypowy film wojenny (to w ogóle nie jest film wojenny, a raczej film, którego akcja dzieje się w czasie II wojny światowej), ani tytuł, jakiego można się spodziewać po stonowanych, family friendly produkcjach Michała Kwiecińskiego, autorze "Jutro idziemy do kina", producencie wykonawczym "Czasu honoru". "Filip" Tyrmanda, ostatnia jego powieść napisana w Polsce i oparta na wątkach autobiograficznych, nie traci w filmowej ekranizacji ani pazura, ani kunsztu.
Powiem szczerze: po seansie byłam zaskoczona, bo nie spodziewałam się czegoś tak dobrego. Dzieła, któremu naprawdę mało zabrakło do wybitności i którego filmowej klasy zwiastun (poniżej) wcale nie oddaje.
To nie jest film o wojnie, czyli o czym jest "Filip"
Filip (Eryk Kulm jr) jest młody i zakochany. Owszem, trwa wojna, a Filip mieszka w getcie warszawskim, ale chłopak nie traci pogody ducha. Kocha tańczyć, żarty się go trzymają, chce spędzić życie ze swoją ukochaną Sarą (Maja Szopa). Jednak wieczór w kabarecie, który miał być celebracją muzyki, miłości i radości, staje się wieczorem przemocy, śmierci i straty. Filip w kilka chwil traci w zamachu i narzeczoną, i całą rodzinę, i przyjaciół. Sam cudem przeżywa.
Dalej Filip również będzie miał szczęście. Mija kilka lat, a on jest kelnerem w ekskluzywnym hotelu we Frankfurcie, w samym sercu nazistowskich Niemiec. Tutaj pracuje wraz z ludźmi różnych europejskich krajów okupowanych przez armię Hitlera. To miejsce niby oderwane grozy wojny, ale nad hotelem unosi się cień strachu i ryzyka, zwłaszcza gdy jeden z wysoko postawionych nazistów postanowi urządzić tu swoje wesele.
Biorąc pod uwagę wojenne okoliczności, Filipowi żyje się świetnie: sypia z pięknymi kobietami, ma najlepszego przyjaciela, Belga Pierre'a (francuski aktor Victor Meutelet) i rozrywkowych kolegów, otacza go luksus. Udaje Francuza i nikt nie podejrzewa go o żydowskie pochodzenie, kradnie hotelowe wina, jest ulubieńcem polskiego cwaniaczka i kombinatora Staszka (fantastyczny Robert Więckiewicz). Słowem, przetrwał i wciąż trwa.
Filip to bardzo nietypowa postać w polskim kinie opatrzonym etykietką "wojenne". To nie jest szlachetny bohater, wzór cnót i strażnik moralności. To antybohater: cyniczny i wyrachowany, egoistyczny, czasem okrutny. Łajdak. Skoncentrowany tylko na jednym: przetrwaniu, dla którego jest gotów na wszystko. Kobiety z premedytacją uwodzi i traktuje jak przedmioty, nie wykazuje wyższych uczuć, nie dba o wojnę, ideały i walkę o Sprawę. Jest hedonistą i łapie życie garściami.
Szybko zdajemy sobie sprawę, że to tylko fasada. Że Filip po prostu zamknął za szklaną szybą uczucia i wspomnienia, aby przeżyć. Że nie przepracował traumy z przeszłości i paradoksalnie czuje się winny, bo on przeżył, a jego bliscy nie. Że nosi w sobie ból, gniew i samotność nie do wyobrażenia.
Bo może i nie dba o ojczyznę, ale psioczące na Polskę Niemki, z którymi sypia, karze za ich niemieckość, upokarza je i rani. Ot, prywatna zemsta. Może i do nikogo się nie przywiązuje, ale pomaga przyjaciołom, a Pierre'a kocha jak brata. Może i służy Niemcom, posłusznie milczy i robi co mu się każe, bo jego nadrzędnym celem jest przetrwanie, ale w kuchni pluje im do dzbanka z mlekiem.
Może i odciął się od tragedii z przeszłości, ale jego bezsenne noce mówią same za siebie. Gdy nawiedzają go demony, Filip wymyka się hotelowymi korytarzami i godzinami biega w hotelowej sali balowej. Specjalnie się męczy, żeby przestać myśleć, wspominać, czuć. Próbuje odreagować złość, ale ta wypełnia go i buzuje w nim niczym gotująca się zupa.
Filip bezustannie ucieka – w seks bez zobowiązań, rozrywki, obowiązki, niekończące się spacery po mieście – ale w końcu jego ułożone życie zacznie się sypać. Pozna kobietę, Lisę (niemiecka aktorka Caroline Hartig), w której się zakocha, a sytuacja w hotelu stanie się coraz bardziej niebezpieczna. Nie ucieknie już od uczuć, nie ucieknie od bólu.
O tej scenie w "Filipie" będą mówić wszyscy
Już początkowa scena w kabarecie w getcie warszawskim, nakręcona fenomenalnym jednym, długim ujęciem, wciska w fotel. Widz nie ma już wątpliwości, że to nie będzie typowy film o wojnie, że to będzie coś nowego, innego, może spektakularnego.
Ten mocny początek nadaje rytm pierwszej połowie filmu, która jest dynamiczna, wartka, gęsta. Tempo jest szybkie, humor cięty, liczne sceny seksu wyjątkowo odważne jak na film pod szyldem Telewizji Polskiej. Gdyby druga połowa "Filipa" utrzymała ten poziom, dzieło Kwiecińskiego byłoby wręcz wybitne.
Gdy jednak bohater poznaje Lisę, tempo niestety lekko siada, wkrada się sentymentalizm i rozlazłość. Uwielbiam miłosne historie, ale ta wydawała mi się na siłę i zbyt gładka, a bohaterka zbyt idealna (piękna, mądra, antynazistowska, wyemancypowana). Oczywiście wiem, że to celowy zabieg, aby "przebudzić" bohatera, ale można było to załatwić w inny sposób, a "Filip" spokojnie mógłby obejść się bez tego wątku. Tylko tutaj czuć ducha TVP.
Na szczęście końcówka odzyskuje werwę, a Kwieciński momentami bawi się w Quentina Tarantino i... Stanisława Wyspiańskiego. Sentymentalizm znika, nie ma łatwych odpowiedzi, prostych zakończeń, odkupienia i katharsis. Widz jest skonfundowany, wstrząśnięty, zachwycony, zasmucony.
Jednak nawet w tej nieco słabszej (ale wciąż świetnej) drugiej połowie zdarzają się wybitne sceny, jak ta, o której z pewnością będą mówić wszyscy. Scena krzyku, płaczu, przeraźliwego wycia półnagiego bohatera w sali balowej. To tak mocny moment, że widz czuje się niekomfortowo, jakby podglądał kogoś w bardzo intymnej chwili nieprzeznaczonej dla obcych oczu. Kulm jr sprawia w niej wrażenie, jakby wcale nie grał, ale wykrzykiwał swoją złość i ból. Jest niewiarygodny.
I ta scena, i cały "Filip" robi jeszcze większe wrażenie dzięki kamerze, która cały czas jest bardzo blisko bohatera. Gdy w tle dzieją się ważne rzeczy, i tak widzimy tylko Filipa, jego twarz, olbrzymie oczy, emocje i lęk, które usiłuje stłumić.
To świetny zabieg Michała Sobocińskiego, operatora, który tak naprawdę powinien być wymieniany jako współtwórca filmu. Jego klimatyczne zdjęcia (basen w stylu filmów Wesa Andersona, czerwony Frankfurt podczas bombardowania, nocne, mroczne hotelowe korytarze) udoskonalają ten film i plasują go o klasę wyżej. Są popisem wirtuozerii Sobocińskiego.
Zresztą wszystko w "Filipie" jest na tip-top: reżyseria, większa część scenariusza, montaż, scenografia (chociaż film kręcony był m.in. w Warszawie i Toruniu, które aż tak dobrze Frankfurtu nie udają, a chwilami rzucają się w oczy budżetowe oszczędności). W końcu gęsta, niepokojąca muzyka Robota Kocha, niemieckiego producenta i kompozytora.
Eryk Kulm jr to objawienie
Nie byłoby jednak "Filipa" bez Eryka Kulma jr, 32-letniego aktora, dla którego to pierwsza tak ważna, główna rola. Debiutował w "Pręgach" w 2004 roku, widzom dał się poznać w "Bodo", "Mowie ptaków", "Kamieniach na szaniec", "Piłsudskim" czy serialu Polsatu "Kuchnia". Jak dobrze, że Michał Kwieciński obsadził w tej roli właśnie jego, bo to prawdziwe objawienie.
Kulm jr jest fenomenalny. Gra z brawurą, charyzmą i energią. Takich ról wciąż jest w polskim kinie mało. Dalej stawia się u nas na teatralny kunszt, podczas gdy odtwórca Filipa idzie w fizyczność. Gra całym ciałem, jest seksualny, organiczny, dziki i prawdziwy, a jednocześnie unika efekciarskiej szarży. To rola godna nagród, która narobiłaby sporo zamieszania nawet w Hollywood i nie ma w tym przesady. Kariera stoi przed Kulmem jr otworem.
Z tego wszystkiego wychodzi drapieżny, przewrotny, mocny film, który świetnie się ogląda i który z powodzeniem można pokazywać na międzynarodowych festiwalach. Z którego polskie kino może być dumne. Leopold Tyrmand może (wiecznie) spać spokojnie.