Wstrząsające słowa lekarza Kamila z Częstochowy. Wyjaśnił, dlaczego trudno go było uratować
- Lekarz Kamila ocenił, że Kamil z Częstochowy był bardzo zaniedbany, a w jego organizmie były niedobory
- Wskazał, że dobrze funkcjonujący organizm prawdopodobnie poradziłby sobie z leczeniem
- Siostra przyrodnia Kamila wskazała, że żałuje, że "nie zrobiła niczego więcej"
Opinia lekarza Kamila jest wstrząsająca. Jak wskazał dr Andrzej Bulandra z Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka, Kamil może mógłby przeżyć, gdyby jego organizm działał poprawnie. Na to jednak nie było szans, bo dziecko było skrajnie zaniedbane, w tym w tym odwodnione i niedożywione, o czym mówił w materiale "Uwagi", dla telewizji TVN.
– Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy zrobić, organizm tego nie wytrzymał. Natomiast gdyby był zdrowym dzieckiem, leczonym od samego początku, powinien przeżyć. To, że on był zaniedbany (...) i nie tylko chodzi o to, że leczenie od oparzenia było opóźnione, ale jego organizm był słaby. Był odwodniony, niedożywiony... Prawdopodobnie miał różnego rodzaju niedobory, które sprawiły, że nie miał siły na tę walkę – wskazał.
Wujek i ciotka Kamila nie czują się winni
Jak pisaliśmy w naTemat, w materiale wypowiedział się także wuj i ciotka chłopca, którzy w dwupokojowym mieszkaniu w kamienicy mieszkali razem z rodziną Kamila. Oboje są obarczeni prokuratorskimi zarzutami nieudzielenia chłopcu pomocy. Jak podkreślili jednak, nie mieli pojęcia, że dziecku dzieje się krzywda.
Ciotka powiedziała dziennikarce TVN, że w dniu poparzenia była co prawda w domu, ale "u siebie w pokoju", więc niczego nie słyszała. Wuj wskazał, że był tego dnia w pracy. Przyznał jednak, że widział, że dziecko ma czerwoną twarz, ale nie wiedział, że poparzenia są rozległe, bo chłopiec był ubrany. Miał też nie płakać i nie skarżyć się. Kamil, nim trafił do szpitala, przez pięć dni cierpiał w domu. W tym czasie rozwijała się choroba po poparzeniu.
Głos w sprawie zabrała także przyrodnia siostra Kamila, która nawiązała kontakt z braćmi dopiero na początku tego roku. To z nią chłopiec i jego brat mieli spędzać najbardziej pogodne chwile życia. Kobieta powiedziała, że ma wyrzuty sumienia.
– Żałuję, że ja też nic nie zrobiłam więcej – powiedziała z płaczem. Dodała także, że zarówno ona, jak i jej ojciec mieli utrudniony kontakt z chłopcami.
– Ich mama robiła problemy, żeby ich dać tacie, chociaż na chwilę. Żeby mogli ze mną spędzić czas. Czułam, że przy mnie i przy tacie jest dobrze – wyznała.
Dlaczego sąsiedzi rodziny Kamila z Częstochowy nie reagowali?
Na pytanie "do kogo można mieć żal" odpowiedziała, że obwinia środowisko: – Do całej kamienicy, do matki, do Dawida (ojczym, który skatował chłopca- red.) i do tych wszystkich instytucji – odpowiedziała.
Odpowiedzią na pytanie, dlaczego na krzywdę dzieci nie reagowali mieszkańcy kamienicy, mogą być ustalenia "Super Expressu". Dziennikarze dotarli do sąsiadów, którzy mówili, że zza drzwi mieszkania, w którym żył Kamil z rodziną nieustannie dobiegały krzyki i hałasy. Na te przestano reagować.