Hołowczyc o wypadku w Krakowie: Nikt nie chciał tej śmierci. To wielka tragedia [TYLKO U NAS]
Hołowczyc o tragedii w Krakowie
Krzysztof Hołowczyc jest jednym z najbardziej znanych i utytułowanych polskich kierowców – to m.in. były rajdowy mistrz Europy i zdobywca trzeciego miejsca w słynnym Rajdzie Dakar. Za wybitne zasługi w działalności na rzecz polskiej motoryzacji otrzymał w 2012 Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.
W rozmowie z naTemat legendarny polski rajdowiec odniósł się do makabrycznego wypadku w Krakowie:
Joanna Stawczyk: Na filmikach, które wylądowały w sieci widać całe zdarzenie, moment poślizgu. Czy widząc to nagranie, analizował je pan swoim eksperckim okiem pod kątem szansy na wyprowadzenie pojazdu z poślizgu? Tam dało się cokolwiek zrobić?
Krzysztof Hołowczyc: Po obejrzeniu zdjęć wydaje mi się, że kierowca, który prowadził samochód, zwyczajnie przestraszył się pieszego. Bardzo gwałtownie zareagował, czyli uderzył w hamulec. Wtedy nastąpiła szybka utrata przyczepności. Przynajmniej tak to wyglądało, kiedy auto zaczęło sunąć bokiem. Wtedy jakakolwiek kontrola nad tym pojazdem już się skończyła.
Auto leciało na zablokowanych hamulcach. Nieszczęśliwie, że spadli i uderzyli dachem. W zasadzie zostali tam pewnie zgnieceni. Wyglądało to bardzo źle. Pieszy, kiedy zobaczył, co się dzieje, cofnął się i przeczekał. Ale to było już po reakcji kierowcy. Według mnie kierowca miał pełną świadomość nadmiernej prędkości, z jaką się poruszał i wiedział, że jeżeli uderzy w pieszego, to tamten nie będzie miał żadnych szans na przeżycie.
Czy jest jakiś skuteczny patent na wyprowadzenie auta z poślizgu? Jak się zachować?
Tak, jest. Po prostu trzeba jechać z odpowiednią prędkością. Tam zresztą chyba padał deszcz, czyli szansa na przyczepność była niewielka. Asfalty, jakie są w Polsce, to akurat wszyscy wiemy. Są gładkie i dość śliskie. Trzeba mieć zwyczajnie świadomość, gdzie się jeździ i co ważniejsze – po czym. Oczywiście, że prędkość była nieodpowiednia.
Do tego, z tego, co zauważyłem, trwała tam jakaś przebudowa. Też nie wiadomo, jak asfalt był czysty w tym miejscu. Czy nie miał na sobie na przykład jakiegoś pyłu? Na nieszczęście składa się zwykle wiele czynników.
Wiadomo, że auto prowadził syn celebrytki. Internauci szybko wyciągnęli jej wypowiedzi, w których mówiła, że syn podobnie jak ona miał zamiłowanie do sportowych aut i szybkiej jazdy. Kobieta przyznała, że chłopak, zamiast udać się na tor wyścigowy czasem, lubił "przycisnąć" na mieście. Czy faktycznie w Polsce jest tak mało torów wyścigowych, że młodzi decydują się na np. nocne rajdy?
Musimy powiedzieć sobie szczerze – w Polsce jest nadal zbyt mało powszechnie dostępnych torów oraz imprez, które dałyby szansę na upust tej energii. Są oczywiście jakieś próby na parkingach i w innych miejscach, ale to jest powszechnie ścigane – zresztą nie bez przyczyny.
Według mnie młodym ludziom należy nie tylko wpajać zasady bezpieczeństwa w ruchu drogowym, ale również dawać szanse wykazania się swoimi umiejętnościami sportowymi w kontrolowanych, bezpiecznych warunkach, tak aby później nie mieli potrzeby popisywania się w ruchu cywilnym. W Krakowie zginęło czterech młodych ludzi. Nikt nie chciałby tej śmierci. To wielka tragedia. Bardzo współczuje rodzinom tych chłopaków.
Jaką poradę, a może przestrogę dałby pan kierowcom, w tym młodym kierowcom i miłośnikom szybkiej jazdy?
Jest takie bardzo proste stwierdzenie, które jest kluczowe. Należy dostosowywać prędkość do możliwości, warunków i miejsca. To jest właśnie ta wielka rzecz. Czasem ograniczenia prędkości są w totalnie nielogicznych miejscach i wydaje mi się, że ludzie są trochę na nie znieczuleni. Bardzo ważne jest jednak, aby zacząć mówić nie tylko "bezpieczeństwo", ale przede wszystkim "odpowiedzialność".
To jest wielka sztuka odróżniania - jakie mamy opony, jaki mam samochód, czy siedzą cztery osoby, czy jestem sam, czy ten pojazd jest lekki, czy ciężki. To są dziesiątki różnych zmiennych. Czyli im mamy większą wyobraźnię i wiedzę, tym większą mamy szansę na uniknięcie podobnych przygód.
O wypadku w Krakowie mówi cała Polska
O godz. 3:03 w sobotę krakowscy strażacy otrzymali zgłoszenie o leżącym na dachu samochodzie przy moście Dębnickim na bulwarze Czerwieńskim. Ze wstępnych ustaleń wynika, że kierujący żółtym autem marki Renault Megane, jadąc al. Krasińskiego w kierunku mostu Dębnickiego, stracił panowanie nad pojazdem.
Przejechał przez skrzyżowanie przed mostem, uderzył w słup sygnalizacji świetlnej i lampę oświetlenia ulicznego, a następnie zjechał, dachując, po schodach na bulwar Czerwieński, gdzie z kolei uderzył w betonowy murek okalający ścieżkę pieszo-rowerową. Policja w oficjalnym komunikacie podała, że samochodem kierował Patryk Peretti. Wśród pasażerów był również Marcin H., Michał G. i jego kuzyn Olek T.
Śledczy otrzymali już wstępne wyniki sekcji zwłok. Przyczyną śmierci czterech mężczyzn były obrażenia wielonarządowe, głównie obejmujące głowę i kręgosłup. Jeszcze nie wiadomo, czy kierowca i pasażerowie bezpośrednio przed wypadkiem spożywali alkohol lub narkotyki. Nie ma jeszcze bowiem wyników badań toksykologicznych.
Nieoficjalnie syn celebrytki znany był policjantom z krakowskiego ruchu drogowego, ponieważ często łamał przepisy i przekraczał dozwoloną prędkość. – Mój młody ma jedną dużą wadę, że zamiast jechać faktycznie na tor się wybawić, to niestety śmiga po mieście. Robi to, co ja kiedyś. To zaj******* głupio, no bo mi prawko zabrali przy 98 punktach – mówiła w jednym z wywiadów Sylwia Peretti, mama chłopaka, krakowska bizneswomen i bohaterka "Królowych życia".