Był pewny swojego szlacheckiego pochodzenia. Ona odkryła prawdziwą historię

Aneta Olender
18 czerwca 2023, 06:56 • 1 minuta czytania
Kim byli nasi pradziadkowie? Czym się zajmowali? Skąd pochodzili? Odpowiedzi nie tak łatwo znaleźć. Chyba że poprosimy o pomoc Martę Maćkowiak, zawodową genealożkę, która z pasją odrywa rodzinne historie, bada przeszłość.
Marta Maćkowiak jest zawodową genealożką. Fot. Kasia Kaleta

Może się zdarzyć, że po jakiejś osobie nie pozostał żaden ślad, żaden dokument?

Zawsze coś da się znaleźć, a przynajmniej tak wynika z mojego doświadczenia. Choć nie zawsze są to te rzeczy, informacje, których ludzie by oczekiwali.


Wiele zależy od tego, z czym ktoś zaczyna, czego już udało się dowiedzieć i czego ta osoba oczekuje. Może zdarzyć się tak, że nie ma nic, jeśli chodzi np. o metryki, ponieważ mogły zostać spalone albo jakieś roczniki się nie zachowały.

Wtedy napotykamy na mur, który trudno jest pokonać, ale warto szukać dalej, w innych źródłach. Raczej nie przypominam sobie takiej historii, żeby niczego nie udało mi się odnaleźć, dowiedzieć.

Żeby szukać, trzeba wiedzieć, jak i gdzie. Jakie umiejętności są potrzebne, jakie się przydają, by sprawnie łączyć kropki?

Bywa tak, że szukamy, szukamy, ale nic nie ma, więc naturalnie chcemy się poddać. Dlatego warto uzbroić się w cierpliwość. Przydatna jest też kreatywność, pomysłowość, taki detektywistyczny sznyt, kiedy trzeba szukać innych źródeł i miejsc, bo te sprawdzone dotychczas nie przyniosły żadnych odpowiedzi.

Owszem są schematy działania, które można zawsze zastosować, ale każda historia jest inna, każdy region jest inny, więc trzeba mieć otwartą głowę.

Zdecydowanie przydaje się też znajomość języków. Nie musi to być znajomość biegła, ale wystarczająca, by rozczytać teksty zapisane po łacinie, cyrylicą, kurrentą, czyli dawnym gotyckim pismem po niemiecku, a nawet po polsku, bo często pracujemy na dokumentach pisanych ręcznie, nierzadko mało starannie. Do niektórych zapisów oko musi się przyzwyczaić.

Oczywiście przydatna będzie też wiedza historyczna. Dzięki niej wiadomo, gdzie szukać i na co zwracać uwagę.

A podejście do człowieka? Na swoim profilu na Instagramie opisała pani historię starszego już mężczyzny, który zupełnie nic nie mówił do czasu, gdy odezwała się pani do niego po polsku, czyli w języku, którego nie używał od wojny.

To też ważne – podejście do drugiego człowieka i znalezienie sposobu na to, by ktoś chciał się podzielić z nami swoimi wspomnieniami. Nie dla każdego jest to łatwe. Niektórzy zapominają o przeszłości, inni ją wypierają, a są też tacy, którzy nie chcą wracać pamięcią do jakichś zdarzeń.

Trzeba stworzyć bezpieczną przestrzeń, żeby człowiek czuł się komfortowo, dzieląc się swoimi doświadczeniami. W takich warunkach łatwiej też przypomnieć sobie jakieś kwestie.

Kiedy pracowałam w Żydowskim Instytucie Historycznym, większość poszukiwań, rozmów, odbywało się twarzą w twarz. Teraz najczęściej pracuję przez internet, czyli kontaktuję się z moimi klientami mailowo. Ale wydaje mi się, że i tutaj sposób prowadzenia rozmowy ma wpływ na to, kto i co powie.

Czego oczekują osoby, które się do pani zgłaszają? Chcą zbudować drzewo genealogiczne czy może znaleźć krewnych?

Część osób chciałaby mieć wywód od zarania dziejów, natomiast większość interesuje historia własnej rodziny do kilku pokoleń wstecz. Chcą wiedzieć, skąd pochodzili, kim byli ich przodkowie, jakie mieli zawody, czy byli rolnikami, krawcami, czy może byli ze szlachty, jakiego byli wyznania.

Niektórzy znają plotki rodzinne, jakieś legendy. Inni, ponieważ nikt nic nie mówił o swojej przeszłości, o przodkach, mają poczucie niedomknięcia pewnych tematów.

Bywa też tak, że ktoś zaginął w czasie wojny, dlatego ktoś inny chce się dowiedzieć, co się z nim stało. Może się okazać np. że ta osoba zginęła lub wyemigrowała, ale nikomu o tym nie powiedziała, nigdy nie odzywała się do rodziny i założyła drugą za granicą.

Historie są naprawdę bardzo różne, ale wydaje mi się, że ludziom zależy na odkryciu swojej tożsamości, zbudowaniu jej, na poznaniu swoich korzeni.

Towarzyszy temu wzruszenie? Wyobrażam sobie, że mogą to być też trudne, bolesne momenty.

Tak, zdecydowanie jest dużo wzruszenia. Czasem trzeba też skonfrontować się z nieprzyjemnymi informacjami, o których nie mieliśmy pojęcia. Dlatego ważne jest, by być przygotowanym na różne scenariusze. Nie zawsze wszystko, co uznawaliśmy za prawdę, pewnik, takie jest.

Aktualnie pracuję z panią, która ma ponad 60 lat, a dopiero teraz dowiedziała się, że jej tata nie był jej biologicznym tatą. Była w ogromnym szoku. Próbujemy odtworzyć historię jej biologicznej rodziny.

Każde nowe znalezisko jest dla niej czymś niezwykle interesującym, wzruszającym. Dużo mówi o tym, że przez całe życie miała pewną tożsamość, która teraz okazuje się zupełnie inna. Mężczyzna, którego zawsze uznawała za tatę, był Polakiem, a jej biologiczny ojciec Niemcem.

Również często jest dużo wzruszenia, np. kiedy potwierdzają się jakieś historie usłyszane od dziadków, od rodziców. Podobnie, gdy uda się odnaleźć żyjących krewnych, jeśli nie miało się świadomości, że w ogóle istnieją. W swojej pracy mam do czynienia z całym wachlarzem emocji, dlatego to, że mogę brać udział w odkrywaniu takich historii, jest fascynujące.

Są jakieś historie, które panią jakoś niezwykle zaskoczyły, poruszyły?

Spotkałam kobietę, która przez większość życia nie interesowała się historią przodków, a kiedy zaczęła, pojawiły się trudności. Jej mama zachorowała na demencję starczą i po 40. latach mieszkania w Izraelu przestała mówić po hebrajsku – zaczęła mówić tylko po polsku.

Swoich dzieci nie uczyła języka polskiego, więc nikt nie umiał, nie wiedział, jak z nią rozmawiać, dlatego jej córka zapisała się do Polskiego Instytutu w Tel Awiwie, by uczyć się języka.

Są też przewrotne historie. Przykładem może być pan, który mówił, że na pewno ma szlacheckie korzenie, ale po tym, jak opracowaliśmy kilka pokoleń wstecz, okazało się, że wszędzie byli rolnicy, chłopi. Jednak mężczyzna był przekonany, że skoro jego dziadek tak mówił, to tak musi być.

Sprawdziliśmy jeszcze kilka pokoleń wstecz i faktycznie potwierdziliśmy pochodzenie szlacheckie, tylko wyglądało to trochę inaczej, niż mój klient zakładał – dziecko było nieślubne, ale ojciec je uznał i przekazał mu swoje nazwisko.

Czy te historie w jakiś sposób zostają w pani, wpływają na emocje?

Jedne są mi bliższe od innych, ale tak – zostają. Na pewno ciężkie są historie, które dzieją się dookoła wojny, informacje o śmierci. Niektórzy klienci mówią, że staję się członkiem ich rodziny.

Gdy mówię o czyichś dziadkach, rzeczywiście czuję jakbyśmy się trochę znali. Zdarza się, że trafiam na ręcznie napisany życiorys osoby, która składała podanie o przyjęcie na uniwersytet albo trafiała do wojska. Widzę, jakie decyzje mogły wpływać na czyjeś losy. Kiedy czytam jakieś artykuły, zwłaszcza przedwojenne, potrafią zwizualizować to życie.

Ile najwięcej pokoleń wstecz musiała pani poznać w czyjejś historii? Pytam o oczekiwania klientów.

Do Adama i Ewy [śmiech].

Przynajmniej wiadomo od kogo zacząć...

Zazwyczaj pracujemy etapami, bo często bywa tak, że rodzina przeprowadzała się z miasta do miasta, z parafii do parafii. Dzięki temu możemy uniknąć sytuacji, w której czegoś się nie da.

Niektórzy ludzie chcą po prostu dotrzeć tak daleko, jak tylko można, a to już zależy od konkretnej parafii, od konkretnego wyznania. Zwykle już na początku jesteśmy w stanie sprawdzić, jakie są możliwości, czy jest to początek XIX w., XVIII, a może XVII.

Ile takie poszukiwania mogą zajmować czasu?

Miesiące, lata... Niektórzy są zainteresowani tylko bezpośrednią linią, a inni chcą też rozbudować drzewo o rodzeństwo, o całą familię, więc całe życie można się tym zajmować.

Zdarza się, że ktoś znajduje żyjącego bliskiego?

Zdarza się. Pamiętam historię, która była dość przykra. W tle wojna, obozy, nie wiadomo, kto przeżył, a kto nie. Mężczyzna przyjechał do Polski – wcześniej mieszkał na Syberii – nie mógł tutaj nikogo odnaleźć, więc wyemigrował. Założył drugą rodzinę w Izraelu.

Myśmy pracowali z potomkami jego pierwszej rodziny. Udało się go odnaleźć, nawiązaliśmy kontakt z jego synem z drugiego małżeństwa, ale ten pan był podobno już w tak ciężkim stanie, że syn poprosił, by się z nim nie kontaktować, bo mogłoby to zabić jego ojca.

Trudna sytuacja. Nie wiadomo, co powiedzieć drugiej stronie: znaleźliśmy, ale nie możesz się odzywać, czy może nie mówić? Pojawiają się różne dylematy.

Jak to się stało, że genealogia pojawiła się w pani życiu?

Urodziłam się we Wrocławiu, moi rodzice też, a dziadkowie przybyli na Dolny Śląsk z różnych części wcześniejszej Polski. Dziadkowie lubili rozmawiać o swoich przodkach, o miejscach, z których pochodzili. Dużo opowiadali o przeszłości.

Moja mama też bardzo interesowała się genealogią, historią naszej rodziny. Tworzyła pierwsze drzewa genealogiczne. Pokazywała mi nowe imiona, nazwiska, kontaktowała się z archiwami.

Z kolei moja babcia była Żydówką, więc może kwestia szukania swojej tożsamości, chęci zrozumienia całej historii polsko-żydowskiej, również sprawiła, że zaczęłam się interesować i kwestią tożsamości, i kwestią przedwojennych mieszkańców Polski, i II wojny światowej. Wydaje mi się, że to też miało duży wpływ na mnie.

Ale studia wybrała pani inne?

Skończyłam filologię indyjską i kulturę Indii. W międzyczasie studiowałam chwilę na judaistyce we Wrocławiu – wtedy Studium Języków Żydowskich, a potem zaczęłam pracę w Gminie Żydowskiej, w Centrum Informacji, gdzie miałam kontakt z wieloma potomkami Żydów z Breslau, czyli z przedwojennego Wrocławia.

Zajmowałam się głównie informacją, umawianiem wycieczek, sprzedażą książek o tematyce żydowskiej, ale bardzo dużo ludzi przychodziło do centrum, bo chcieli się dowiedzieć czegoś o synagodze, o swoich korzeniach. Często dzielili się ze mną jakimiś wiadomościami, opowieściami, więc próbowałam im pomóc.

Jedną z takich osób była pani, która przyniosła ze sobą zwitek różnych dokumentów, w tym pocztówkę ze starym przedwojennym zdjęciem, na którym był jej rodzinny dom i widniała nazwa ulicy. Zapytała, czy mogłabym sprawdzić, gdzie znajdowała się ta willa. Gdy zaczęłam sprawdzać, okazało się, że mój dom, w którym nadal mieszkają moi rodzice, znajduje się dokładnie w tym miejscu, w którym znajdował się jej dom. To było bardzo uderzające i symboliczne.

Następnie zaczęłam pracować w Warszawie w dziale genealogii Żydowskiego Instytutu Historycznego. Tam już poszło bardziej w zawodową stronę.

Tych źródeł, w których można szukać śladów, jest dużo?

Jest bardzo dużo różnych źródeł, więc tak naprawdę człowiek cały czas się uczy, gdzie szukać, gdzie zaglądać, sprawdzać. Tym bardziej że dla każdego miejsca te poszukiwania wyglądają inaczej.

Dość dużo informacji można znaleźć w internecie. W niektórych przypadkach można stworzyć drzewo genealogiczne bez wychodzenia z domu.

Oczywiście dobrze jest też nawiązywać kontakt z archiwami państwowymi, archiwami diecezjalnymi, uniwersyteckimi czy wojskowymi, szukać w innych źródłach. Sporo dokumentów dostępnych jest jedynie na miejscu, dlatego warto osobiście odwiedzić archiwum, bo jest to z pewnością niezwykłe przeżycie. Każdy chciałby również odnaleźć zdjęcia swoich przodków - to jest trochę bardziej skomplikowane, ale nie niemożliwe.

Można ich szukać w archiwach państwowych – na przykład we wnioskach o wydanie dowodu osobistego, teczkach personalnych, można szukać kopert dowodowych w Urzędach Gmin i Miast i metryczek dowodowych w archiwum państwowym w Milanówku. Oczywiście to tylko kilka przykładów, możliwości może być znacznie więcej.

Jest coś, o co można się potknąć? Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to oczywiście RODO.

Akta urodzenia młodsze niż 100 lat, a akta ślubu i zgonu młodsze niż 80, są przechowywane w urzędach stanu cywilnego i są dostępne tylko dla bezpośrednich krewnych lub osób upoważnionych. To nie jest oczywiście wielki problem, ale może wydłużać poszukiwania.

Wszystko oczywiście zależy od urzędnika, ale ja spotykam się głównie z bardzo pomocnymi i zaangażowanymi w sprawę. Trudniejszy dostęp do dokumentów może być również w archiwach parafialnych.

A jak to się stało, że natrafiła pani na zdjęcie swoich dziadków na Allegro?

To najprostsze i banalne rozwiązanie, które polecam każdemu w poszukiwaniach genealogicznych – wpisanie imienia, nazwiska i miejscowości w wyszukiwarkę. Naprawdę byłam w szoku, bo znalazłam to zdjęcie niedawno, a zajmuję się tym długo.

Akurat czegoś szukałam, kiedy zobaczyłam archiwalną aukcję allegro, a na niej zdjęcie moich prapradziadków z ich złotych godów.

Nawet jeśli wydaje się nam, że już wszystko sprawdziliśmy, to warto co jakiś czas wracać do tych samych źródeł. Np. wolontariusze indeksujący akta urodzeń, ślubów i zgonów – chwała im za to – na bieżąco dodają nowe wpisy do wyszukiwarek indeksów, to, czego nie było dwa lata temu, może teraz być dostępne.

Czy wciąż poznaje pani historię swojej rodziny? Coś panią zaskoczyło?

Tak, cały czas grzebię w historii swojej rodziny, wciąż jest dużo do zrobienia, ale jak to często bywa – szewc bez butów chodzi, a najwięcej czasu poświęcam historiom rodzinnym moich klientów albo ludzi, którzy mieszkali tu, gdzie ja teraz mieszkam, w Karkonoszach. Interesuje mnie lokalna historia.

To, co mnie zaskoczyło, to na pewno to, że mój dziadek miał siostrę, o której nigdy nikt nie mówił. Przypadkiem znalazłam jej akt zgonu, miała kilka latek.

To jest praca, która nie może się znudzić?

Nie może. Są schematy, którymi się podąża, ale dzięki temu, że każda rodzina jest inna, pochodzi z różnych miejscowości, trzeba indywidualnego podejścia do każdej historii. Nauczyłam się też, że wszystko jest możliwe, a odpowiedzi można znaleźć w najbardziej zadziwiających miejscach.

Czytaj także: https://natemat.pl/472088,przedwojenne-konkursy-pieknosci-kiedy-powstal-konkurs-miss-polonia