Morawiecki zapowiedział spotkanie z prezydentem Litwy. Nagranie sugeruje, że nie słucha ekspertów
2 sierpnia wieczorem na Twitterze Mateusza Morawieckiego pojawił się filmik, na którym premier zapowiada spotkanie z prezydentem Litwy Gitanasem Nausedą. To ma odbyć się dzisiaj na przesmyku suwalskim.
Zapowiadając je, Morawiecki rzucił jednak budzącą strach przedmową. Mówił między innymi, że "Polska jest dziś przedmiotem prowokacji i hybrydowych ataków ze strony Białorusi i Rosji".
– Od dwóch lat mamy do czynienia z nieustanną presją na naszą wschodnią granicę – powiedział premier i wymieniał zagrożenia. Wśród nich pojawiła się informacja o 16 tysiącach prób nielegalnego przekroczenia granicy przez imigrantów oraz prowokacje w puszczy. Na końcu wymienił także wagnerowców, których temat poruszył już w trakcie sobotniej konferencji w Gliwicach.
– Kilka dni temu ostrzegałem przed kolejnymi prowokacjami związanymi z pojawieniem się na Białorusi Grupy Wagnera. I jak się okazuje, nie musieliśmy długo na nie czekać. Dokładnie tak się dzieje – powiedział premier.
Eksperci o działaniach polskich władz
Narracja premiera może więc wywoływać strach. Przed takim działaniem ostrzegał w naTemat.pl gen. Stanisław Koziej.
– Nadmuchiwanie sytuacji jest po naszej stronie niepotrzebne. To strzelanie sobie w stopę. Z tego cieszą się Rosjanie i Łukaszenka. My powinniśmy raczej niwelować strasznie, a nie je potęgować. Może to stworzyć wrażenie, że my tę wojnę na granicy już prawie prowadzimy, a przecież tak nie jest – powiedział ekspert w rozmowie z nami, komentując sobotnie wystąpienie Morawieckiego w Gliwicach.
O tym, że Mateusz Morawiecki straszy wagnerowcami i imigrantami, tymczasem to nie wagnerowcy dokonali przelotu śmigłowcami nad Polską, ale regularna armia białoruska, mówił także w naTemat gen. Roman Polko:
– Szukamy zagrożenia tam, gdzie go nie ma, czyli w stu wagnerowcach, którzy przemieszczają się gdzieś tam bez wyposażenia, bez sprzętu i to są zakapiorami, których widać z daleka. Nie widzimy natomiast zagrożenia pod własnym nosem, gdzie są siły, które faktycznie mogłoby wyrządzić szkody – mówił.
Jak dodał, to w końcu i śmigłowce i etatowe profesjonalne jednostki, które znają obszar działania. – To jest prawdziwe zagrożenie, na które powinniśmy być gotowi, a nie tworzyć własne narracje licząc, że Łukaszenka się do nich dostosuje – powiedział generał.
Gen. Roman Polko podkreślił, że dowództwo wojskowe po raz kolejny, w sytuacji zagrożenia, nie podjęło żadnych działań.
– Liczę, że dowódcę operacyjnego w końcu zwolnią, bo trudno jest tolerować takie sytuacje. Dowódca operacyjny odpowiada za działanie i "nie patrzy na górę". Ryzyko braku działań w przypadku takich sytuacji jest większe, niż ryzyko związane z tym, że zrobi się coś bez oficjalnej decyzji.
Generał przypomniał przy tej okazji brak reakcji Polski na rakietę, która wleciała na nasze terytorium z terenu Białorusi. Ta, jak pisaliśmy, znaleziona została dopiero po kilku miesiącach w lesie, przez przypadkową osobę. Wcześniej wojsko miało świadomość, że wleciała, jednak nie udało się jej znaleźć. Temat został więc przemilczany.
Mimo początkowych zapowiedzi o dymisjach, o których mówił między innymi szef MON Mariusz Błaszczak, nikt ostatecznie nie stracił stanowiska.