Nie śmiejmy się z osób, które nie czytają książek. Elitaryzm czytelniczy to zaprzeczenie oczytania

Zuzanna Tomaszewicz
23 kwietnia 2023, 15:19 • 1 minuta czytania
Przyjęło się, że czytanie jest przeznaczone wyłącznie dla osób mądrych. Tyle że część czytelników, która z takiego założenia wychodzi, sama sobie przeczy, wykazując się brakiem podstawowej cechy ludzi inteligentnych emocjonalnie, czyli empatii. Bo powodów, dla których ktoś nie sięgnie po książkę, jest wiele, ale niektórzy miłośnicy literatury wolą dalej kultywować elitaryzm czytelniczy i patrzeć na innych z góry. Slogan "książki nie są dla debili" nikogo nie zachęci do czytania, a wręcz przeciwnie.
Mówienie o kimś, kto nie czyta książek, że jest głupi, mija się z celem i jest po prostu krzywdzące. Fot. kadr z filmu "Pulp Fiction"; naTemat

"Nie czytasz książek, jesteś głupi"

Promowanie czytelnictwa metodą "a bo to przywilej ludzi mądrych" jest już samo w sobie nie tyle dziecinne, co po prostu krzywdzące. Tworzy podziały i zasiewa w sercach czytelników przeświadczenie, że są lepsi od osób nieczytających. Owszem, podnoszenie sobie własnego ego kosztem innych ludzi jest poniekąd wpisane w ludzką naturę. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, komu nie zdarzyło się choć raz z tego skorzystać.

Przykładów nie trzeba szukać daleko, wystarczy sięgnąć po pierwszy lepszy z brzegu. Zerknijmy choćby na notorycznie pojawiającą się w przestrzeni internetowej dyskusję na temat operacji plastycznych.

Z prostej obserwacji wynika, że ci, którzy nie powiększali sobie ust, nie robili rynoplastyki i "nie naciągali skóry", często czują potrzebę wytykania osobom wykonującym zabiegi upiększające ich "niepewność siebie". Może i taki był powód, może nie, ale skupmy się na tych czepialskich - myślą, że są ponad, gdy tak naprawdę czynnie uczestniczą w kulturze hejtu i zniżają się do poziomu wbijania szpil.

Wróćmy do czytania – podobnie jak w kontekście operacji, większość z nas nawet nie dąży do tego, by wspólnymi siłami znaleźć sposób na podniesienie poziomu czytelnictwa w Polsce (w przypadku zabiegów – podnoszenia akceptacji siebie). Rzucamy się w wir wylewania na kogoś swoich żali, obrażania i gadania "moja racja mojsza niż twojsza". I tak, media społecznościowe tylko potęgują takie postawy, zastępując kulturę dyskusji wypaczoną ideą wolności słowa (nie mylić z jej faktyczną definicją).

Ograniczamy nasze pole widzenia. Ba, część z nas pewnie woli nie zauważać pewnych zgodności, bo nie podchodzą one pod ich tezę. Najprościej jest więc myśleć, że nieczytanie książek równa się byciu głupim, ale w życiu mało co ma jeden wymiar.

Na każdy powód znajdzie się "ale"

Powodem może być zła edukacja, która zamiast uczyć dzieci czytania dla satysfakcji i rozwoju osobistego, sprzedaje im lektury jako nieprzyjemny obowiązek. Dzieci szaleją za słodyczami, ale to od odpowiedniego podejścia zależy, czy posmakują im warzywa.

Części ludzi nie stać na książki, bo – jak zresztą wiemy – inflacja nie bierze jeńców, a niektórzy ledwo wiążą koniec z końcem. Zaraz ktoś powie: "ale przecież można pójść do biblioteki". Tyle że mieszkaniec wsi, który do najbliższej musi dojeżdżać kilkanaście, bądź kilkadziesiąt kilometrów, może nie mieć albo możliwości takiego dojazdu, albo chęci bawienia się kilkoma połączeniami, by do takowej trafić.

"Internetu też nie masz?" – usłyszymy. W sieci znajdziemy mnóstwo treści, które odbarczają ludzi umysłowo (zwłaszcza tych przemęczonych pracą, szkołą czy wychowywaniem dzieci) w szybszy i skuteczniejszy sposób niż książki.

Oglądając telewizję czy filmiki na YouTube nie musimy używać wyobraźni, gdyż wszystko mamy podane na tacy. Czy to świadczy o czyjejś głupocie? Kwestia dyskusyjna – wskazałabym to raczej jako pochodną procesów zachodzących we współczesnym świecie (m.in. rozwoju nowych form mediów i zjawiska przebodźcowania).

Na każdy powód znajdzie się "ale" i vice versa. Dobrze, że kwestionujemy rzeczywistość, lecz w parze z tym powinna iść również chęć jej naprawy, a nie wyłącznie rzucanie w eter tekstów brzmiących jak spot reklamowy "Nie dla idiotów", które tylko zaogniają sprawę.

Książki uczą wrażliwości, więc bądźmy... wrażliwi

Elitaryzm czytelnicy po części legitymizuje ludzi do bycia pozbawionymi wrażliwości marudami, mówiąc delikatnie. A czy przypadkiem literaturze, którą tak sobie ukochali, nie przyświeca idea poszerzania horyzontów, w tym także uczenia owej wrażliwości? Jest więc coś niezwykle ironicznego w narzekaniach czytelników patrzących z góry na nieczytających.

Padający z ust co poniektórych klasizm również przynosi efekt odwrotny od zamierzonego. Jak pisała wcześniej w naTemat Maja Mikołajczyk, internauci zarzucili dyskryminację klasową noblistce Oldze Tokarczuk, która podczas kameralnego Festiwalu Góry Literatury stwierdziła: "Nigdy nie oczekiwałam, że wszyscy mają czytać i że moje książki mają iść pod strzechy. Wcale nie chcę, żeby szły pod strzechy. Literatura nie jest dla idiotów. Żeby czytać książki trzeba mieć jakąś kompetencję, pewną wrażliwość, pewne rozeznanie w kulturze".

"Laureatka nagrody Nobla w swoim słynnym przemówieniu 'Czuły narrator' ubolewała nad społecznymi podziałami – dlaczego więc postanowiła być częścią problemu?" – zastanawiała się moja redakcyjna koleżanka.

Ja ze słowami Tokarczuk o kompetencjach muszę się zgodzić. Im więcej przeczytamy, tym więcej zrozumiemy, a "Ulisses" Jamesa Joyce'a czy nawet "Księgi Jakubowe" polskiej autorki nie będą stanowić dla nas wyzwania takiego jak bieg przełajowy dla kogoś, kto okazjonalnie ćwiczy na bieżni.

Powinniśmy przede wszystkim kłaść większy nacisk na narrację wiążącą czytanie z przyjemnością. Wyzywanie kogoś od głupców to ryzykowna strategia, która może przynieść tyle samo korzyści, co strat.

Czytaj także: https://natemat.pl/294485,najlepsze-ksiazki-dekady-20-znakomitych-tytulow-ktore-nas-zachwycily