Bart Staszewski: Wiem, jak bardzo niektórzy politycy PiS po prostu mnie nienawidzą

Mateusz Przyborowski
24 czerwca 2023, 12:21 • 1 minuta czytania
– Jeszcze do niedawna miałem z tyłu głowy myśl, że policja może w każdej chwili przyjść do domu i zrobić przeszukanie z błahego powodu. Miałem prawników, którzy byli gotowi na telefon ode mnie o każdej porze dnia. Byłem w ciągłej gotowości i nadal muszę być czujny, bo wiem, jak bardzo niektórzy politycy PiS po prostu mnie nienawidzą – mówi Bart Staszewski, aktywista i założyciel fundacji Basta. Z gościem WYWIADówki rozmawiamy o polityce, mowie nienawiści wobec społeczności LGBT i o niedawnym, przełomowym wyroku Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego ws. KRRiT.
WYWIADówka z Bartem Staszewskim: Jestem wrzodem na dupie PiS Fot. naTemat.pl / Max Zieliński

Mateusz Przyborowski: Liczył pan, ile tych spraw sądowych miał już do tej pory? Tych, które pan wytoczył, i które toczą się przeciwko panu?


Bart Staszewski: Wszystkich naliczyłbym około dwudziestu. I to lekko. Samych tzw. spraw wykroczeniowych, które skończyły się w sądzie, było około 10. Toczą się też procesy, które ja wytoczyłem TVP czy Kai Godek, ale i takie, w których to ja jestem obiektem jakiegoś ataku, czyli to jest sprawa Żandarmerii Wojskowej, a konkretnie moja krytyka wojskowych na granicy polsko-białoruskiej.

W toku są jeszcze sprawy dwóch miejscowości, które poczuły się zniesławione moimi zdjęciami, które robiłem w ramach projektu dotyczącego stref wolnych od LGBT. Najśmieszniejsze jest to, że te procesy inicjowane były dawno temu, ale swój bieg otrzymują dopiero po latach.

Na przykład naklejki "Strefa wolna od LGBT", które rozprowadzała "Gazeta Polska", to rok 2019. Wskutek zabezpieczenia sądowego udało się częściowo zablokować ich sprzedaż, ale proces rozpoczął się w drugiej połowie maja tego roku. Na szczęście dużo tych spraw odbywa się online i nie muszę stawiać się osobiście na przykład w sądzie w Rzeszowie.

Nazywa się pan Bartosz "Bart" Staszewski, a ja bym tam jeszcze dodał "ścigany". Gorsze są wizyty w sądzie czy wysłuchiwanie wywodów, że jest się "dewiantem", bo takie padają określenia na osoby LGBT w tym kraju.

Mam dosyć luźne podejście. Bardzo dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że jestem osobą widoczną, rozpoznawalną. Osobą, która jest takim wrzodem na d**ie Prawa i Sprawiedliwości, mówiąc bardzo dosłownie. Ale trochę tak jest, widząc po ich reakcjach, po tym, jak mnie nazywa Andrzej Duda, który w wywiadzie dla litewskiej telewizji stwierdził, że jestem bardzo agresywnym, bardzo radykalnym aktywistą. Czy po słowach Mateusza Morawieckiego, który mówił, że jestem twórcą fake newsa o Polsce, bo przecież Polska ma w DNA tolerancję i szacunek do mniejszości.

Nie wspomnę już o Przemysławie Czarnku, który narzeka na mnie w telewizji. Tak, wkurzam ich. Widzę olbrzymią polityczną chęć udupienia aktywisty, zwłaszcza ze strony wiceministra sprawiedliwości Marcina Romanowskiego, który mnie szczerze nie cierpi.

Widzę to po jego publicznych wypowiedziach, po pismach i zawiadomieniach, jakie formułuje przeciwko mnie. I ta jego nieustępliwość w tym zakresie jest bardzo charakterystyczna. To jest trochę takie coś za coś – chcesz być aktywistą w Polsce i problematycznym dla rządu, to będziesz ponosił tego różne konsekwencje, łącznie z inwigilacją.

Nie puszczają panu nerwy?

Powoli puszczają, bo widzę, jak bardzo zaostrzył się dyskurs publiczny i ilekroć wchodzę na Twittera, to wypowiedzi np. Janusza Kowalskiego pozostawiają wiele do życzenia i są ohydne. Albo wiceministra sprawiedliwości Marcina Romanowskiego, który po marcowym zamachu na szkołę w Stanach Zjednoczonych stwierdził, że społeczność LGBT za chwilę będzie zabijać katolików. Tak można było zinterpretować jego wpis.

Mnie już trochę ręce opadają i mam ochotę powiedzieć takiej osobie: "Zamknij się, głupi kretynie" albo gorzej. I zdarza mi się czasami coś w podobnym tonie napisać, ale usuwam taki wpis, bo szkody, jakie poniosę, byłyby dużo większe niż to warte. Jako aktywiści mamy jednak coraz mniejsze pole do popisu.

Ta rosnąca fala populistycznej nagonki przeciwko nam wygrywa w mediach, bo już nie ma znaczenia prawda, a liczy się bardziej to, kto ile ma lajków, czy Mentzen fajnie dowalił komuś, czy nie.

Nieważne też, czy to, co pisze jakiś Janusz Kowalski, jest prawdą – ważne, że to jest nośne. Ciężko nam działać, skoro nie mamy dostępu do mediów publicznych.

Mówi pan, że nie macie dostępu do mediów publicznych, ale w tychże mediach publicznych i w ogóle prorządowych bardzo często pan "występuje".

Tak, to dosyć śmieszne, że telewizja publiczna uwielbia mnie pokazywać, ale nigdy nie poprosi mnie o wypowiedź. Z chęcią bym powiedział, co myślę o ich pracy. I znowu – jest to poniżej krytyki i ciężko kulturalnie odnosić się do tego. Poziom manipulacji, głupoty, która wypływa z tego, da się tylko określić w najbardziej wulgarnych słowach.

I politycy opozycji mówią czasami o tym wprost, że TVP to "szczujnia" czy "fabryka nienawiści", jednak nie zmienia to rzeczywistości, bo pracownicy telewizji publicznej są bezkarni, a redaktorzy, którzy za tym stoją, są anonimowi i często nie podpisują się pod swoim materiałami. Montażyści, którzy tworzą tego typu obrzydliwe i pełne manipulacji materiały, też są anonimowi.

A przecież ci wszyscy ludzie ponoszą za to zbiorczą odpowiedzialność, bo wiedzą, w czym uczestniczą. Wiedzą, jak na samym końcu tego łańcuszka ja czy inni aktywiści dostajemy po takich materiałach telewizyjnych groźby śmierci.

Jakieś tajne armie ludzi nakładają na mnie mailowe groźby wyroków śmierci, opisują dokładnie, gdzie mieszkam, w jakim regionie i w jakiej dzielnicy jestem obserwowany.

Dziwnym zbiegiem okoliczności odbywa się to zawsze zaraz po emisji materiałów w prime time TVP albo po tym, jak jakiś polityk ostro na mój temat się wypowiada w telewizji i twierdzi, że powinienem pójść siedzieć za swoje działania.

To wszystko razem wzięte budzi taką wewnętrzną frustrację, bo o ile nie przegrywamy tej walki, ponieważ idziemy cały czas do przodu jako ruch, o tyle na ramionach jednego aktywisty spoczywa bardzo dużo odpowiedzialność i to jest trochę męczące.

Takie wynotowałem cytaty z prorządowych mediów: "Wywiad Staszewskiego w Parlamencie Europejskim rozpowszechniał fake newsy", "Hipokryzja Barta Staszewskiego". "Wiadomości" TVP przedstawiały pana jako "kłamcę" i osobę "szkodzącą wizerunkowi Polski za granicą". Ma pan w ogóle normalne życie? To znaczy, czy może pan sobie pozwolić na wakacje, czy zawsze coś się dzieje i musi być pan na miejscu?

Z aktywizmem mam toksyczną relację. Z jednej strony bardzo lubię działać i cieszy mnie to, że mam jakiś wpływ na rzeczywistość. Od wielu lat jestem filmowcem, działam w branży kreatywnej i chyba znam te czułe punkty naszego rządu oraz wiem, w jaki sposób mogę działać skutecznie na rzecz mojej społeczności. A jeszcze w tym wszystkim mam chłopaka, który od 10 lat mnie wspiera w tym wszystkim i ma chyba taką samą smykałkę.

Fakt, od kilku lat nie byliśmy na wakacjach, bo skupiamy się na działaniu i może nawet bardzo politycznie uczestniczymy w tym, nie będąc jednocześnie politykami. Na pewno nie mogę sobie pozwolić na popełnianie jakichś życiowych błędów, bo wiem, że PiS od razu wyciągnęłoby to wierzch.

Jeszcze do niedawna miałem z tyłu głowy myśl, że policja może w każdej chwili przyjść do mojego domu i zrobić przeszukanie z błahego powodu. Miałem prawników, którzy byli gotowi na telefon ode mnie o każdej porze dnia.

Byłem w ciągłej gotowości, teraz już się trochę uspokoiłem, ale muszę być ciągle czujnym, bo wiem, jak bardzo niektórzy politycy PiS po prostu mnie nienawidzą.

To mocne słowo, ale spotykam się na różnego rodzaju konferencjach z dyplomatami innych krajów i oni mi mówią, że kiedy rozmawiają na temat osób LGBT w Polsce, to moje nazwisko odmieniane jest przez wszystkie przypadki jako ten jeden szkodnik, który tworzy fałszywy obraz Polski. I ja wiem, że to nie jest nie tylko narracja polityków prawicy na Twitterze, ale naprawdę głęboko zakorzeniona niechęć do Barta Staszewskiego.

Naraził się pan mocno.

Nie ukrywam, że ja również mam satysfakcję, kiedy widzę skwaszone miny polityków, którzy nie zawsze potrafią przebić się ze swoją propagandą i wiele osób nie ufa im w to, co mówią. Małymi kroczkami możemy pchać ten wózek po równość. I podkreślam: nie jestem sam. W Polsce jest mnóstwo aktywistów, którzy może nie tak głośno, ale równie mocno i silnie działają w swoich regionach. I to, co widzimy od lat, to ta coraz większa liczba aktywistów czy największa od lat liczba małych i dużych marszów równości w całym kraju.

To buduje społeczność wokół tych inicjatyw, które lokalnie są bardzo ważne. Poza tym oni w tych małych społecznościach najbardziej się narażają, bo o nich nikt nie napisze w lokalnej prasie, jeśli w wyniku swoich działań stracą pracę dlatego, że jakiś lokalny polityk PiS zacznie dociekać i robić problemy. Chylę czoła przed tymi ludźmi, którzy w tym cieniu działają i robią swoje mimo wszystko.

W drugiej połowie 2022 roku pańska fundacja Basta odnotowała 1042 materiały, w których znalazły się wzmianki o LGBT+. Najwięcej z nich miało wydźwięk neutralny – prawie 700. Pozytywnych wzmianek było 157, a negatywnych – 216. I tych ostatnich najwięcej było w mediach publicznych.

Bo media publiczne mają największe zasięgi – wystarczy jeden duży materiał w prime time, by do tych wszystkich ludzi dotrzeć, i to nas bardzo niepokoi. Zresztą to są dane potworne, ale nie zadziwiające, bo przecież widzimy, że Telewizja Polska szczuje masowo na społeczność LGBT.

W naszej fundacji, poza monitoringiem mediów, składamy i inicjujemy wnioski o postępowania administracyjne do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, która jest upolityczniona, a Maciej Świrski ma ze mną na pieńku od lat. Wiem, że sam organizował zbiórki na pozwy gmin przeciwko mnie. Jako przewodniczący KRRiT nie nałożył ani jednej kary na nadawców w sprawach, które zgłaszaliśmy.

Krajowa Rada na razie traktuje wszystkie nasze wnioski jako skargi od widzów, czyli nie są one w ogóle wiążące, nie działają w żadnym trybie. Złożyliśmy więc skargi do wojewódzkiego sądu administracyjnego na bezczynność KRRiT.

I pod koniec maja WSA rozstrzygnął na waszą korzyść.

Tak, sąd potwierdził, że Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nie może być bierna w sprawach homofobii w mediach, a organizacja społeczna może domagać się od niej działania. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie wydał wyroki w trzech sprawach ze skarg naszej fundacji, stwierdzając bezczynność przewodniczącego KRRiT ws. nienawistnych treści w audycjach TVP i Radia Maryja.

Dlaczego te wyroki są aż tak ważne? Osoby LGBT+ narażone są na mowę nienawiści w mediach, a Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji została powołana m.in. do stania na straży interesu publicznego. Zaniedbuje jednak ten obowiązek, pozwalając na krzewienie homofobii i transfobii. Wydane wyroki stawiają kres bierności KRRiT w wypełnianiu jej ustawowych obowiązków, a co ważniejsze – tworzą nowe narzędzie do walki z mową nienawiści w rękach społeczeństwa obywatelskiego.

Zdaniem WSA w jednej ze spraw bezczynność miała miejsce z rażącym naruszeniem prawa. WSA zobowiązał KRRiT do rozpatrzenia wniosków naszej fundacji w ciągu miesiąca. Spodziewamy się, że Krajowa Rada wyda postanowienia o odmowie wszczęcia postępowań przeciwko TVP i Radiu Maryja, ale my wtedy ponownie wystąpimy na drogę sądową, dodatkowo domagając się ukarania przewodniczącego KRRiT grzywną.

Niektórzy zarzucają wam w mediach społecznościowych, że walczycie tylko o przywileje.

Nie przypominam sobie z historii, by ktokolwiek słodkim siedzeniem w domu otrzymał równe prawa. Możemy oczywiście dyskutować o tym, czy te, czy inne metody są skuteczne lub nieskuteczne, ale ja uważam, że na ten moment mamy jedyny skuteczny sposób działania.

Jeżeli politycy otwarcie lżą z osób LGBT, niemalże wzywają do naszego pogromu, uczestniczą w olbrzymiej machinie nagonki, to – niestety – trzeba się liczyć z tym, że będzie adekwatna odpowiedź, która nie zawsze będzie miła i kulturalna ze strony pojedynczych aktywistów czy większych grup.

Po prostu – chcemy tego samego, co mają osoby heteroseksualne. Nic więcej i nic mniej. A jeśli ktoś tego nie rozumie, powinien się dokształcić.

Jeżeli ktoś weźmie ślub za granicą, to chciałbym, żeby w Polsce był on rozpoznany. Jeżeli ktoś zaadoptuje dzieci za granicą, to chciałbym, żeby rodzice mieli możliwość łatwego wyrobienia paszportu dla tych dzieci, a nie tak jak jest teraz – to droga przez mękę, bo w formularzu jest tylko mama i tata, i do widzenia.

Dalej, osoby transpłciowe – według wszelkiej wiedzy medycznej mają prawo do przejścia przez bezpieczną tranzycję, ale oczywiście muszą pozwać swoich rodziców, bo taki został wymyślony w Polsce system. Mamy 2023 rok…

Za to zdaniem wielu osoby LGBT nic innego w dzień nie robią, tylko uprawiają seks. Czytaj: nie pracujecie, nie płacicie podatków, nic innego nie robicie poza seksem z partnerami.

Od 13 lat pracuję, od 5 lat prowadzę działalność gospodarczą, płacę podatki. Mój chłopak od wielu lat jest urzędnikiem. Ja nie jestem tym nierobem, który tylko czegoś chce, a nic nie daje od siebie. Przeciwnie, bo dużo daję. Biorę udział w wyborach, spełniam swoje obywatelskie obowiązki, a w zamian za to od tych, którym płacę za to, żeby o mnie dbali, słyszę, że jestem dewiantem.

Ja i tak jednak uważam, że Polacy są dużo bardziej tolerancyjni, niż nam się wszystkim wydaje. Spotykam ludzi, którzy najpierw mówią, że są nam przeciwni, ale po krótkiej rozmowie mówią, że jednak nie są. Tylko że ja nie mogę chodzić do każdego pana Kowalskiego i mu tego wyjaśniać.

Z moich doświadczeń wynika jednak, że generalnie ludzie mają to gdzieś i przede wszystkim myślą o tym, żeby to im było dobrze. Stąd może jakaś obojętność na to, co rządzący robią społeczności LGBT.

Czasami ludzie może dokonują głupich wyborów politycznych i nie są totalnie przeciwko LGBT, ale mogą mieć jakieś pewne stereotypy w głowie. I teraz kwestia jest właśnie w edukacji w szkołach, edukacji w telewizji, mediach.

Jest pan wierzącą osobą?

Tracę wiarę. To znaczy, od wielu lat szukam jakiegoś punktu zaczepienia. Wiary, która by na pewno ułatwiła przetrwanie w tych najtrudniejszych momentach. I spotykam bardzo wierzących ludzi, bardzo fajnych ludzi na mojej drodze, którzy dzielą się swoimi spostrzeżeniami na temat Boga, chrześcijaństwa, nawet Kościoła katolickiego, którego ja nie czuję jako instytucji.

A jako dziecko chodził pan do kościoła?

Chodziłem i byłem bardzo wierzący. Modliłem się prawie co wieczór. Kiedy wyjechałem do Warszawy na studia, zacząłem to sobie bardziej racjonalizować. Nie spotkałem też żadnego mądrego księdza, ale za to spotykałem się z coraz bardziej nienawistnymi wypowiedziami Kościoła, że to, jaki jestem, jest po prostu grzechem.

Jest pan zawiedziony politykami, ale czy tylko obecnej władzy?

Moje zawiedzenie trwa od 13 lat, ale ja nadal mam tę romantyczną duszę i wiarę w to, że ci politycy się opamiętają. Przy naszej pomocy oczywiście. Polityków mamy, jakich mamy, ale liczę, że coś może się zmienić. Może tej odwagi trzeba im dawać więcej, namawiać ich do tego, żeby postępowali odważniej i słuchali głosu serca, a nie patrzyli jedynie na słupki w sondażach – a to jest chyba najbardziej toksyczne u naszych polityków opozycji.

Moim zdaniem w pierwszej kolejności, zakładając wygraną opozycji, powinniśmy się zastanowić nad tym, jak wykorzenić z debaty publicznej mowę nienawiści, która jest absolutnie niedopuszczalna, i zastanowić się na przykład, czy nie powinniśmy dokonać nowelizacji Kodeksu karnego, ponieważ obecne zapisy nie obejmują ochroną osób LGBT, tak jak chronią inne grupy mniejszościowe i nie tylko.

Tymczasem Sławomir Mentzen marzy o Polsce "bez Żydów, homoseksualistów, aborcji, podatków i Unii Europejskiej".

Ja bardziej obawiam się Konfederacji niż PiS-u. Po PiS-ie wiem, czego się spodziewać, z Konfederacją jest jeszcze gorzej. Dlatego myślę, że nie możemy nie doceniać Konfederacji. Ja się urodziłem w Szwecji i od lat obserwowałem, jak szwedzcy demokraci, czyli taka nasza Konfederacja, przez lata byli niedoceniani i w mniejszości. Najpierw byli grupą poza parlamentem szwedzkim i nie podawało im się ręki, bo mieli ultrakonserwatywne, radykalne hasła.

Jednak powoli, w każdych wyborach, dostawali coraz więcej głosów i obecnie są jedną z największych sił politycznych. To są ludzie młodzi, wykształceni i wiedzą, jak korzystać z social mediów. Dlatego Konfederacji obawiam się bardziej niż PiS-u i Jarosława Kaczyńskiego.

Abelard Giza w jednym ze swoich stand-upów powiedział, że "jeśli ktoś w Polsce jest gejem, to musi mieć ogromne jaja – skoro ma 30 lat i nadal żyje".

W 2018 roku, podczas naszego drugiego marszu równości w Lublinie, dowiedzieliśmy się od policjantów, że ktoś przyniósł ładunki wybuchowe. Ta osoba została zatrzymana przez policję. Wcześniej dostawaliśmy groźby, ale to było dla mnie ogromne przeżycie, że to może być naprawdę możliwe.

Ten strach trwa we mnie od wielu lat, chociaż można się z nim oswoić. Ja nie mam jak się bronić, bo mieszkam na zwykłym osiedlu i jeśli ktoś będzie chciał, może łatwo ustalić, gdzie.

Między innymi również dlatego wziąłem się za siebie, schudłem i ćwiczyłem boks, żeby móc dać w mordę, jeśli ktoś będzie chciał coś ode mnie i z internetu przejdzie do realnych czynów.

Ze swoim chłopakiem też często o tym rozmawiamy i mówimy sobie: pamiętaj, że jeśli coś mi się stanie, to nie odpuść tym… – i tu pada kilka mocniejszych określeń. To jest trochę pół żartem, pół serio, ale liczymy się z tym, że wszystko może się zdarzyć.

Przerażające jest to, że w ogóle musi pan o tym myśleć.

Wielkanoc ubiegłego roku. Siedzę z moją mamą, dzwoni do mnie komendant policji. I mówi: "Co, nie wie pan, dlaczego dzwonię?". Mówię mu, że nie wiem. A on: "Znowu pan dzwonił i mówił, że podłożył bombę i zamordował rodzinę". Okazało się, że mój numer telefonu trafił do dark webu. Policja i tak przyjechała, żeby upewnić się, że nie zamordowałem matki. Tak spędziliśmy nasz wielkanocny wieczór.

Niedawno po sieci viralował też filmik, że niby Bart Staszewski był tym człowiekiem na balkonie, który pokazywał wulgarne gesty uczestnikom marszu z okazji rocznicy Powstania Warszawskiego.

I właśnie dlatego winą obarczam tych wszystkich Ziobrów, Czarnków, Mateckich, Morawieckich czy Dudów.

Nie myślał pan o tym, żeby wyjechać z Polski?

Nie, bo mimo wszystko ja się tutaj czuję bardzo u siebie. I to może jest też taki mój wewnętrzny bunt. Moja matka mówi, że mam geny dziadka, który walczył w Armii Krajowej i też nigdy nie mógł w miejscu usiedzieć. Najgorszą rzeczą byłoby dać za wygraną. Nie chcę wyjeżdżać i nie chcę brać ślubu za granicą. To taki mój wewnętrzny wkurw. To jest mój kraj, jestem gejem Polakiem i chcę żyć tutaj.