Ten Mercedes to ósmy cud świata. O ile nie pada i o ile nie zepsuje ci się dach (jak nam)

Łukasz Grzegorczyk
24 maja 2023, 15:03 • 1 minuta czytania
To mógł być jeden z bardziej efektownych testów na początek lata. Mercedes SL przywołuje sportowe skojarzenia i jest po prostu egzotykiem na naszych drogach. Byłoby pięknie, gdyby nie... ulewa. Kabrio z zamkniętym dachem teoretycznie nie ma sensu, ale jest też inny problem, który daje do myślenia. A objawił nam się kilka dni po evencie, na którym sprawdziłem to efektowne auto. Mieliśmy bowiem odebrać ten model na dłuższy test niż kilkugodzinny, ale... zepsuł się dach.
AMG SL w czasie deszczu teoretycznie... nie ma sensu. Jednak nawet w ulewie ten Mercedes może dostarczyć jednak sporo radości z jazdy. Fot. Mercedes

Tak, nie otworzyłem dachu nawet na sekundę. Jak na złość pogoda tego dnia była ekstremalna, więc zostałem z poczuciem, jakby ktoś zabrał mi ostatniego cukierka z pudełka. Nawet największa ulewa nie popsuła mi jednak pierwszego wrażenia związanego z tym Mercedesem.


SL to przecież sportowy wzór połączony z elegancją. Poznaliśmy już sześć generacji tego modelu, a niedawno kurtyna spadła po raz siódmy w historii. Najnowszy projekt jest wyjątkowy, bo zajęli się nim inżynierowie z AMG. Miałem okazję przyjrzeć się całej gamie nowych roadsterów.

AMG SL niezależnie od wersji przywołuje skojarzenia związane... z przygodami. Letni dzień, przejażdżka w pięknym miejscu, może gdzieś nad brzegiem morza. To auto skrojone na osiągi, ale też styl, który po prostu przyciąga oko. Zobaczcie tylko, jak te Mercedesy wyglądają ustawione obok siebie.

Ten design albo pokocha się od pierwszego wejrzenia, albo rozsądek weźmie górę i podpowie, że to może nie jest najlepsza opcja. Tylko że AMG SL wybiera się bardziej sercem, bo trudno tu stawiać na pierwszym miejscu praktyczność i uniwersalność. SL to z niemieckiego dosłownie "Super Leicht", czyli "Super Lekki". Ma nawiązywać do brutalnych osiągów, ale połączonych z komfortem.

Siódma generacja tego auta powstała w trzech wersjach silnikowych. Podstawowa odmiana to SL 43 z czterocylindrową, turbodoładowaną jednostką 2.0. Do dyspozycji mamy 381 KM i 480 Nm momentu obrotowego. Do setki przyspiesza w 4,9 s, a maksymalnie pojedzie 275 km/h. To również jedyny wariant z napędem wyłącznie na tylną oś.

Po środku w gamie jest SL 55, którego serce to jednostka 4.0 V8 biturbo. Generuje ona 476 KM i 700 Nm. Sprint do 100 km/h zajmuje zaledwie 3,9 s, a prędkość maksymalna wynosi 295 km/h.

Najbardziej hardkorowa propozycja to SL 63 o mocy 585 KM i momencie obrotowym 800 Nm. Osiągi na papierze są tu zawrotne – mamy 3,6 s do "setki", a najszybciej pojedziemy 315 km/h. Właśnie tę wersję wybrałem sobie na jednodniowy test, by jakoś wynagrodzić sobie niedosyt związany z pogodą. Bo jeśli przez chwilę bawić się SL-em, to niech już będzie bezkompromisowo.

Z otwieranym dachem w tym Mercedesie historia jest nieco bardziej kłopotliwa. Tak, deszcz pokrzyżował mi plany podczas szybkiej przejażdżki, ale niespełna tydzień później mieliśmy zapisanego SL-a w kalendarzu na dłuższy test. Samochodu jednak nie odebraliśmy przez... awarię dachu. Można powiedzieć, że to po prostu pech. Z drugiej strony w głowie zapala się lampka dotycząca awaryjności samochodu. Można gdybać, w każdym razie... wyszło słabo.

Na razie więc jako jedyny z redakcji miałem trochę szczęścia, by w ogóle pojeździć tym nowym Mercedesem. Jak wspomniałem wyżej, zgarnąłem dla siebie wersję SL 63 i chciałem sprawdzić, ile ta "żyleta" może mieć wspólnego z autem do jazdy na co dzień.

Tu bez koloryzowania muszę się przyznać, że już zajęcie miejsca w SL-u przyspiesza bicie sera. Tak po prostu, to pojazd, w którym czuć, na co wydało się sporo pieniędzy. Wnętrze wykończono ze znajomym dla Mercedesa kunsztem i naszpikowano je elektronicznymi gadżetami. Poczułem się podobnie, jak w Klasie S, gdzie oczywiście miałem dużo więcej przestrzeni, ale liczba dodatków też przyprawiała o zawroty głowy.

Mam tylko wątpliwość, czy potrzebny był drugi rząd symbolicznych siedzeń, na których realnie zmieszczą się tylko dzieci. Zauważyłem, że wyższe osoby z przodu do wygodnego podróżowania muszą mocno odjechać siedzeniami do tyłu. A wtedy na skromnej tylnej kanapie naprawdę nie ma już miejsca na nogi.

Najlepsze wrażenie było rzecz jasna zza kierowcy. W SL-u siedzi się nisko, ale dobrą pozycję da się szybko znaleźć dzięki szerokim ustawieniom. To detale, o których bardzo łatwo zapomnieć po uruchomieniu silnika. Budzące się V8 prowokuje, zapowiada coś, czego nie doświadczycie w pierwszym przypadkowym aucie. Ten dźwięk mógłby mnie budzić każdego dnia.

Osiągi SL 63 sprawiają, że trudno jest go trzymać na smyczy. Każdy lekki docisk pedału gazu zamienia to auto w agresora, przy którym trzeba mieć sporo rozsądku. Szczególnie w deszczowych warunkach, w których przyszło mi jeździć.

Nawierzchnia na całej trasie była mokra, ale i tak zaskoczyło mnie to, jak SL klei się do drogi. Nawet przez chwilę nie miałem wrażenia utraty przyczepności, kiedy chciałem ostrzej przyspieszyć, albo wchodziłem w zakręt. Stabilność i poczucie kontroli to mocna strona tego Mercedesa.

To samochód o dwóch, a może nawet trzech twarzach. Pierwsza przypomina leniwca – na drodze ekspresowej przy 100-120 km/h chwilami robiło się nawet... sennie. Tryb "comfort" pozwalał się zrelaksować i zapomnieć, czym tak naprawdę jedziemy.

Ruch pokrętłem na kierownicy i wrzucenie opcji "sport" to z kolei pobudzenie najbardziej brutalnych cech Mercedesa. Niezapomniane uczucie wciskania w fotel i słuchania, jak pracuje V8 zachęcane do agresywnej jazdy. Docenią to nie tylko najwięksi fani aut spod znaku gwiazdy. Ta trzecia twarz to taki... przyczajony tygrys. Niby dostojny, ale gotowy do ataku. Mercedes bardzo chętnie wgryza się w asfalt i robi to bardzo skutecznie.

Praca zawieszenia, w którym znalazły się elementy z kutego aluminium, to efekt zdrowego kompromisu. Nie przepłyniecie swobodnie po każdych nierównościach, ale też nie odczujecie efektu... wypadających plomb. W skrócie, SL może być pod tym względem komfortowy, ale nie oczekujcie, że to wrażenia podobne z miękkiej limuzyny.

Tylko z formalnego obowiązku wspomnę o spalaniu, którym szczerze mówiąc, nie zajmowałem swojego czasu za kółkiem. Jeśli ktoś kupuje SL-a, zużycie benzyny nie będzie największym problemem, ale odnotujmy: na wskaźnikach miałem około 13-14 litrów po wyjeździe z Warszawy. To była dość dynamiczna przejażdżka, więc na pewno da się zejść nieco niżej.

Ta krótka wycieczka w towarzystwie SL 63 pokazała mi, o co chodzi z przywołaniem wspomnień związanych z 70-letnią historią tego modelu. Wiem, że wielu motoryzacyjnych fanatyków marzy o postawieniu SL-a w garażu. Nie tylko tego najnowszego, ale też aut z poprzednich generacji.

Posiadanie takiej nowoczesnej ikony kosztuje. Ile dokładnie? No cóż, ceny SL 43 startują od nieco ponad 600 tys. zł bez doposażenia. Ten najmocniejszy wariant, którym jeździłem, to już przebicie magicznej granicy miliona złotych. Dużo, ale mam przekonanie, że posiadacz takiej "zabawki" będzie później przyjemnie doświadczał, na co tak naprawdę wydał spore pieniądze.