"Cały polski system jest chory. Kamilek był tylko kolejnym numerem PESEL"

Aneta Olender
27 maja 2023, 06:57 • 1 minuta czytania
Historia 8-letniego Kamila skatowanego przez ojczyma na oczach matki wstrząsnęła nami wszystkimi. Niestety dobrze wiemy, że nie jest pierwszym takim dramatem, a eksperci podkreślają, że nie ostatnim, bo system daje przyzwolenie na przemoc.
Polski system trzeba zmienić, by nie dochodziło do kolejnych tragedii. Fot. Tadeusz Wypych/REPORTER

Rozmawiamy z Wiesławą Rybicką-Bogusz, prezeską Oddziału Regionalnego Stowarzyszenia Kobiety w Centrum Mazowsze Północ i członikinią Miejskiego Zespołu Interdyscyplinarnego ds. Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie w Płocku.


Za każdym razem, gdy dochodzi do takiej tragedii, pada to samo pytanie: co zawiodło, kto zawiódł?

Tak. Zawiódł system. System, który będzie zawodził dopóty, dopóki nie zaczniemy wierzyć dzieciom. Niestety, w Polsce nie wierzy się dzieciom. Ciągle powtarzamy, że dzieci fantazjują, że zmyślają. Nie wspominając już o słynnym powiedzeniu "Dzieci i ryby głosu nie mają".

I właśnie to zło, o którym rozmawiamy, zło, którego dzieci doświadczają, jest konsekwencją takiej postawy.

Jakie luki w systemie pani dostrzega?

W mojej ocenie cały system jest chory, bo jest systemem przemocowym. Słyszymy o tym, że ktoś został pobity na komisariacie, słyszymy o przemocy wobec kobiet podczas protestów, słyszymy, jakim językiem komunikują się politycy – pełnym pogardy, arogancji, agresji. Taki język polityki jest przyzwoleniem na przemoc.  

Po tym, co wydarzyło się w Częstochowie, politycy wszystkich opcji wstawiają w mediach społecznościowych posty pełne troski. Piszą, że Kamilek wołał, błagał o pomoc... To ja mam pytanie: Gdzie było państwo polskie? Gdzie był aparat państwa? Ludzie, którzy go tworzą? 

Wie pani, jaka, niestety, jest konkluzja? Kamilek był tylko kolejnym numerem PESEL, tak, jak i my jesteśmy. Obojętność jest przyzwoleniem na przemoc. 

Dziś rano byłam w sklepie, w którym mężczyzna wyzywał kobietę. Obok przechodziło bardzo dużo osób i nikt nie zareagował, nikt nie zwrócił mu uwagi. A ponieważ  jestem bardzo wyczulona na takie zachowania, podeszłam do tego pana i zapytałam, kto daje mu przyzwolenie na stosowanie przemocy? W odpowiedzi usłyszałam: "A co to panią obchodzi?". Poinformowałam go, że obchodzi i że za chwilę wezwę policję.

A ta kobieta?

Ta kobieta, starsza kobieta, nie odezwała się słowem, spuściła głowę. Wiem, że muszę reagować. Niestety w czasie socjalizacji uczeni jesteśmy, żeby się nie wtrącać, to nie nasza  sprawa, pokłócą się i pogodzą. To powoduje, że otoczenie nie reaguje. 

Ludzie często nie reagują, bo nie chcą się mieszać, bo tak łatwiej, wygodniej.

W Polsce bycie nieobojętnym na krzywdę drugiej osoby oznacza również kłopoty. Przykładem niech będzie to, co spotkało moją córkę, fizjoterapeutkę. Kilka lat temu zajmowała się dzieckiem, które przychodziło z ojcem i dziewczynką, która jak się okazało, była adoptowanym dzieckiem. Ten ojciec stosował wobec niej przemoc psychiczną, co oczywiście nie umknęło uwadze mojej córki.

Dziewczynka, gdy zostawała sama, była otwarta, wesoła, ale gdy tylko pojawiał się ojciec, kuliła się, zamykała w sobie. Mówił, że "wzięli ją tylko po to, by opiekowała się młodszym rodzeństwem". Potrafił krzyczeć: "Nikt cię nie chce, nikt na podwórku nie chce się z tobą bawić". Moja córka zwracała uwagę mężczyźnie, ale zadzwoniła również do GOPS-u, żeby anonimowo zgłosić, że dziecko jest ofiarą przemocy.

Proszę sobie wyobrazić, że dwa dni później ojciec dziecka przyszedł do przychodni, w której pracowała moja córka i zrobił awanturę. Jej szefowa nie stanęła w jej obronie, nie zajęła żadnego stanowiska. Wszystko było zamiatane pod dywan.

Ile jeszcze niewygodnych spraw pod ten dywan będziemy zamiatać ? Ile jeszcze dzieci musi umrzeć, podzielić tragiczny los ośmioletniego Kamila, żebyśmy zaczęli wymiatać spod tego dywanu?!  

Jak ojciec dziewczynki namierzył pani córkę?

Rodzice dziecka musieli mieć kogoś znajomego w GOPS-ie, kto przekazał im numer mojej córki – wyświetlił się, gdy tam dzwoniła. Nie było trudno ustalić zgłaszającego, bo pacjenci kontaktowali się z nią w sprawie rehabilitacji właśnie telefonicznie.

Później, gdziekolwiek ten mężczyzna ją spotykał, za każdym razem kierował wulgarne określenia. Po tym wszystkim powiedziała: "Mamo, nie spodziewaj się, że będziemy zgłaszać takie przypadki jako pracownicy ochrony zdrowia. Ja jestem przykładem, jak to się może skończyć". Córka dziś pracuje w innej placówce.

Jej koleżanka jakiś czas temu poszła na wizytę domową do dziecka, które było zaniedbane, niedożywione, same kosteczki. A przecież wcześniej tę rodzinę odwiedzali podczas wizyt domowych pracownicy ochrony zdrowia. Sprawą zajęła się szefowa placówki, niezwłocznie po zgłoszeniu jej problemu.

I znowu pojawia się pytanie, dlaczego nie reagowali?

Niektórzy lekarze mówią, że przemoc jest rodzajem tajemnicy domowej. Owszem, zdarza się, że kobieta obdarza lekarza na tyle dużym zaufaniem, że decyduje się powierzyć mu tę tajemnicę, ale dzieje się to bardzo rzadko.

Gdy pytam kobiety, dlaczego nie zgłaszają tego lekarzowi, słyszę: "A co, lekarz nie widział, jak wyglądam?". Nadal nie umiemy mówić o przemocy, milczymy.

Aby jednak lekarz mógł zacząć działać, jeśli nabrał podejrzeń, potrzebna jest rozmowa, na którą nie ma czasu. Lekarz w POZ-cie musi w ciągu godziny przyjąć minimum czterech pacjentów, z każdym przeprowadzić wywiad, udzielić wskazówek, rzetelnie wypełnić dokumentację. Nie da rady zrobić nic więcej.

Bywa, że lekarze zasłaniają się tajemnicą zawodową, choć prawnicy twierdzą, że jeżeli istnieje podejrzenie, że mamy do czynienia z przemocą, to nie ma tajemnicy. 

Działam w Miejskim Zespole Interdyscyplinarnym ds. Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie, dlatego wiem, że choć szkolenia dla pracowników ochrony zdrowia były organizowane wielokrotnie, to uczestników pojawiało się niewielu.

A potem słyszymy, że "nie było widocznych śladów przemocy", dlatego nikt nie podjął odpowiednich, konkretnych działań. Wszyscy zainteresowani, którzy mieli kontakt z 8-letnim Kamilem, podkreślają, że zrobili wszystko, co mogli. Nie zastanawiamy się, gdzie popełniono błąd, aby w kolejnym kroku to naprawić i zapobiec następnym tragediom, tylko zrzucamy odpowiedzialność na innych. Przykład: Minister Czarnek stwierdził, że w przypadku Kamilka szkoła nie zawiniła oraz że "kuratorium oświaty nie jest od nadzoru rodzinnego i zajmowania się patologią w rodzinie".

Zgodnie z Ustawą o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie (...) przedstawiciele oświaty są jedną z 5 służb, która ma obowiązek wszczynania procedury "Niebieskiej Karty" w przypadku podejrzenia występowania przemocy w rodzinie.

Dalej Ustawa mówi, że "Przedstawiciele oświaty uczestniczą w spotkaniach Grup Roboczych (...) diagnozują sytuację w rodzinie, opracowują i realizują indywidualny plan pomocy, przewidziany dla danej rodziny, udzielają pomocy w formie porad i informacji. W szczególności zaś przedstawiciele oświaty diagnozują sytuację i potrzeby osób, co do których istnieje podejrzenie, że doświadczają przemocy, w tym głównie dzieci".

Procedura "Niebieska Karta"  jest wszczynana przez pedagogów szkół wszystkich szczebli, nauczycieli, również przez nauczycieli przedszkolnych.

Jak wygląda to w praktyce?

Miejski Zespół Interdyscyplinarny ds. Przemocy w Rodzinie opracował diagnozę zjawiska przemocy w rodzinie na obszarze miasta Płocka oraz sprawozdanie z realizacji miejskiego programu przeciwdziałania przemocy w rodzinie oraz ochrony ofiar przemocy w rodzinie, z którego wynika, że zaangażowanie przedstawicieli ochrony zdrowia i oświaty w pomoc osobom doświadczających przemocy jest małe.

W 2022 roku liczba wszystkich wszczętych procedur "Niebieskiej Karty" wyglądała następująco: Policja - 235 kart, jednostki organizacyjne pomocy społecznej - 41, oświata - 8, ochrona zdrowia - 2.

Rachunek jest prosty, oświata i ochrona zdrowia to łącznie 10 kart przez cały rok. Co jeszcze stanowi systemowy problem?

Brak chęci i motywacji osób stosujących przemoc do udziału w zajęciach edukacyjno-korekcyjnych, brak zobowiązań sprawców, osób skazanych za przestępstwo znęcania się nad rodziną, do uczestnictwa w takich programach, brak procedury dotyczącej monitorowania losów dzieci w rodzinach zagrożonych przemocą. Zbyt mała liczba psychiatrów dziecięcych. Ciemna liczba przemocy domowej, czyli obawa przed zgłaszaniem faktu doświadczenia przemocy. 

Czyli wracamy do początku naszej rozmowy, zwykle nikt niczego nie słyszy, nikt niczego nie widzi. Czy gdzieś istnieje jakieś dobre rozwiązanie, które uaktywnia społeczność?

Powinniśmy też czerpać z rozwiązań innych państw. Na przykład na Litwie - Kurier Wileński opisał pewne dobre praktyki w artykule "Grupy bezpiecznego sąsiedztwa gwarancją bezpieczeństwa mieszkańców".

Okazuje się, że mieszkańcy danego osiedla, wspólnoty, zawiązują grupy – mogą być 6-osobowe, 50-osobowe – których członkowie mają dzielić się informacjami w przypadku dostrzeżenia podejrzanych zachowań oraz alarmować o tym policję. Zresztą policja organizuje z takimi grupami spotkania, szkoli z procedur.

Na Litwie "Grupy bezpiecznego sąsiedztwa" są bardzo dobrze postrzegane w społeczeństwie. Bo działanie takiej grupy daje korzyści - poprawia się bezpieczeństwo na danym osiedlu, dzielnicy, jest ważnym sygnałem dla osoby, która doświadcza przemocy- nie jesteś sama, nie jesteś sam, nie bój się. Przemocowiec bardzo łatwo może zastraszyć jedną osobę, ale przed grupą czuje respekt. 

Litewscy policjanci podkreślają, że coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę z tego, że bezpieczeństwo jest sprawą wszystkich, a takie grupy mają sprawczość. Poza tym na budynkach osiedli, wspólnot jest specjalna tabliczka informująca, że na danym terenie działa "Grupa bezpiecznego sąsiedztwa". Potencjalna ofiara doświadczająca przemocy wie, że ktoś zareaguje, gdy dojdzie do jakichkolwiek nadużyć, gdy będzie działo się coś złego.

Powinniśmy brać z nich przykład. Chciejmy rozmawiać, wróćmy do właściwych relacji sąsiedzkich. Zwłaszcza w przypadku dzieci trzeba mieć oczy i uszy otwarte. One naprawdę mają dużo do przekazania. Nawet w trakcie zabawy można wiele zauważyć.

Wracając do tej tragedii, do Kamila z Częstochowy, naprawdę trzeba się zastanowić, czy zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy zrobić, a jeśli nie, to szukać źródła problemu, by znajdować odpowiednie rozwiązania. Przestańmy się przerzucać odpowiedzialnością, nie wybielajmy się, mówmy o tym, jakich działań zabrakło.

Tylko tak można coś naprawić...

Uważam, że społeczeństwo polskie powinno przejść rodzaj katharsis, oczyszczenia. Potrzebujemy grupowej terapii. Potrzebujemy stanąć w prawdzie. Od stuleci jesteśmy społecznie naznaczeni przemocą: fizyczną, psychiczną, ekonomiczną, seksualną itd.

Niestety bardzo wielu z nas może powiedzieć, że doświadczyło lub było świadkiem przemocy w najbliższym otoczeniu. Przemoc jest nam, Polakom bardzo dobrze znana i paradoksalnie dlatego niewidzialna, niesłyszalna, ignorowana, zamiatana pod dywan. Bo co ludzie powiedzą?!

Czytaj także: https://natemat.pl/487094,dlaczego-matki-nie-reaguja-na-krzywdzenie-dziecka-ekspertka-to-nie-proste