Czarnek i jego alternatywna rzeczywistość. Skutki tej katastrofy dotkną nas wszystkich
- Szkoły, eksperci, rodzice, media – wszyscy grzmią o tym, jak bardzo brakuje nauczycieli.
- Minister Przemysław Czarnek: – Liczba wakatów, które są w polskich szkołach, utrzymuje się na mniej więcej takim samym poziomie jak w zeszłym roku i w latach ubiegłych.
- – Mówicie, że w szkołach jest tak źle. Żadnej zapaści nie ma! – powiedział.
- Czego minister w szkołach nie widzi?
To, do jakiego stanu doprowadziły polską edukację rządy PiS, już dawno nie mieści się w głowie. I aż strach myśleć, co będzie dalej.
– Największym czynnikiem zagrażającym polskiej szkole są minister Czarnek i rządy PiS. On nie zamierza pracować rzetelnie nad jakością edukacji. On tylko zajmuje się wymyśloną seksualizacją i wyimaginowanymi problemami – mówi Dorota Łoboda, od lat zaangażowana jest w sprawy edukacji, ostatnio jako przewodnicząca Komisji Edukacji w warszawskim Ratuszu.
Jak ocenia poziom edukacji za władzy PiS? – Uważam, że trzeba rozgraniczyć dwie rzeczy. Z jednej strony mamy nauczycielki i nauczycieli, którzy robią wszystko, żeby w obecnej sytuacji pracować jak najlepiej i krzywdzące byłoby określenie całego poziomu nauki jako słaby. Ja bym określiła zaangażowanie nauczycieli na 5, a zaangażowanie i kompetencje ministra na 1 – uważa.
"Minister Czarnek cały czas jest zagrożeniem"
Przemysław Czarnek jest ministrem edukacji od 2020 roku. Krócej niż Anna Zalewska, która przez cztery lata dokonywała swojej deformy. Ale tak zdominował edukację, że – to aż dziwne uczucie – lata jego poprzedniczki wydają się dziś zamierzchłą przeszłością.
– Doskonale pamiętam minister Zalewską. Wydawało mi się, że nic gorszego nie może nas spotkać. A wtedy od dołu zapukał minister Czarnek – mówi Dorota Łoboda.
Urszula Kruczek, prezes ZNP w Świebodzicach, rodzinnym mieście Anny Zalewskiej, kiedyś na szefowej edukacji nie zostawiała suchej nitki. Dziś mówi:
– Nie wyobrażałam sobie, że po minister Zalewskiej może być gorzej. Uważałam, że to jest najgorszy minister, jaki nam się trafił i każdy inny będzie zdecydowanie lepszy. Ale nikt nie przewidział, że trafi nam się fundamentalista, który nie słucha innych. Minister Zalewska jeszcze próbowała rozmawiać, przekonywać. Natomiast pan minister Czarnek jak czołg jedzie po szkole. I wszystko, co wyrasta ponad pewną linię, chce zniszczyć i zaorać.
On cały czas jest zagrożeniem. On by chciał, żeby dzieci z rączkami złożonymi do modlitwy przychodziły na pierwszą lekcję, a najlepiej, żeby lekcje w ogóle zaczynały się mszą. Cały czas próbuje rozciągnąć nadzór kuratorski nad wszystkimi placówkami. Próbuje wprowadzić szczucie, sugerując, że każda organizacja pozarządowa, która nie jest katolicka, która nie ma pieczątki ministerstwa, to są zboczenia, wynaturzenia, seksualizacja. To jest bzdura totalna. Ale w ten sposób odpada wiele wspaniałych organizacji, które pomagały szkole.
Wytyka: – On z nikim nie rozmawia. On wie swoje. Ma zakodowany tekst o tym, ile to miliardów oświata dostała, jak świetnie się rozwija i w ogóle jak jest super. I wszędzie, gdzie się pojawia, o tym mówi. Pan minister stworzył sobie swoją rzeczywistość. Chwali się, że tak ogromnie wzrosła subwencja dla nauczycieli, że daje laptopy i w ogóle jak jest cudnie w edukacji, ale niestety, rzeczywistość skrzeczy. Wystarczy zobaczyć siatkę płac. Początkujący nauczyciel zarabia 60-80 zł więcej niż minimalne wynagrodzenie. To nie jest zachęta.
Przed rozpoczęciem roku szkolnego minister edukacji i nauki stwierdził w wywiadzie dla portalu i.pl., że szkoły z czasów PO i PiS to "przepaść, jak niebo a ziemia".
"Można porównać chociażby inwestycje w oświatę, które wynosiły za rządów PO i PSL 2,9 mld, a w naszych czasach do tej pory wydaliśmy już 13,7 mld – chwalił się sukcesami. Mówił o zwiększeniu poziomu subwencji oświatowej, o Laboratoriach przyszłości, programach wychowawczo-patriotycznych, laptopach dla czwartoklasistów, środkach bon na laptopa dla każdego nauczyciela w wysokości 2500 zł, o wprowadzeniu przedmiotu Historia i Teraźniejszość.
Ale ludzie szkoły żyją dziś czymś innym. Przeładowane programy, kontrowersyjne podręczniki, ideologizacja, chaos, brak nauczycieli, psychologów, ich marne wynagrodzenia – o tym mówi się ciągle. To wywołuje protesty, jak ten 1 września przed siedzibą MEiN.
Brakuje nauczycieli. To katastrofa kadrowa
Wszyscy widzą, że w szkołach brakuje nauczycieli. Że dyrektorzy szkół dwoją się i troją, by kogoś znaleźć i jest to tak trudne, że często graniczy z cudem.
– To jest ubłaganie emeryta, żeby wrócił. Ubłaganie nauczycielki z innej szkoły, żeby zgodziła się przyjść do drugiej szkoły na parę godzin. To jest proszenie nauczyciela, żeby kosztem swojego czasu wolnego wziął kolejne zastępstwo. Tak nie powinna wyglądać praca w szkole. My ciągle pracujemy w trybie awaryjnym – mówi Dorota Łoboda.
Dziesiątki artykułów było o tym w mediach. Nauczyciele piszą o tym na grupach. Rodzice dzielą się swoimi doświadczeniami. Każdy ma obserwacje, jak jest źle. Co z tego, że podobnie było rok temu, dwa czy trzy? To nic nie zmienia, bo lepiej nie jest. A w odczuciu wielu, jest tylko gorzej.
– Moja córka w liceum, w klasie z rozszerzoną matematyką, miała troje nauczycieli matematyki. Co roku pojawiał się ktoś nowy. Ostatni w klasie maturalnej ocenił, że pół klasy nic nie umie i kilkunastu uczniów nie chciał dopuścić do matury. Pięć razy zmieniano im też nauczyciela języka hiszpańskiego – opowiada znajoma.
Minister Czarnek zdaje się widzieć takie problemy inaczej. – Liczba wakatów, które są w polskich szkołach, utrzymuje się na mniej więcej takim samym poziomie jak w zeszłym roku i w latach ubiegłych – mówił podczas konferencji prasowej przed rozpoczęciem roku szkolnego.
– Mówicie, że w szkołach jest tak źle. Żadnej zapaści nie ma! – zwrócił się nawet do dziennikarzy.
Adam Sosnowski, prezes ZNP na Lubelszczyźnie, w rejonie ministra Czarnka: – Zapaści nie ma, bo nauczyciele mają po 1,5-2 etaty. Ale brakuje kadry. Na koniec maja podsumowaliśmy, że z systemu w woj. lubelskim na emerytury i świadczenia kompensacyjne odchodzi około tysiąca osób. To jest armia ludzi. Będzie ciężko. Nie każdy chce brać nadgodziny. Ludzie są zmęczeni. Ale staną na wysokości zadania i szkoła będzie pracowała. Dzieci pewnie tego nie odczują. Albo odczują, bo nauczyciel nie będzie miał czasu na sprawy wychowawcze.
Dorota Łoboda: – Minister Czarnek żyje w zupełnie alternatywnej rzeczywistości. My tak naprawdę nie mówimy już o brakach kadrowych. Nie mówimy o kryzysie kadrowym. Mówimy o katastrofie kadrowej. Szczególnie w dużych miastach, bo nauczycieli i nauczycielek brakuje w każdej szkole. Rodzice przekonają się o tym, gdy przyjdą na pierwsze zebrania. Przekonają się o tym rodzice przedszkolaków, kiedy okaże się, że trzeba będzie skracać godziny pracy przedszkoli, bo nie będzie wystarczającej liczby nauczycielek.
Urszula Kruczek: – Pan minister żyje w całkiem innej rzeczywistości. Mówi, że nauczycieli jest bardzo dużo, nie ma problemów, a jednocześnie – ustawą – dopuścił do tego, że w szkołach ponadpodstawowych możliwy jest przydział godzin ponad półtora etatu. Już w tej chwili nauczyciele pracują w kilku szkołach i częstokroć są to dwa etaty. Nauczyciel geografii, fizyki czy chemii potrafi całe miasto objechać, żeby mieć etat. W ten sposób do niczego nie dojdziemy.
Jaki ma to wpływ na jakość nauczania? Oczywisty. Ale może na górze nikt tego nie rozumie?
– Jeżeli nauczyciel pracuje w kilku placówkach, jeżeli ma kilkuset uczniów, to nie ma szans, by ich poznał, by rozwijał ich umiejętności. On wtedy tylko realizuje podstawę programową i nic więcej. Szkoły próbują jednak uczyć tak, jak wiedzą, że powinny. Robią, co mogą, żeby nauczanie dostosować do XXI wieku – odpowiada prezes ZNP.
W szkołach brakuje psychologów
Od miesięcy media i eksperci biją na alarm, jak bardzo w szkołach brakuje też psychologów. Że albo gabinety stoją puste, ale zajmują je ludzie bez kwalifikacji.
– Pan minister uspokaja, że przecież on zmienił przepisy i zwiększył liczbę etatów. Tylko że etat nie pomoże dziecku w kryzysie. A na ten etat też nie ma kandydata. Nie będzie kandydatów na stanowiska nauczycieli i psychologów, jeżeli osoba wchodząca do zawodu będzie zarabiała minimalną płacę krajową. Przypomnę, że pensja nauczyciela wchodzącego do zawodu to 3690 zł brutto – mówi Dorota Łoboda.
Żyjący w alternatywnej rzeczywistości minister opowiada, że nauczyciele w ostatnich miesiącach otrzymali niezwykłe podwyżki. Ale to nie są żadne podwyżki. To zaledwie wyrównania do płacy minimalnej. Ja bym od ministra oczekiwała nie tłuczenia termometru i zaprzeczania istnieniu problemu, tylko po prostu zabrania się do poważnej pracy i przyjęcia odpowiedzialności za kryzys, który mamy w szkole.
Często słyszy, co mówią rodzice. – Najczęściej: "Jeszcze tylko dwa lata będę się męczyć w tym systemie". "Moje dziecko zaraz kończy. Oddycham z ulgą". Albo mówią: "O nie, jeszcze mam drugie dziecko i już myślę z przerażeniem, kiedy pójdzie do szkoły".
Co mówią dyrektorzy szkół? – Starają się, jak mogą. Są przytłoczeni ilością biurokracji. Nadzorem i zastraszaniem przez kuratoria. Kryzysem kadrowym, bo często za to, że nie ma nauczycieli i nauczycielek, są obwiniani przez rodziców nierozumiejących sytuacji. Zamiast pracować spokojnie, to większość czasu muszą poświęcać na poszukiwanie nauczycieli i nauczycielek, na układanie planu zastępstw.
A minister Czarnek poświęca czas np. na obronę młodego działacza związanego z PiS. W prawicowych mediach był to jeden z głównych tematów.
Czego jeszcze minister Czarnek w edukacji nie widzi?
"Minister powinien zobaczyć problemy samych uczniów"
– Pan minister powinien zobaczyć, z jak potężnym kryzysem psychicznym boryka się nasza młodzież i nasze dzieci. Powinien zobaczyć wzrastającą liczbę prób samobójczych wśród dzieci i młodzieży. I powinien zweryfikować sposób, w jaki mówi o edukacji i o młodych ludziach. Minister słynie z wypowiedzi homofobicznych, wykluczających, dyskryminujących kobiety. I to na pewno nie pomaga. Ale również nie stara się dotrzeć do przyczyn tego kryzysu psychicznego, tylko zwala winę na jakieś wyimaginowane, lewackie, genderowe ideologie, które są wymyślonymi przez niego problemami – uważa szefowa komisji edukacji z warszawskiego ratusza.
A także, jak podkreśla, powinien zauważyć, że organizacje pozarządowe są elementem, który wspiera edukację, a nie tym, który jej zagraża.
Urszula Kruczek: – Przede wszystkim pan minister powinien zobaczyć problemy samych uczniów, rodziców. Pandemia, wojna w Ukrainie spowodowała ogromne, psychologiczne spustoszenie. To jest trauma, która nigdy nie została przepracowana. Co prawda minister chwali się, że utworzył etaty psychologów, ale przepraszam bardzo, który psycholog za 3680 zł jako początkujący przyjdzie do szkoły?
Ale chodzi też o ogólną wizję szkoły i o to, co dzieje się wokół niej. O wynagrodzeniach nawet nie wspominając.
"Mamy młodzież z XXI wieku. Próbujemy wrócić do szkoły z początku XX wieku"
Urszula Kruczek mówi, że uczniowie szkół w jej regionie uczestniczą w programie Erasmus i odwiedzają szkoły w innych krajach. Byli m.in. w Hiszpanii, w Niemczech, we Francji, w Turcji.
Widzą różnice.
– Tam nauczyciel pracuje w jednej szkole, a nie w kilku. Uczniowie widzą, że szkoła jest otwarta, są zachwycone swobodą. A u nas wszystko próbuje się pod but. W naszych szkołach próbuje się wrócić do pruskiego drylu, od czego odchodzi się na całym świecie. Tam jest praca w grupach, nad projektami, nad rozwojem zainteresować dzieci, żeby chciało im się chcieć rozwijać. Nasze dzieci dostają zaś podstawę programową, lektury z XIX wieku. Już sama likwidacja gimnazjów, gdzie uczniowie pracowali nad projektami, spowodowała zapaść w oświacie.
Mamy młodzież z XXI wieku. A my próbujemy wrócić do szkoły z początku XX wieku, takiej pruskiej, gdzie pan minister i kurator będą decydować, co dzieje się w szkole, czego i jak dzieci mają się uczyć. To już nie te czasy. To jest absolutnie niezgodne z tym, w którym kierunku szkoła powinna się rozwijać.
Krytykuje testy na sprawność, które zapowiedziało MEiN: – Nie chodzi o to, żeby znaleźć wyczynowców, tylko żeby cała młodzież chciała ćwiczyć. To, że nagle zacznie się sprawdzać, który szybciej biegnie, to nie przyniesie żadnych rezultatów. Od przedszkola powinno się zwracać uwagę na to, żeby dzieci chciały ćwiczyć, żeby zajęcia były atrakcyjne. Ale to, że wprowadzimy pomiary, nie zmieni sytuacji. Trzeba zachęcić, żeby chciały ćwiczyć, a nie wprowadzić pomiar.
Zwraca uwagę, że dla części uczniów może to być trauma: – Mamy dużo dzieci z nadwagą. Zamiast wprowadzić zajęcia o zdrowym odżywianiu, wprowadzić zbilansowane posiłki, które nauczą dzieci jak się odżywiać, to my fundujemy im pomiary. Dla nich na pewno będzie to ogromna trauma.
Krytykuje też laptopy, które rozdaje MEiN: – To jest widowiskowe, ale nietransparentne. Nie tak powinno to wyglądać. Przecież nie chodzi o to, żeby pełnymi garściami rozrzucać pieniądze, tylko mądrze je inwestować. Laptopy są bez sensu. Część dzieci je posiada. Pieniądze trzeba skierować do szkoły, stworzyć gabinety, godnie wynagrodzić nauczycieli. I wtedy to przyniesie jakiś skutek.
Płacą tysiące za korepetycje
O szkole można mówić bez końca. Każdy ma różne doświadczenia. Ale czy ktoś się dziwi, że rodzice się wściekają? A świat korepetycji staje na głowie? Na facebookowych grupach rodzice już w lipcu szukali korepetytorów. W sierpniu ogłoszeń w obie strony było zatrzęsienie, łącznie z... przygotowaniem do pierwszej klasy szkoły podstawowej. O maturze nie wspominając.
Ci, których stać, płacą tysiące za korepetycje. Za całe pakiety przedmiotów. Za psychologów. Za drugą szkołę, która kwitnie po lekcjach. Za wszystko, co w normalnym kraju dziecko powinno mieć zagwarantowane.
Ale w tym wszystkim nie widać żadnych rodzicielskich protestów. Nie ma emocji, jak wtedy, gdy PiS likwidował gimnazja. Jakby rodzicielski ruch całkowicie zamarł. Jakby ludzie i tu do wszystkiego już się przyzwyczaili.
– Rodzice zobaczyli, że zorganizowane protesty nic nie dają. I robią to, co robi każdy zaangażowany rodzic. Dbają o swoje dziecko. Ci, których na to stać, wycofują dzieci z publicznego systemu edukacji i rośnie nam lawinowo liczba dzieci w edukacji niepublicznej. Albo fundują korepetycje. Tu tworzymy drugi obieg edukacji, który pomaga nauczycielom wiązać koniec z końcem, a z drugiej strony pomaga rodzicom zadbać o edukację dzieci w chwili, gdy w szkołach są wakaty i nie ma kto uczyć. Tylko pamiętajmy, że to jest droga ucieczki tylko dla osób zamożnych. I ona wyklucza dzieci, które są z niezamożnych rodzin – wskazuje Dorota Łoboda.
Gdzie bylibyśmy w edukacji, gdyby nie polityka PiS?
– W Europie. Bylibyśmy taką samą szkołą jak szkoły na Zachodzie. W tej chwili próbujemy bardziej na Wschód. Chociaż deklaracje są całkiem inne. Ale gdy widzimy, jak minister Czarnek punktuje czasopisma katolickie, niszowe, a nie docenia się czasopism naukowych, to nasza nauka też niestety nie ma się najlepiej – odpowiada Urszula Kruczek.
Wrócić na inną drogę nie będzie łatwo i pewnie potrzeba kolejnych pokoleń, by to naprawić.
– Zapaść w edukacji nie jest widoczna od razu. To jest coś, co się kumuluje i co będzie widoczne po latach. Natomiast pogorszenie jakości edukacji będzie skutkowało słabiej wykształconym społeczeństwem, mniej zaangażowanym obywatelsko. I wszyscy, jako społeczeństwo poniesiemy konsekwencje nieudolnych rządów PiS – podkreśla Dorota Łoboda.
Czytaj także: https://natemat.pl/434008,korepetycje-czyli-porazka-polskiej-edukacji-ile-kosztuja