Lewicka: Powracamy do najgorszych praktyk czasów słusznie minionych
Dawne dzieje niosą naukę dziejom najnowszym.
Choć PiS zarządzał Trybunałem Konstytucyjnym już od grudnia 2016 roku, kiedy to prezesem zostało "odkrycie towarzyskie" Jarosława Kaczyńskiego, sędzia Julia Przyłębska, to jednak do kadrowego domknięcia dochodzi dopiero kilka lat później, w lipcu 2021 roku.
Wtedy odchodzi ostatni z sędziów wybranych jeszcze przed "dobrą zmianą" – Leon Kieres. Dopiero po kilku miesiącach wakat zostaje obsadzony osobą dotychczasowej prawej ręki Zbigniewa Ziobry. To Bogdan Święczkowski wieńczy dzieło przejmowania Trybunału przez władzę. Od tej chwili nie powinno być z sądem konstytucyjnym żadnych problemów, nawet wziąwszy pod uwagę niepokornego sędziego Pszczółkowskiego, który, choć z nowogrodzkiego nadania, to szybko wybił się na niepodległość i orzeka po uważaniu, a nie na rozkaz.
Jak wiadomo, zdarzają się i największym rewolucjonistom nietrafione wybory personalne, a ludzie, którzy zawodzą swych wielkich przywódców na głównym odcinku walki o maksymalizację władzy zawsze byli i będą.
Konflikt w Trybunale
Tymczasem kadrowe domknięcie wcale nie uruchomiło najbardziej aksamitnej z aksamitnych współpracy na linii rząd – TK. Wręcz przeciwnie: dotychczasowi sojusznicy wewnątrz budynku w alei Szucha pożarli się między sobą! Kto pamięta urocze sceny ze wspólnej konferencji Julii Przyłębskiej i Mariusza Muszyńskiego z marca 2017 roku musi być zdziwiony. Wtedy bowiem mianowany nieprawnie na zajęte już miejsce sędzia w randze wiceprezesa oraz powołana z naruszeniem prawa na stanowisko prezesa Przyłębska byli w serdecznej komitywie.
Ileż było uśmiechów oraz żarcików ludzi, mających ewidentne poczucie, że wreszcie dopadli stanowisk i że trzymają się na nich mocno! Dziś po tamtej atmosferze nie ma śladu. Sześciu sędziów, w tym Muszyński, od grudnia nie uznają (skądinąd słusznie) Przyłębskiej za prezesa i domagają się wyboru nowego, przy okazji paraliżując prace Trybunału w sprawach wymagających tzw. pełnego składu, czyli obecności co najmniej jedenastu z piętnastu sędziów TK.
Tym samym od trzech miesięcy zalega w jakiejś trybunalskiej szufladzie ustawa o Sądzie Najwyższym, będąca ponoć obietnicą odblokowania 35 mld euro dla Polski z Funduszu Odbudowy.
Ergo: ostatnie ogniwo, czyli Bogdan Święczkowski, zamiast swoją nominacją definitywnie i symbolicznie upupić Trybunał, rozniecił walkę frakcji, znaną nam z sali plenarnej Sejmu – oto Ziobro pogrywa sobie ostro z PiS-em.
Pokrótce: Święczkowski chciałby być prezesem TK, a Ziobro nie chce, by TK uznał ustawę o SN za zgodą z ustawą zasadniczą, bo Ziobro nie chce miliardów z Brukseli.
Zgłoszony w ubiegłym tygodniu przez posłów PiS-u projekt ustawy, mający zmniejszyć pełen skład Trybunału do dziewięciu osób (bo właśnie dziewięciu sędziów pozostaje lojalnych wobec Nowogrodzkiej), to wisienka na torcie bitwy o Trybunał, jaką PiS toczy dokładnie od 25 listopada 2015 roku (wtedy sejmowymi uchwałami unieważnił wybór sędziów TK, wyłonionych w poprzedniej kadencji; tak zaczęły się kariery sędziów dublerów).
Muszyński ujawnił to, co wiedzieliśmy
Muszyński już się nie przekomarza z Przyłębską. Jest, z niewiadomych powodów, w konflikcie z dawną koleżanką. Teraz Muszyński publicznie grozi, że od stycznia 2021 roku prowadzi „kalendarz osób przybywających do TK z różnymi apelami”, ale i wcześniejsze wizyty jest w stanie odtworzyć, a „jakby złożyć niektóre daty z tych apeli z różnymi ważnymi wydarzeniami, to wnioski mogłyby być zaiste spiskowe”.
Muszyński zatem ujawnia nam to, co żeśmy wiedzieli, że Trybunał działa na polityczne zamówienie, ale pisząc o tym wprost, daje świadectwo do wykorzystania (w przyszłości) przez niezależną prokuraturę. Dorzucić należy do tego, rzecz jasna, wiadomości ze skrzynki mailowej Michała Dworczyka, z których wynikało, że terminy rozpraw były także ustalane z rządem i tak jak rządowi pasowało.
Wszystko to razem jest i śmieszne, i straszne.
Powracamy do najgorszych praktyk czasów słusznie minionych. Bolszewickie, peerelowskie czy wreszcie sanacyjne skrypty są w nieustannym użyciu. W tym tygodniu przypadnie 97 rocznica zamachu majowego, warto mieć tamte wydarzenia i ich późniejszy rezultat w tyle głowy, bo sanacja momentami może być dla "dobrej zmiany" lustrem przechadzającym się po gościńcu, z tą tylko zasadniczą różnicą, że Kaczyński nie jest drugim Józefem Piłsudskim, a ludzie wokół Kaczyńskiego nie zasłużyli się ojczyźnie tak, jak wielu tych, którzy otaczali Komendanta i którzy dyspozycję swą udowadniali na polach bitwy.
Ilustracje czasów obecnych
Jednak w dręczeniu i dewastacji demokracji znajdujemy daleko idące podobieństwa, podobnież, jak i w konstrukcji systemu politycznego pod jednego człowieka czy też klimacie społecznym. Spójrzmy na wybrane opisy tamtych czasów, istne ilustracje czasów obecnych.
Oto Jan Ciechanowski pisze w liście do Ignacego Paderewskiego, że „Piłsudski może rządzić, jak sobie zapragnie, zza ściany, utrzymując fikcję odpowiedzialnego konstytucyjnie gabinetu, którym od wewnątrz kieruje, faktycznie nie ponosząc za swoje czyny odpowiedzialności – pozostając zawsze poza Konstytucją i prawem”.
Albo taki fragment z dziennika Juliusza Zdanowskiego: „Pieniędzmi i posadami hołotę się kupuje. Kłamstwem, upokarzaniem rozbija się wszystko i wszystkich. Dla przeciwnika nie ma prawa ni sprawiedliwości”.
I może jeszcze Władysław Sikorski w liście do Paderewskiego: „Demagogiczne barwy, którymi błyszczały sztandary i znaki obozu sanacji, straciły stanowczo swój kolor i blask. Spłowiały hasła odnowy moralnej, bo za dużo się dzisiaj kradnie i bierze łapówek”.
W 1929 roku Henryk Lieberman, który sanację już wkrótce poczuje w kościach, bo rok później zostanie przez żandarmów okrutnie skatowany w drodze do więzienia brzeskiego, konstatował ponuro: „Polska znajduje się na rozstajnych drogach: wschód czy zachód, samowola jednostki czy wola ogółu, panowanie prawa czy kaprysów i zachcianek ludzi wielkich i silnych?”.
Teraz, po 94 latach, znów jesteśmy w tym samym miejscu, stoimy znowuż na tych samych rozstajnych drogach. Jesienią ruszymy w jedną lub drugą stronę.