Sprawa Wieczorek. Babcia Pawła P. po raz pierwszy zabiera głos ws. momentu zaginięcia [TYLKO U NAS]

Mikołaj Podolski
25 kwietnia 2023, 11:24 • 1 minuta czytania
- Uchyliłam drzwi i on już później spał. Wszystko miał wygaszone – zarzeka się babcia Pawła, który jest podejrzewany o udział w sprawie Iwony Wieczorek. Starsza kobieta zdecydowała się przerwać medialną ciszę, ponieważ jest pewna, że jej wnuk nie mógł uprowadzić 19-letniej gdańszczanki. Zdaje sobie sprawę, że jest ostatnim żyjącym dowodem na jego niewinność. 
Babcia Pawła po raz pierwszy opowiedziała o dniu zaginięcia Iwony Wieczorek i zachowaniu jej wnuka Fot. Polsat "Interwencja"; Facebook.com / Iwona Wieczorek

Babcia Pawła nigdy wcześniej nie udzielała wywiadów. Ten, który publikujemy poniżej, został przeprowadzony z inicjatywy jego autora w znajdującym się w jej mieszkaniu pokoju, w którym nocował Paweł wtedy, kiedy zaginęła Iwona. Prawie nic się w nim nie zmieniło od tamtego czasu.

Dziewczyna 17 lipca 2010 r. przed godz. 3. zostawiła Pawła, dwóch jego kolegów i swoją koleżankę Adrię, stojących przed Dream Clubem w Sopocie i poszła pieszo nadmorskim deptakiem w kierunku swojego mieszkania w Gdańsku. Ostatni raz kamera złapała ją przed wejściem na plażę nr 63 o godz. 4.12. Miała do pokonania jeszcze 2,5 km przez Park Reagana. 

Cztery kilometry dalej o tej porze Paweł wchodził do mieszkania dziadków w Sopocie. Odwiózł go znajomy białym bmw. Najpierw jego, a potem dwóch jego kompanów. Adria wróciła sama taksówką.

Paweł nie wiedział wtedy, gdzie jest Iwona, bo w ciągu ostatniej godziny komórka padła zarówno jemu, jak i jej. Po wejściu do środka przełożył kartę do swojego drugiego telefonu i próbował się z nią skontaktować, ale bez rezultatu.

Na początkowym etapie śledczy założyli, że skoro dotarł do dziadków, to musi być niewinny. Dopiero potem niektórzy z nich zaczęli podejrzewać, że mógł stamtąd wziąć zaparkowany samochód i pojechać pod dom Iwony, a potem wrócić do dziadków i od rana brać udział w poszukiwaniach dziewczyny. 

Dlatego już w 2010 r. był długo podejrzanym numer jeden, śledczy wracali do jego wątku co kilka lat, a rok temu rozpoczęli szereg działań operacyjnych związanych z jego osobą. Cztery miesiące temu został zatrzymany i przewieziony do Krakowa, bo to tamtejszy wydział Prokuratury Krajowej zajmuję się teraz sprawą zaginionej gdańszczanki.

Wiceminister sprawiedliwości Michał Woś ogłosił wówczas przełom. Ale 35-letni mężczyzna nie usłyszał żadnego zarzutu związanego z zabiciem lub porwaniem Iwony. Śledczy zarzucili mu m.in. utrudnianie śledztwa. Pod koniec marca trafił natomiast do aresztu w Szczecinie w związku z aferą vatowską.

O jego niewinności w sprawie Iwony miały przesądzać trzy kwestie: nagranie z kamery umieszczonej nad wejściem do wieżowca dziadków, logowania jego komórek oraz alibi, jakie dali mu dziadkowie. Istnieją jednak podejrzenia, że wymknął się od dziadków przez okno i nie wziął ze sobą komórki. Najtrudniejsze do obalenia byłoby więc alibi od dziadków.

Jego dziadek nie żyje od 2012 r. On nigdy nie rozmawiał z mediami. Babcia, która ma obecnie 87 lat, podkreśla, że jest ostatnim żyjącym świadkiem na niewinność Pawła. Choć schorowana, to zgodziła się odpowiedzieć na trudne pytania, ponieważ - jak podkreśla - chciałaby dożyć chwili, w której jej wnuk będzie szczęśliwy.

- Żeby skończyły się te wstrętne oszczerstwa – zaznacza. - Od wielu lat zapisywałam każdy dzień mojego życia: co w danym dniu robiłam, co się wydarzyło, z kim się spotkałam. Od wielu lat już nie piszę, a do swoich zapisków nie zaglądałam, ale są one potwierdzeniem moich słów. 

Te zapiski faktycznie istnieją, ale nie dostaliśmy zgody na ich sfotografowanie. Na prośbę jej oraz jej rodziny nie publikujemy również jej personaliów, nawet imienia. 

***

Mikołaj Podolski, naTemat.pl: Od kiedy pani mieszka w tym wieżowcu?

Od 20 lat. 

Zanim zaginęła Iwona, Paweł często przyjeżdżał do pani i pani męża?

Często. Był bardzo pomocny, np. kiedy trzeba było coś przynieść. Albo przyjeżdżał, jak dzwoniłam, że jestem chora. Jak tu się wprowadziliśmy, to on nam dużo pomagał, trzepał dywany i robił inne, codzienne rzeczy. Jak myślę o moim wnuku, to przed oczami do dziś mam obraz, jak patrzyłam przez okno, a mój mąż prowadził go za rękę, on był zawsze grzecznym dzieckiem. Sporą część dzieciństwa spędził z dziadkiem na działce, tu niedaleko.

Gdy był mały, to mieszkaliśmy w innym mieszkaniu, dopiero od 20 lat mieszkam tu. Mój wnuk mieszkał z rodzicami w Gdańsku, gdzie uczęszczał do szkoły średniej. A jak rodzice wnuka wyprowadzili się poza Gdańsk około 14 lat temu, a mój wnuk trenował w Trójmieście, to przyjeżdżał po treningach do nas, a ja mu wtedy prałam rzeczy na kolejne treningi. Szykowałam mu kolację, odpoczywał i jechał do rodziców. Ale też często zostawał u nas, bo do nich jest jednak kawałek drogi. 

Jak już podrósł, to korzystał z państwa działki, żeby imprezować z kolegami?

No, może z dwa, trzy razy. Ale zawsze było posprzątane. Wiem, bo zawsze z mężem szliśmy zobaczyć potem, czy oni tam nie narozrabiali.

Jaki to jest dla pani wnuk?

Cudowny. Ukochany. Nigdy nie pyskował, nigdy nie był niegrzeczny. 

Czy mówił pani wcześniej o Iwonie?

Nigdy o niej nie wspominał. 

Paweł mieszkał już później poza Trójmiastem, ale w Gdańsku chodził do szkoły średniej, więc odwiedzał państwa często w Sopocie. Potem, kiedy zaczął chodzić na imprezy jako nastolatek, nocował u państwa. O której zdarzało mu się wracać z tych imprez?

Około czwartej. Miał zawsze przygotowane łóżko i kolację. Ja zawsze na Pawełka czekałam.

Czy pamięta pani, jak Paweł brał klucze na państwa działkę przed zaginięciem Iwony?

Nie. Ale myślę, że to było po południu.

Czy pamięta pani powrót Pawła?

Wiem, że otwierał drzwi i wchodził. To było około czwartej. 

Na sto procent był sam?

Tak. Oczywiście. On zresztą nigdy tu nikogo nie przyprowadzał. A potem uchyliłam drzwi i on już później spał. Wszystko miał wygaszone. Potem miał zamknięte albo przymknięte drzwi i nie słyszałam, czy on gdzieś dzwonił. Ja miałam w swoim pokoju zamknięte drzwi, ale mój mąż nie, on nie zamykał drzwi. Spał w trzecim pomieszczeniu. 

Słyszała pani w nocy jakieś hałasy?

Nie. Paweł wiedział, że my śpimy i musi być cicho. 

Czy na sto procent możemy założyć, że pani by słyszała, jeśli on by wychodził przez drzwi albo balkon?

Tak. On nie wychodził tamtej nocy ani żadnej innej. 

Niektórzy podejrzewają, że mógł wyskoczyć przez balkon.

On w życiu nawet nie próbował zejść tym balkonem. 

Co pani pamięta z następnego dnia, z soboty? Jak wyglądał ten poranek?

Nie pamiętam, jak wyglądała ta sobota. Nie zapamiętałam z tego dnia nic niepokojącego. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy przyszedł wtedy na obiad. 

Nie zdziwiło pani, że Paweł wcześnie wstał i że wyszedł? Co wtedy mówił?

Mówił, że idzie szukać koleżanki. Ale dla mnie to nie było nic dziwnego. Nie widziałam w tym jeszcze problemu. Cały dzień go nie było w domu, bo cały dzień szukał tej Iwony. Tylko na telefonie byliśmy. Mówił, że wszyscy jej szukają, ale nie można jej znaleźć i nie wiadomo, co się stało. 

Po pierwszym dniu poszukiwań, czyli w nocy z soboty na niedzielę, również u państwa nocował?

Tak. Ja w niedzielę wstałam przed siódmą. Wstaję raczej rano, nie umiem spać do ósmej. Poszłam do kościoła pod wezwaniem Michała na wpół do ósmą, z sąsiadką. Wracam, a tu Paweł wychodzi, bo idzie koleżanki szukać. Był już ubrany. A było wpół do dziewiątej. Nie robiłam mu problemów. Chcesz szukać, to szukaj.

Jak wyglądały kolejne dni?

Całymi dniami jej szukał. 

Kiedy panią przesłuchiwano, musiała się pani udać na komendę, czy czynności wykonano w mieszkaniu?

Tutaj przychodzili. Otworzyłam drzwi, a tu trzech policjantów stoi. Byłam strasznie zdenerwowana. W ogóle nie myślałam, że przyszli do Pawła, po rzeczy. Pytali, czy są takie rzeczy, a ja powiedziałam, że miał piżamę w tapczanie, potem się ubrał i poszedł. Mówiłam wszystko zgodnie z prawdą. To, co widziałam. Było też przeszukanie w mieszkaniu.

Bała się pani, że Pawła zamkną?

Nie, to w ogóle nie wchodziło w rachubę. 

A on się o to wtedy bał?

Nie, nigdy. 

W tych pierwszych dniach myślała pani, że Iwona się wkrótce znajdzie?

Tak. Przecież jej twarz wisiała na każdym słupie. Nawet plażę przekopywali. Cuda niepojęte. I wodę ze stawu nam spuścili na działce, żeby zobaczyć, czy Iwona nie jest na dnie. Chodzili w skafandrach i białych rękawiczkach. Myślałam wtedy, że to żart. Że to nie może być prawdziwe. 

Siłą rzeczy musiała pani w końcu zacząć żyć tą sprawą?

Strasznie! Kto tego nie przeszedł, ten nie potrafi sobie tego wyobrazić. 

Co mówił wtedy pani mąż?

On był przesłuchiwany i mówił, że sobie nie wyobrażał, żeby Paweł miał coś wspólnego z zaginięciem tej dziewczyny. Mąż był oburzony takimi oskarżeniami. Bardzo męczyła go ta sprawa. 

Jak te poszukiwania wyglądały w kolejnych latach?

Raz przyszło nawet pismo z prokuratury, że mam oddać rzeczy Iwony Wieczorek. A ja ani jej nie znam, ani jej nie widziałam, ani o niej wcześniej nie słyszałam, ani jej nigdy u mnie nie było. Co ja mogę dać? 

Wiem, że policjanci przychodzili też do pani do domu.

Potem byli jeszcze ze dwa razy. No i kilka miesięcy temu sprawdzali mieszkanie i piwnicę. Tam znajdował się taki duży materac, który zawalał całą piwnicę, on był tam od wielu lat. Paweł nigdy na nim nie spał. Tam ciężko było wejść przez ten materac. Paweł mówił wtedy: co się babcia przejmujesz, niech wezmą, co chcą z tej piwnicy. Pod klatką stał samochód ciężarowy, oni tam wszystko do niego wynosili, a ludzie myśleli, że się wyprowadzam.

Co sprawdzali w mieszkaniu?

Wszystko! Bieliźniarkę też. W pokoju, gdzie śpię, mam taką torbę turystyczną, do której zimą chowam rzeczy letnie, a latem zimowe. Jeden z nich pytał, co mam w tej torbie. Powiedziałam: niech pan zdejmie i pan zobaczy, tam są wszystkie rzeczy letnie. Ale on nie zdejmował tego. Byłam wtedy sama, nie było przy mnie rodziny. Nie byłam przerażona, ale byłam zdenerwowana. 

Mieszka pani w Sopocie od wielu lat. Czy słyszała pani wcześniej o takich zaginięciach?

Nigdy. Co najwyżej w telewizji, że gdzieś tam w Polsce ktoś zniknął, np. jakieś dziecko. Przed tą sprawą miałam tak spokojne życie... Wszystko było normalne...

Czy modli się pani czasem za Iwonę?

Za nią nie, bo to ona narobiła całego tego piekła. Gdyby szła normalnie z chłopakami, to oni by ją odprowadzili. Ale najpierw się rzucała, a potem stwierdziła, że idzie sama i koniec. 

Czy dziś wierzy pani, że ona się jeszcze znajdzie?

Nie. Oni już szukali w całym mieście. Gdzie ona mogła się podziać? Moim zdaniem mogło być tylko tak, że ona szła, podjechał jakiś samochód, ktoś ją tam wciągnął, gdzieś ją wywieźli i przepadła bez śladu. Ale to tylko moja teoria.