Hołownia i Kosiniak-Kamysz ograli Tuska? Politolog: Najbardziej rozczarowany może być PiS
Mateusz Przyborowski: Ogłaszając wspólny start w jesiennych wyborach parlamentarnych, Władysław Kosiniak-Kamysz i Szymon Hołownia ograli Donalda Tuska? Czytałem takie komentarze w sieci.
Prof. Antoni Dudek: Nie zgodzę się z określeniem, że liderzy Polski 2050 i Polskiego Stronnictwa Ludowego ograli Donalda Tuska. Nastąpiła konsolidacja, której wszyscy spodziewali się od dawna. Kosiniak-Kamysz i Hołownia ograliby Tuska, gdyby tę decyzję ogłosili rok temu i jeśli dzisiaj ich koalicja walczyłaby z Koalicją Obywatelską o pozycję głównej formacji opozycyjnej w Polsce.
W tej chwili Polska 2050 i PSL mają szansę na wynik dwucyfrowy, ale zdziwiłbym się bardzo, gdyby ich wynik wyborczy zrównał się z obecnymi notowaniami KO w sondażach. Moim zdaniem ta koalicja może liczyć na wynik maksymalnie kilkunastoprocentowy, a ugrupowanie Tuska walczy o dwadzieścia kilka, a może nawet i trzydzieści procent. Słowa "ogranie" można z kolei użyć w kontekście tego, że politycy Polski 2050 i PSL nie znajdą się na listach KO, jednak to, że tak się nie stanie, było jasne od dość dawna.
Hołownia podkreślił na czwartkowej konferencji prasowej, że kiedy decydował się na start w wyborach prezydenckich, jego celem było zbudowanie "trzeciej drogi" – dla wszystkich, którzy nie odnajdują się po dwóch stronach polsko-polskiej wojny. Mówiąc wprost, wspólny start tych dwóch ugrupowań to przede wszystkim koalicja anty-PiS, ale po części również anty-PO.
Ruch Hołowni powstał w opozycji do Platformy Obywatelskiej, więc gdyby Hołownia poszedł do Tuska, podciąłby fundament tożsamości własnej formacji. Jeśli chodzi o PSL, wygląda na to, że Kosiniak-Kamysz ma na tyle złe wspomnienia z czasów, kiedy był ministrem w rządzie Tuska (kierował ówczesnym resortem pracy i polityki społecznej – red.), że nie chce z nim robić wspólnej listy i koalicji wyborczej.
Tusk ma negatywny elektorat wśród przywódców opozycji i nawet jeśli Włodzimierz Czarzasty przyjdzie na marsz 4 czerwca, to jakoś mocno się nie pali, by tworzyć wspólną listę z KO. Podsumowując, nie mam wrażenia, że ktoś tu kogoś ograł. Najbardziej rozczarowani mogą być natomiast politycy Prawa i Sprawiedliwości.
To znaczy?
Bo to oznacza, że prawdopodobieństwo, iż ten najsłabszy gracz po stronie opozycji przepadnie poniżej progu wyborczego, znacznie się zmniejsza. Oczywiście można spekulować, że te notowania się załamią i Polska 2050 wraz z PSL nie przekroczą progu 8 proc., ale w tej chwili wydaje się to mało prawdopodobne. Musieliby popełnić jakieś fundamentalne błędy, a mam wrażenie, że słowa o "trzeciej drodze" mogą być chwytliwe i pomóc w zdobyciu jesienią dwucyfrowego wyniku.
A zgodzi się pan z opinią niektórych, że PSL i Polska 2050 zwiększają swoją siłę negocjacyjną, jeśli dojdzie rozmów z Tuskiem?
Tak, ale moim zdaniem jedynie w kontekście paktu senackiego. Jeśli chodzi o negocjacje w sprawie utworzenia przyszłego rządu, to trzeba mieć świadomość, że po wyborach PSL i Polska 2050 nie stworzą wspólnego klubu parlamentarnego czy partii, tylko będą dwa oddzielne kluby, więc każdy będzie negocjował w swoją stronę.
To jest zatem sojusz – można powiedzieć – formacji, które były zagrożone. PSL balansowało na progu wyborczym, a ruch Hołowni miał w ostatnich miesiącach trend spadkowy, więc trudno powiedzieć, że ta koalicja jakoś mocno ich wzmocni.
No, chyba że będą mieli pomysł poza ogólnym stwierdzeniem "trzeciej drogi", który sprawi, że zabiorą KO trochę wyborców. Pamiętajmy, że kiedy Tusk wracał do polskiej polityki, Polska 2050 była na podobnym poziomie sondażowym co KO. I to Tusk odebrał Hołowni mniej więcej połowę jego zwolenników.
Oczywiście nawet drobne ruchy będą istotne, bo w moim przekonaniu czeka nas walka o pojedyncze mandaty – ten, kto zdobędzie o jeden, dwa czy trzy mandaty więcej niż druga strona, ostatecznie stworzy nowy rząd. Jeśli Kosiniak-Kamysz i Hołownia będą zgodni w działaniach, będą stanowić większą przeciwwagę dla KO, niż każde z tych ugrupowań oddzielnie.
I pytanie: jak mogą wyglądać kolejne tygodnie zakulisowych rozmów na opozycji? Bo to, że one będą, nie ma chyba wątpliwości. "PSL+Polska 2050 – powodzenia! Teraz wszyscy naprzód. Łączy nas jeden cel: zwycięstwo" – napisał na Twitterze Donald Tusk.
Zakładam, że 4 czerwca na marszu lidera PO pojawi się Włodzimierz Czarzasty, a zabraknie Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza, co uważam za błąd z ich strony. Pojawią się wtedy zapewne spekulacje, że KO dogada się z Lewicą, ale tego nie zakładam. Myślę, że scenariusz trzech list na lewo od PiS, czyli tzw. opozycji demokratycznej, jest na tę chwilę najbardziej prawdopodobny.
A spodziewa się pan jeszcze jakichś innych koalicji na opozycji?
Tylko w sytuacji, gdyby wspólna lista PSL i Polski 2050 zaczęła dramatycznie tracić poparcie w sondażach i groziłoby jej nieprzekroczenie progu 8 proc. Wtedy, hipotetycznie, Kosiniak-Kamysz i Hołownia mogliby pójść do politycznej Canossy, ukorzyć się przed Tuskiem i prosić, by ich przyjął na swoje listy. Nie bardzo jednak w to wierzę.
I drugi scenariusz to jednak jakieś zbliżenie Lewicy z KO. Wtedy mielibyśmy dwie listy, które – moim zdaniem – byłyby rozwiązaniem optymalnym. W tym sporze, który toczył się przez cały ubiegły rok o tym, czy powinna być jedna, czy dwie listy, uważałem, że one są równorzędne. W tej chwili jedna lista opozycji jest moim zdaniem poza jakimkolwiek horyzontem realności, więc pozostaje pytanie: czy są możliwe dwie listy?
Pana zdaniem jest na to szansa?
Kilka procent. Raczej obstawiam, że na 90 proc. powstaną trzy listy.
Za chwilę maj i tych niewiadomych jest wciąż sporo.
Listy będą rejestrowane dopiero w sierpniu, więc na formalności jest jeszcze sporo czasu. Chodzi przede wszystkim o przekaz kampanijny i właśnie dlatego wspomniałem, że moim zdaniem Hołownia i Kosiniak-Kamysz popełniają błąd ws. marszu 4 czerwca.
Z prostego powodu: wielu wyborców opozycji zacznie się zastanawiać, czy rzeczywiście ludzie, którzy nie potrafią dogadać się w sprawie marszu, będą w stanie utworzyć przyszły rząd. Rozumiem ambicje i próby pokazania własnej tożsamości, ale w tym przypadku to idzie trochę za daleko.
Główny problem liderów opozycji podzielonej będzie polegał na tym, że cały czas będą musieli przekazywać wyborcom sygnał i uwiarygadniać go: "Owszem, idziemy podzieleni na wybory, ale później stworzymy koalicyjny rząd". Pojawia się pytanie: jak przekonać do tego wyborców, skoro nie są w stanie przejawiać żadnej formy kooperacji, nawet przy udziale w marszu zaplanowanego na 4 czerwca?
I to PiS bardzo mocno będzie rozgrywało argumentem: "Zobaczcie, oni w żadnej sprawie nie są w stanie się dogadać, a chcą rządzić Polską, w dodatku w trakcie wojny u naszych granic. Tylko przy prezesie Kaczyńskim nasz kraj będzie bezpieczny". Ten argument wielu wahającym się wyborcom może przemówić do wyobraźni. Politycy opozycji powinni zdawać sobie sprawę, że chodzi o bardzo proste przekazy, a nie wyrafinowane programy wyborcze.