"Taka jest mentalność Polaków". Ekspert obnaża nasze zachowanie nad wodą
- Jak Polacy zachowują się nad wodą i w wodzie? Jakie są najczęstsze przyczyny utonięć?
- Maciej Rokus, szef Grupy Specjalnej Płetwonurków RP i biegły sądowy w zakresie analizy utonięć, radzi, jak się zachować.
Jest lato, zaczęły się wakacje i zaczął się wysyp podobnych tragedii. W Kaliszu matka ratowała dziecko, które kąpało się w rzece, i utonęła. W Jantarze utonął 37-latek, miał lekceważyć ostrzeżenia ratowników WOPR i wychodził poza boje, gdzie porwał go silny prąd. W jeziorze koło Wałbrzycha utonął 14-latek. Na rzece Pasłęk – 56-latek, który według relacji świadków mężczyzna mógł pić wcześniej alkohol.
O ilu jeszcze takich tragediach usłyszymy do końca lata? Jakie są najczęstsze przyczyny? I co to pokazuje o nas?
"Pierwszą przyczyną jest nasza mentalność"
– Mamy mniej utonięć niż kilkanaście lat temu, ale przy innych krajach, jak Holandia, czy Norwegia, pod względem statystyk wyglądamy słabo. Pierwszą przyczyną jest nasza mentalność. Polak jest osobą niesamowicie beztroską, wychodzi z założenia, że jeżeli coś się przydarzy, to każdemu, tylko nie mnie. Podejmuje różne zakłady i wyzwania, popisuje się przed kolegami, dziewczynami, to ryzyko, które czasami kończy się utonięciem – wymienia Maciej Rokus, szef Grupy Specjalnej Płetwonurków RP, biegły sądowy w zakresie analizy utonięć.
Podaje przykład: Polak jest w stanie wypożyczyć żaglówkę, jeśli nigdy nie pływał i nie ma żadnego doświadczenia, ale skoro nie jest potrzebny patent żeglarski...
– Nie chcę obrazić Polaków, ale mentalność Niemca, czy Norwega, jest inna. Jeśli nie jest potrzebny patent, on wypożyczy żaglówkę, bo będzie miał doświadczenie i będzie umiał żeglować. A u nas ludzie bez doświadczenia płacą za sprzęt i płyną, bo nie trzeba patentu. W innych krajach ktoś, kto wcześniej nie pływał, nie zna nawigacji, locji i teorii żeglowania, nie zrobi tego, bo wie, że naraża siebie i innych na zagrożenie życia. A Polak potrafi – tłumaczy na tym przykładzie.
Ile było takich przypadków, że ktoś zignorował ostrzeżenia ratowników? Ostatnio życiem przepłacić to 37-latek w Jantarze.
– Ale najważniejsza kwestia, która ma wpływ na statystyki utonięć, wynika z tego, że w szkołach podstawowych nie było i nie ma obowiązkowej nauki pływania. Jeśli ktoś jest świetnym pływakiem, to w różnych sytuacjach ma szanse, żeby sobie poradzić. Gdyby dzieci uczone były pływania od małego, dałoby to ogromną szansę na uratowanie – mówi.
"W rzekach w zasadzie w ogóle się nie kąpiemy"
Wszystko obija się o doświadczenie i wiedzę. Ostatni przypadek z Krakowa. 49-letni mężczyzna skoczył do Wisły, by ratować psa. Pies wypłynął sam, jego nie dało się uratować.
– Pies jest cudownym pływakiem i ma cztery łapy. Radzi sobie doskonale. Jedyny problem jest zimą, kiedy pies nie może wejść na pokrywę lodową. Niedawno mieliśmy sytuację w Pasymiu, że pod dwoma psami załamała się pokrywa lodowa. Jeden ratował drugiego, oba straciły życie. W innych sytuacjach pies nie utonie. Jak i inne zwierzęta, m.in. koń, które pływają. Poradzą sobie bez pomocy człowieka – mówi Maciej Rokus.
Co roku od czerwca, przez całe wakacje, słyszymy wiele historii, które jeżą włosy na głowie. Rok temu pisano, że czerwiec był rekordowy pod względem liczby utonięć. W tym roku nie znamy jeszcze statystyk, ale szczególnie ostatnie dni były pod tym względem straszne.
Polaków poruszyła zwłaszcza historia matki, która w Kaliszu skoczyła do rzeki, by ratować swoje dziecko. Utonęła, syn sam wyszedł na brzeg.
– Nikomu nie mogę zabronić ratowania drugiego człowieka. Ale trzeba samemu właściwie ocenić sytuację i podjąć racjonalną decyzję, czy jesteśmy na to gotowi – mówi Maciej Rokus.
Dodaje jednak, że rzeka jest szczególnie niebezpieczna. Charakteryzuje się nurtem i występują w niej wiry.
– W rzekach w zasadzie w ogóle się nie kąpiemy. Rzeka charakteryzuje się zmienną batymetrią, czyli zmienną głębokością i niestabilnym dnem z dziurami, spadami i górkami. Dlatego należy zrezygnować z kąpieli w rzece – podkreśla Maciej Rokus.
"Przepłynie 150 metrów, nagle robi się z tego 300 metrów"
Jednak ratownicy rok w rok biją na alarm. Co roku mamy to samo. W rzekach, jeziorach i w morzu. Alkohol, lekkomyślność, brak opieki nad dziećmi, ignorowanie zakazów.
Maciej Rokus o alkoholu: – Człowiek po alkoholu nie podejmuje racjonalnych decyzji. Ma problemy z poczuciem równowagi. Nie ma dobrego refleksu. Alkohol dodaje mu pozornej odwagi. Wydaje mu się, że np. przepłynie 150 metrów, a nagle robi się z tego 300 metrów, brakuje mu kondycji i zaczyna się proces tonięcia. Osoby po alkoholu nie powinny wchodzić do wody i korzystać ze sportów wodnych, łódki, kajaków, a w szczególności motorowodnych. Dzieci nie powinny wsiadać do łódki z osobami pod wpływem alkoholu.
O lekkomyślności rodziców nad morzem: – Jeśli nasze dzieci są w morzu, to my zawsze musimy mieć dzieci przed sobą, czyli być z tyłu, bardziej w morzu. Nie może być tak, że my jesteśmy na brzegu, a dzieci w morzu i wtedy możemy nie zareagować na czas.
W morzu częstą przyczyną zatonięcia może być zachłyśnięcie. Pojawi się wysoka fala, ktoś się zachłyśnie, nie może sobie poradzić, zestresuje się, może dojść do utonięcia. Może pojawić się prąd wsteczny, tzw. cofka, która będzie wyciągała nas w głąb morza. I ktoś nie będzie miał siły, żeby popłynąć w stronę brzegu. Kolejna sprawa – wypływanie na materacach. Nagle w krótkim czasie znajdziemy się daleko od brzegu, wręcz czasami kilometry w kierunku otwartego morza.
Irytuje go pływanie nocą w morzu. – Nierzadko są to osoby trzeźwe. Ktoś traci kontakt wzrokowy z drugą osobą. I to jest koniec. Jak jest bezgwiezdne niebo i nie ma księżyca, to czasami ciężko wrócić do brzegu. Zdarza się, że ludzie ukrywają okoliczności nieudzielenia pomocy, ale w takiej sytuacji i tak by nie było jak jej udzielić. Zawsze jednak dzwonimy pod nr 112 i czynności prowadzą wyspecjalizowane służby ratowniczo-poszukiwawcze – mówi.
Irytujące są także doniesienia mediów, że np. "14-latek utonął w jeziorze, w którym nie powinien się kąpać" albo ktoś utonął, bo "poszedł kąpać się na dzikiej plaży".
– Dla mnie kpiną jest ujęcie sytuacji takimi słowami. Czy to jest prawdziwa przyczyna utonięcia? A może ktoś nie umiał pływać? Może był alkohol? To, że utonął w jeziorze, w którym nie powinien się kąpać, nie jest dla mnie żadnym argumentem – mówi.
Najczęstsze przyczyny utonięć w Polsce
Podobno częściej toną mężczyźni niż kobiety. A utonięcia częściej zdarzają się na jeziorach i w stawach niż w morzu. Jakie są główne przyczyny? Być może niektórzy będą zdziwieni.
– Najczęstszą przyczyną utonięć w Polsce nie jest wcale alkohol, tylko wstrząs termiczny zwany potocznie szokiem. Osoba rozgrzana zmienia środowisko z powietrznego na wodne w sposób nagły. Ciało jest rozgrzane, bo ktoś się opalał, biegł, albo jechał na rowerze. Gdy wskakuje do zimnej wody, naczynia krwionośne się obkurczają i serce, które nie jest w stanie przepompować w krótkim czasie tak dużej ilości krwi, ulega zatrzymaniu. Wtedy ciało opada na dno – tłumaczy szef GSP RP.
Uczula, jak uniknąć szoku termicznego.
Zawsze przed kąpielą zrobić gimnastykę. Do wody wchodzimy stopniowo, chodzi o wrażliwe części ciała: kostek, łydek, pachwin, klatki piersiowej i okolice szyi. Po ok. 1,5 minuty następuje zaadoptowanie się naszego organizmu do warunków. Wtedy możemy bezpiecznie zacząć pływanie.
Inna sprawa – skoki do wody.
– Musi być odpowiednia głębokość i czyste dno. Jeśli tak nie jest, możemy ciałem o coś uderzyć. Ale jest też tzw. granica zwana termokliną (metalimnion), czyli granica pomiędzy nagrzaną od promieni słonecznych i wiatru wody. Jeśli skoczymy na świecę głową w dół, a nie przed siebie jak ze słupka startowego na basenie, to w pewnym momencie poczujemy uderzenie lodowatej wody. I wtedy serce może się zatrzymać. To również jest przyczyną utonięć. Tak jak skurcz – mówi Maciej Rokus.
Fot. GSP RP
Tu podpowiada: – Jak złapie nas skurcz, to tonąc, unosimy dwie ręce do góry i tym sposobem przyspieszamy proces tonięcia, znikając pod lustrem wody. To najczęstszy błąd. Powinniśmy położyć się na wodę, rozciągnąć kończynę, której dotknął skurcz, podświadomie wyłączyć ją z pływania. I powoli płynąć w kierunku brzegu. A jeśli to możliwe to wezwanie pomocy polega na uderzaniu jedną ręką o lustro wody.
Zachowania na basenie
Ekspert w ogóle poleca szkolenia w tym zakresie, które bezpłatnie organizuje Specjalna Grupa Płetwonurków RP oraz WOPR i inne organizacje.
– Uczymy się na nich wykształcenia pierwszego prawidłowego odruchu w sytuacji zagrożenia życia, żeby panika nie wysuwała się na pierwszy plan. Tylko żeby w trudnych emocjach odnaleźć racjonalne myślenie i podejmować decyzje konstruktywnie i sprawnie – mówi.
fot. GSP RP
Przydatne jest to również na basenie. Bo tu Maciej Rokus, jako biegły sądowy, był świadkiem również wielu bezmyślnych wypadków.
– Ludzie skaczą na głowę w miejscu, gdzie jest niewystarczająca głębokość. Jestem wysoki, skaczę do wody, uderzam głową albo inną częścią ciała o twardą powierzchnię dna i np. doprowadzam do trwałego urazu kręgosłupa. Słupek startowy nie służy do ewolucji i skoków na głowę do wody. On służy tylko do tego, żeby zacząć pływanie, np. na ćwiczeniach, czy zawodach. Skaczemy z niego zawsze przed siebie, pod kątem, do przodu, a nie pikujemy głową w dół. Jeśli na kąpielisku są ratownicy, zawsze jest zakaz skakania ze słupka do wody – uczula.
Kolejna sprawa:
Młodzi często chcą pobić rekord, ile przepłyną pod wodą. Młody człowiek bierze kilka głębokich wdechów – to tzw. hiperwentylacja – co nie zwiększa jednak ilości tlenu w organizmie, ale zmniejsza ilość dwutlenku węgla. I taki człowiek płynie pod wodą, jeśli w porę nie wypłynie i nie weźmie oddechu, może dojść do utraty przytomności, tzw. mroczki płytkich wód. I zostaje na dnie. To dzieje się poza naszą świadomością.
Miał kilka takich przypadków. Dlatego zaleca – jeśli komuś przyjdą do głowy takie ćwiczenia, niech osoba kompetentna będzie w pobliżu, niech go asekuruje. Albo po prostu niech poinformuje o tym ratownika i poprosi go o asekurację.
Nie wypożyczać niesprawnego sprzętu
Zachowanie Polaków w górach, czy nad wodą to temat rzeka. A wszystko wydaje się takie proste.
– Przyczyną utonięć są nasze błędy i beztroska. Nie mówię, że musimy wybierać tylko kąpieliska strzeżone. Natomiast ważne jest to, żeby wybrać właściwe miejsce i właściwie z niego korzystać. Żeby mieć odpowiedni sprzęt, np. bojkę asekuracyjną, kamizelkę asekuracyjną lub ratunkową, telefon wodoodporny. Żeby np. nie wypożyczać niesprawnego sprzętu lub obarczonego wadą, np. bez komory wypornościowej – uczula Maciej Rokus.
Sprzęt pływający to oddzielny, obszerny temat. Ale przypomnijmy tylko, żeby każdy pamiętał o tym, że np. kajak – podczas wywrotki i w przypadku zalania wodą – powinien utrzymać na powierzchni, wtedy zawsze możemy się go złapać i stanowić środek asekuracyjny.
– Kilkanaście dni temu był wypadek na jeziorze Dłużek. Łódka wiosłowa powinna utrzymać się na powierzchni, ale była niewłaściwie wykonana, nie posiadała komór wypornościowych. Osoby trzymały się jej, ale po dwóch minutach łódka opadła na dno. I kolejna osoba utonęła – mówi ekspert.
Nasz rozmówca uczula też, że jak się wywróci żaglówka, w pierwszej kolejności liczymy załogę. Że trzeba podłożyć kapok lub koło pod top masztu, żeby żaglówka nie obróciła się do góry dnem. Że sternik motorówki powinien mieć skutecznie zapięty bezpiecznik odcięcia zapłonu, tzw. zrywkę.
– Gdy sternik wypadnie za burtę, to odcina w ten sposób zapłon i śruba napędowa silnika się zatrzymuje. W przeciwnym wypadku motorówka popłynie dalej i może narazić inne osoby w wodzie i uczestników ruchu na torze wodnym na utratę życia, bo pędnik będzie ciął jak nóż tokarski – mówi.
Dodaje jeszcze, że holowanie różnych sprzętów pływających, tzw. frisbie za łodzią, może odbywać się tylko do prędkości 40 km na godzinę: – Powyżej tej prędkości, jeżeli nie ma fali, człowiek może uderzyć w wodę jak o beton. Jeśli nie ma kamizelki, momentalnie może dojść do utonięcia.
Najważniejsze bojki i kamizelki asekuracyjne
Maciej Rokus podkreśla kilka razy – dla własnego bezpieczeństwa i innych na to wszystko musimy zwracać uwagę. A jeśli ktoś nie umie pływać, powinien korzystać z kąpielisk strzeżonych, gdzie wysokość lustra wody jest poniżej klatki piersiowej, oraz ze sprzętu asekuracyjnego.
Zawsze powinniśmy mieć ze sobą bojkę asekuracyjną. – Gdybyśmy stracili przytomność i zniknęli pod lustrem wody, to bojka o właściwej wyporności nie zatonie i wskaże ratownikom miejsce, gdzie jesteśmy. Ci, którzy mają wyobraźnię, są odpowiedzialni i wiedzą, jak kruche jest ludzkie życie, korzystają ze sprzętu asekuracyjnego. Wtedy dajemy sobie szansę i innym na uratowanie – mówi.
Czytaj także: https://natemat.pl/463370,maciej-rokus-dla-natemat-ciala-iwony-wieczorek-nie-ma-w-morzu