"Paragony grozy? Turyści grozy!". Lokalsi mają dość urlopowiczów, którzy puścili się poręczy
Magda, która jeszcze do niedawna pracowała w sklepie niedaleko od plaży, cieszy się, że ma już inne zajęcie. – Niektórzy myślą, że jak są na wakacjach, to nagle nie ma żadnych zasad. Nawet tych najbardziej podstawowych. Co roku to samo. Gdy ruszał sezon, zaczynała się plaga kradzieży. Owszem, zdarzało się, że lepkie ręce mieli miejscowi, ale przede wszystkim kradli turyści. Chyba coś na zasadzie "skoro nie znają mojej twarzy, to czemu nie" – mówi kobieta.
Teraz rozmówczyni naTemat pracuje w popularnym hotelu nad morzem. Z deszczu pod rynnę? – Nie. Tu przynajmniej mamy dane tych ludzi. Znamy ich nazwiska, numery kont. Dlatego nie idą na żywioł. Wiedzą, że jak przegną, to będą konsekwencje – mówi Magda.
Przeczytaj też: "Tu gdzieś podobno można wejść na Giewont?". Turysta w górach ciągle potrafi zwalić z nóg
"Chory all inclusive"
Dwudziestoparoletnia Hania, recepcjonistka w kompleksie domków letniskowych w Mielnie, mówi, że musi przywołać całą siłę woli, by mieć na twarzy profesjonalny uśmiech nawet w sytuacjach, które wywołują złość.
– Niektórym turystom wydaje się, że przyjechali na jakiś chory all inclusive. Zostawiają po sobie śmieci tam, gdzie stoją. Zamiast zrobić kilka kroków do kosza, rzucają papierki i opakowania po napojach na ziemię. Nierzadko robią to zresztą na oczach swoich dzieci. Na zwróconą uwagę oburzają się, że przecież oni płacą, więc wymagają – relacjonuje rozmówczyni naTemat.
Paulina, która prowadzi pensjonat w Darłowie, mówi, że "jej" turyści zwykle są w porządku, choć od kolegów z branży regularnie słyszy historie o wczasowiczach, którzy dają nieźle popalić.
– To chyba kwestia tego, że mamy stałych klientów. Nowych pozyskujemy zazwyczaj za pomocą poczty pantoflowej, to ich znajomi. Może dlatego raczej nie mamy takich problemów – zastanawia się przedsiębiorczyni.
Śmieci grozy
Z doświadczenia Hani z Mielna wynika, że najbardziej śmiecą młodzi. – Głupio to mówić o rówieśnikach, ale tak niestety jest. Ludzie po pięćdziesiątce zwykle po sobie sprzątają. I nie chodzi o pucowanie domku na błysk, ale o nierobienie syfu. Gdy wyjeżdżają młodsi goście, potrafią zostawić na stole, w upale, rybę, którą jedli na obiad. Zresztą nie tylko na stole. Śmierdzące resztki znajdujemy także w łóżku. Czasami trzeba nawet myć ściany – mówi kobieta.
Wystarczy wejść w komentarze pod tekstem o wakacjach w popularnym kurorcie, by w oczy rzuciły się wypowiedzi miejscowych. "Mam tak dość turystów, że latem nie chodzę na plażę" – pisze Krzysztof. "Mieszkam nad morzem, ale na plażę nie chodzę z powodu chamskiego zachowania niektórych turystów. Zima, owszem, jest spokój" – wtóruje Elżbieta. Inni mają mniej zasadnicze podejście: wybierają plaże wolne od niesfornych urlopowiczów – miejsca, o których wiedzą tylko lokalsi.
Dorota, która pracuje w Ustce, ale nie w branży turystycznej, nie zmienia swoich przyzwyczajeń z powodu przyjezdnych. Także latem spaceruje przy brzegu, by chłonąć szum fal i barwy zachodzącego słońca. Chociaż jest jedna różnica.
– W sezonie zakładam lateksową rękawiczkę i idę z reklamówką, by zebrać choć trochę petów, które zostawiają w piasku plażowicze. To nie tylko kwestia bałaganu i smrodu, tym świństwem trują się mewy i ryby. Zwierzęta giną w męczarniach, ale niestety śmiecący albo o tym nie wiedzą, albo mają na to wywalone – wyjaśnia kobieta.
Rozmówczyni naTemat kreśli dylemat, przed którym stoją mieszkańcy popularnych kurortów. – Chcemy być gościnni. Chcemy, żeby turyści przyjeżdżali. Chcemy też jednak, by zachowywali się jak ludzie, a z tym niektórzy mają duży problem – wyjaśnia.
I dodaje, że media chętnie, choć zwykle niesprawiedliwie, opisują "paragony grozy", ale już nie pochylają się nad tym, że część urlopowiczów to "turyści grozy". – Rano trudno postawić stopę na plaży, by nie wejść na butelkę po wódce czy puszkę po piwie. Czy ci ludzie tak samo zachowują się u siebie w domu? – pyta retorycznie.
Ratownicy – "darmowe, trzeźwe niańki"
Paweł, pracownik hotelu we Władysławowie, mówi naTemat, że wielu wczasowiczów zaczyna "tankować" już w momencie odbioru kluczy. – Choć są i tacy, którzy musieli zacząć już w podróży. Na szczęście większość z nich to klienci "nieawanturujący się" – mówi z uśmiechem. Dodaje jednak, że ochrona obiektu niejednokrotnie musiała wkroczyć do akcji, by przywołać do porządku osoby, które przesadziły z alkoholem do tego stopnia, że stały się uciążliwe dla innych gości.
Dorota z okolic Ustki skarży się, że w tym roku w jej mieście, które słynęło z czystości, przelewają się miejskie kosze. Trafiają do nich nie pojedyncze opakowania, lecz całe worki wypełnione nieczystościami. Nic dziwnego więc, że kosze błyskawicznie się zapełniają.
– To śmieci inflacyjne. Ludzie przyjeżdżają z przenośnymi płytami indukcyjnymi, by zaoszczędzić na jedzeniu na mieście. I nie chodzi o apartamenty z aneksem kuchennym. Ludzie gotują cichaczem w pokoju, a potem też po kryjomu pozbywają się worków ze śmieciami po drodze na plażę. Moja znajoma, która jest właścicielką pensjonatu, ma już na nich sposób. Pokój codziennie ogarnia sprzątaczka. Gdy zauważy, że turyści używają swojej kuchenki, do rachunku dolicza cenę za zużycie dodatkowego prądu – opisuje Dorota.
Z lokalsów wylewa się frustracja. Podkreślają, że nie wszyscy żyją z turystyki, ale wszyscy muszą znosić nieakceptowalne zachowania niektórych urlopowiczów.
"Mieszkańcy miejscowości turystycznych od maja do września mają co chwilę wrzeszczących pijanych pod oknem, wymiociny na podjazdach, korki od rana do wieczora, 'święte krowy' idące po ulicy, w sklepach wszystko z okazji sezonu drożeje. Nie wszyscy mieszkańcy wynajmują pokoje, ale wszyscy muszą znosić takie zachowanie. Ludzie zachowujcie się 'po ludzku' na wakacjach" – apeluje Małgorzata.
Pod jej słowami podpisuje się Ewelina z Gdyni. "Potwierdzam, mieszkam niedaleko dwóch plaż i w sezonie potrafią być krzaki obsrane. A na plaży w Gdyni Śródmieście są duże toalety i sporo ToiToi. Nie wspomnę o tym, że jest monitoring, więc straż miejska ma niezłe widoki na sikających w krzakach koło plaży. Ale to jest obrzydliwe" – nie kryje odrazy internautka.
Jednak nie wszyscy zgadzają się z takim stawianiem sprawy. Są mieszkańcy, którzy twierdzą, że nigdy nie zaobserwowali podobnych zachowań, a jeśli nawet coś takiego się dzieje, to jest marginesem marginesu. Są też tacy, którzy przyznają, że właśnie z powodu takich zachowań innych urlopowiczów sami wypoczywają poza sezonem. Inni komentujący odpowiadają apelem, by narzekający lokalsi wyjęli kij z czterech liter. Przecież ludzie jadą na urlop właśnie po to, by się zrelaksować, a nie dyskutować ściszonym głosem o najnowszych premierach książkowych.
Jeden z lokalsów, z którymi rozmawia naTemat mówi, że u niektórych ten relaks bardziej przypomina puszczenie się poręczy. – Przyjeżdża grupa dorosłych z dziećmi, parawanią się i od razu zaczynają pić. Niby co jakiś czas zerkają na dzieciaki, ale tak naprawdę mają je w nosie. Zrzucają opiekę na ratowników. Takie darmowe, trzeźwe niańki. Już nie raz była sytuacja, gdy ratownik gwizdał, by ostrzec rodziców, że dziecko poszło za daleko w drugą stronę plaży. A przecież to nie jest zadanie ratowników! – bulwersuje się nasz rozmówca.
Marika Domozych, radna Gdyni, jest zdania, że negatywne zachowania turystów to wyjątek, a nie reguła.
– Lubię, gdy moje miasto tętni życiem. Większość osób jednak trzyma fason, a śmiecenie czy nadużywanie alkoholu to incydenty, które zdarzają się także miejscowym. Hałas? Mieszkam w samym centrum Gdyni i przyzwyczaiłam się do tego, że latem bary i restauracje działają do późna. Jeśli miałabym się skarżyć na krzykaczy, to raczej na mewy balujące cały rok o 4 nad ranem – śmieje się radna.
Domozych dodaje, że pewne niedogodności to coś, z czym w miejscowościach turystycznych należy się pogodzić. Nadal przeważają przecież plusy.