Zwija się kolejne seminarium duchowne. "Bycie księdzem nie jest już biletem do lepszego świata"
- Młodzi mężczyźni w Polsce coraz rzadziej decydują się na zostanie księdzem
- Z roku na rok spada liczba powołań kapłańskich
- Wyższe Seminarium Duchowne w Łowiczu to kolejny ośrodek, który zamyka się z powodu niewystarczającej liczby chętnych
- Kandydaci na księdza z diecezji łowickiej mają wstępować do seminarium w Warszawie
Piotr Szeląg wraca myślami do momentu, gdy po raz pierwszy wszedł w mury kościelnej uczelni.
– To był rok 1997, seminarium w Gdańsku. Razem ze mną przyszło 16 osób, a łącznie w seminarium uczyło się około 100 mężczyzn. To liczby dziś nieosiągalne – ocenia były ksiądz, konsultant popularnego filmu "Kler".
Dalszy ciąg tekstu pod zdjęciem.
Czytaj także: https://natemat.pl/480935,jak-jest-w-seminarium-mowi-pawel-orlikowski-byly-kleryk-wywiadZamknięcie seminarium w Łowiczu. Powstało na fali skoku powołań w latach 90.
Ignacy Dudkiewicz, redaktor naczelny katolickiego pisma "Kontakt", mówi naTemat, że pod koniec XX wieku krajobraz religijny Polski wyglądał zupełnie inaczej niż teraz. Na fali papieżomanii episkopat dał się ponieść klerykalnemu optymizmowi.
– Obecna diecezja łowicka była kiedyś w większości częścią archidiecezji warszawskiej. Powstała, podobnie jak wiele innych, w latach 90., podczas kościelnej reformy administracyjnej. To był czas pontyfikatu Jana Pawła II, który przełożył się na skok powołań. Każdy biskup chciał mieć własne seminarium, rektora i wykładowców – kreśli realia tamtej dekady Dudkiewicz.
Tymczasem trend na Zachodzie był oczywisty i... odwrotny. Nie brakowało głosów, że wzrost powołań kapłańskich w Polsce jest tylko chwilowym fenomenem, a upadek będzie bolesny.
– Już wtedy niektórzy komentatorzy ostrzegali, że to wszystko niedługo trzeba będzie odkręcać, bo liczba powołań się nie utrzyma. Tłumaczyli, że to ślepa uliczka, która doprowadzi do pustych gmachów. I jak się okazało, mieli rację. To, co trzydzieści lat temu było rozdzielane, teraz jest łączone – mówi redaktor naczelny "Kontaktu".
Piotr Szeląg uważa, że to dopiero początek.
– Podejrzewam, że po seminarium w Łowiczu zamykać się będą następne. Kandydaci z mniejszych ośrodków będą wysyłani do dużych miast – mówi Szeląg.
Podobnie widzi to Ignacy Dudkiewicz, który wskazuje przykłady innych placówek.
– Seminarium w Łowiczu nie jest pierwsze. Z podobnych, przynajmniej częściowo, powodów rozwiązano seminaria w Gnieźnie i Sosnowcu – przypomina dziennikarz.
Puste seminaria. Koszty finansowe i psychiczne
Paweł Szeląg rozumie decyzję biskupa Dziuby o rozwiązaniu seminarium w Łowiczu.
– To racjonalne działanie w obliczu spadającej liczby kandydatów. Po pierwsze chodzi o koszty: od opłacania wykładowców po utrzymywanie budynku. Organizowanie tego wszystkiego na potrzeby zaledwie kilku seminarzystów jest po prostu nieopłacalne. Po drugie takie rozwiązanie jest lepsze dla psychiki studentów. Proszę sobie wyobrazić kilku chłopców snujących się po wielkim, pustym gmachu. Łatwiej im będzie funkcjonować w większej społeczności – przekonuje były ksiądz.
Koszty finansowe to kwestia, która staje się coraz bardziej paląca w czasie wysokiej inflacji i wzrostu rachunków za prąd i ogrzewanie.
– Biskupi zostają z pustymi gmachami i problemem, jak je utrzymać. Są tacy, którzy przenoszą tam inne instytucje kościelne. Niektórzy podnajmują gigantyczne budynki na działalność gospodarczą: konferencje, kursy lub wykłady szkół wyższych – wylicza Dudkiewicz.
Piotr Szeląg zwraca uwagę na to, że podobne problemy dotyczą także parafii. – Łączone są nie tylko seminaria. Z tego samego powodu – coraz mniejszego zainteresowania – łączone są parafie. Zapowiedział to niedawno Jerzy Mazur, biskup ełcki. Spada nie tylko liczba kandydatów na księży, ale i liczba katolików. Ordynariusz zapowiada poza tym, że puste miejsca będzie starał się obsadzić duchownymi z Afryki – mówi Szeląg.
Redaktor naczelny "Kontaktu" wskazuje, że puste seminaria i puste kościoły nie powinny być zaskoczeniem. – W Polsce mamy do czynienia z podobnymi procesami co na Zachodzie, tylko trochę później. Spadek liczby powołań jest nieuchronny, bo postępuje laicyzacja, zwłaszcza wśród młodych. Skandale pedofilskie i opór hierarchów przed ich wyjaśnieniem tylko ją przyspieszają. W obliczu laicyzacji biskupi przyjęli kurs na zderzenie ze ścianą. To sprawia, że proces ma bardziej radykalny przebieg – ocenia Ignacy Dudkiewicz.
Dlaczego jest coraz mniej księży?
Laicyzacja Polski to tylko nazwa procesu, który sprawia, że jest coraz mniejsze zainteresowanie tym, co proponuje Watykan. Jakie są jego przyczyny?
– Teologicznie nie ma prostej odpowiedzi na pytanie, dlaczego maleje liczba księży. Kościół mówi o kryzysie wiary, modli się o więcej powołań. Jasną diagnozę stawia za to socjologia: dla młodych mężczyzn to, co oferuje im Kościół, nie jest ani atrakcyjne, ani wiarygodne – mówi były ksiądz Piotr Szeląg.
Dziennikarz Ignacy Dudkiewicz podkreśla, że kandydatów na kapłanów jest coraz mniej, bo coraz mniej młodych ludzi jest katolikami.
– Coraz mniej młodych mężczyzn wstępuje do seminarium, bo wśród młodych jest coraz mniej katolików. Mniej jest zatem osób, które w ogóle rozważają taką ścieżkę życiową. Poza tym skończył się czas, gdy sutanna gwarantowała wysoką pozycję społeczną i dosyć wygodne życie. Ta epoka już nie wróci – przewiduje naczelny "Kontaktu".
Na ten sam aspekt – finansowy – zwraca uwagę Szeląg. Powiedzenie "Kto ma księdza w rodzie, tego bieda nie ubodzie" ma już wyłącznie walor historyczny.
– Założenie sutanny nie jest już sposobem na dostatnie życie. Wiąże się z niestabilnością finansową, bo wiernych ubywa, a już teraz część parafii ledwo wiąże koniec z końcem. Bycie księdzem nie jest już biletem do lepszego świata. Dziś tych biletów jest sporo, ale gdzie indziej. Rodzice popychają synów w kierunku bardziej przyszłościowych zawodów. Choćby praca w IT jest bardziej opłacalna, a do tego mogą pojawić się wnuki – ocenia konsultant "Kleru".
Jak to się ma do obiegowej opinii, że Kościół katolicki jest bogaty? Dudkiewicz podkreśla, że to zależy od tego, o czym konkretnie mówimy.
– Kościół jako instytucja jest bogaty, ale jest też bardzo rozwarstwiony ekonomicznie. Są księża, którzy klepią biedę, są parafie, które nie dają rady się utrzymać. Dawniej gdy człowiek zostawał proboszczem w dużej parafii, w której miał wielu wikarych, to mógł mieć bardzo dużo wolnego. Teraz młodzi widzą, że za 10 lat nie będzie wikarych, księdzem jest się na pełen etat. Dziś kapłaństwo to ścieżka ryzyka finansowego – mówi naTemat dziennikarz.
Poza kwestią pieniędzy młodych zniechęcają do Kościoła obiekcje natury moralnej.
– Młodych odstrasza też autorytaryzm i hipokryzja hierarchów. Dziś młodzi chcą o sobie decydować, a ich wolność jest mocno ograniczona tuż po przestąpieniu progu seminarium. Nic dziwnego, że nawet nie wchodzą. Poza tym młodzi są bardzo wyczuleni na dwuznaczność moralną – dotyczy ona nie tylko tak drastycznych kwestii jak niechęć episkopatu do wyjaśniania pedofilii w Kościele, ale i celibatu duchownych, który jak powszechnie wiadomo jest w wielu przypadkach tylko teoretyczny. Ta wrażliwość na fałsz odrzuca młodych od Kościoła. Nawet jeśli są religijni lub mają potrzebę służby ludziom, wolą realizować się poza strukturami kościelnymi – mówi Piotr Szeląg.
Spada liczba powołań kapłańskich. Czy to źle?
Według Ignacego Dudkiewicza media zbyt łatwo powielają narrację biskupów o tym, że spadająca liczba powołań to problem.
– Mnie nie rusza, że księży jest coraz mniej – mówi Ignacy Dudkiewicz.
Następnie tłumaczy, dlaczego nie postrzega tego zjawiska jako czegoś negatywnego.
– Według mnie tego trendu nie da się odwrócić, ale też nie jest to potrzebne. Lata modlitw o to, by było coraz więcej księży, a przynajmniej tyle samo, to dowód klerykalnej wizji Kościoła w Polsce. Trafnie ujął to czeski teolog, ksiądz Tomáš Halík: skoro Bóg tyle lat nie odpowiada na modlitwy o nowe powołania, to może po prostu jego odpowiedź brzmi "nie"? – mówi dziennikarz.
Redaktor naczelny "Kontaktu" przekonuje, że nie potrzebujemy tylu duchownych co obecnie.
– W Polsce mamy za dużo księży w stosunku do potrzeb, a polski Kościół jest niezwykle sklerykalizowany. Mamy tak dużo duchownych, że część z nich nawet nie zajmuje się działalnością kapłańską, tylko prowadzi gazety, działalność charytatywną, wykonuje zawód rzecznika prasowego – wylicza Dudkiewicz.
Malejące zainteresowanie kapłaństwem jest jego zdaniem doskonałą okazją do tego, by episkopat przemyślał, czego i jak uczy młodych mężczyzn w seminariach.
Seminaria duchowne w Polsce. "Reforma jest konieczna"
Ignacy Dudkiewicz zauważa, że hierarchowie przywykli do tego, że seminarzystów mają na pęczki. Tymczasem już od dawna ich oczekiwania rozmijają się z rzeczywistością.
– Reforma jest konieczna, bo nie da się utrzymać dotychczasowego modelu kształcenia księży w sytuacji, gdy do seminarium zgłasza się jedna, trzy, w porywach pięć osób rocznie. W niektórych seminariach przez dekady funkcjonowało kapitalistyczne podejście "jak ci się nie podoba, to jest wiele osób na twoje miejsce". Stosowano je zwłaszcza wobec tych seminarzystów, którzy wykazywali się krytycznym myśleniem lub odstawali w jakiś inny sposób. To już przeszłość. Teraz nie ma "puli", w której można przebierać – tłumaczy Dudkiewicz.
Katolicki dziennikarz wskazuje, że potrzebna jest fundamentalna refleksja o edukowaniu księży, gdyż system oparty na seminariach ewidentnie się nie sprawdza. – To absurdalna formuła, która przygotowuje do bycia dobrym klerykiem, ale już nie dobrym księdzem – przekonuje rozmówca naTemat.
Jako przykład podaje dosłowne oddzielanie kandydatów na księży od reszty społeczeństwa, do którego dochodzi w seminarium.
– Przez kilka lat kleryk funkcjonuje we wspólnocie złożonej niemal wyłącznie z innych kleryków i księży. Wszystko jest drobiazgowo zorganizowane, mało jest obszaru indywidualnej wolności, wyboru i odpowiedzialności. Potem ksiądz trafia do zupełnie innej rzeczywistości. Nagle ma wokół siebie pełno świeckich, musi sam zorganizować sobie czas. Ludzie oczekują od niego rady, albo mądrych słów na ślubie czy pogrzebie. W tym wszystkim młody ksiądz jest często sam – opisuje Dudkiewicz.
Co w takim razie należy zmienić?
– Krokiem w dobrym kierunku byłoby zaprzestanie praktyki izolowania seminarzystów od osób świeckich. Kształcenie powinno odbywać się we wspólnotach, a nie sztucznym środowisku seminarium. Dlaczego seminarzyści mieliby nie uczęszczać na wykłady z filozofii na lokalnym uniwersytecie? – pyta dziennikarz.
Ignacy Dudkiewicz uważa, że kurs na zderzenie ze ścianą, jaki obrali biskupi, sprawia, że znaleźli się właśnie tam: pod ścianą. A czasy się zmieniają, czy tego chcą, czy nie.
– Do seminariów i pałaców biskupich tylnym wejściem wkracza demokratyzacja. Gdy kandydatów jest mało, kształcenie musi przybrać bardziej indywidualny charakter. Gdy trzeba łączyć seminaria, hierarchowie będą musieli się ze sobą dogadać, jak teraz bp Dziuba z kard. Nyczem. Biskup nie będzie miał władzy absolutnej nad seminarium, dzięki czemu kandydaci będą bardziej chronieni w razie nieprawidłowości czy nadużyć – podsumowuje Ignacy Dudkiewicz.