"Breaking Bad" hitem na Netfliksie, a gwiazda serialu nie dostała ani centa. "To chore"
Jednym z najważniejszych postulatów trwającego w Stanach strajku scenarzystów i aktorów jest sprawiedliwy podział tortu z zyskami ze streamingu. Obecnie jest bowiem tak, że giganci zgarniają miliardy dolarów z subskrypcji, a twórcy filmów i seriali, dzięki którym właściwie zarabiają, dostają marne skrawki lub... nic.
Przez kilka ostatnich miesięcy wiele gwiazd otworzyło się i opowiedziało o patologii Hollywood - pewnie wcześniej bali się, że przestaną być zatrudniani, ale takie pospolite ruszenie i wsparcie związków zawodowych ma to do siebie, że ludzie zdobywają się w końcu na odwagę i mówią, co ich boli.
Aaron Paul też chciałby kawałek streamingowego tortu. Z wyświetleń "Breaking Bad" na Netfliksie nie dostał nic
Jednym z takich aktorów, którzy wcześniej raczej nie narzekali, jest Aaron Paul. Sam współpracował z Netfliksem przy okazji chociażby najnowszego sezonu "Black Mirror" czy filmowego sequela "Breaking Bad" - "El Camino". Za te produkcje dostał pewnie niemałe gaże i możliwe, że nawet tantiemy, ale już za samo "Breaking Bad" - nic.
"Szczerze mówiąc, nie dostaję od Netfliksa żadnego kawałka z 'Breaking Bad' i jest to dla mnie chore. Seriale żyją w tych serwisach w nieskończoność i to przychodzi falami. Któregoś dnia widziałem, że 'Breaking Bad' trenduje w serwisie Netflix. Wielu streamerów wie, że nie płacenie ludziom godziwej płacy uchodzi im na sucho, ale teraz czas się opamiętać" – mówił Aaron Paul w czasie jednej z pikiet SAG-AFTRA (Gildia Aktorów Ekranowych i Amerykańska Federacja Artystów Telewizyjnych i Radiowych).
"Breaking Bad" jest tylko dystrybuowany przez Netfliksa. Nakręcono go dla stacji AMC, która sama przyznaje, że na ogólną popularność serialu wpłynęło właśnie dodanie go do bazy tego serwisu streamingowego z czerwoną literką "N". Zadziałał tutaj "Efekt Netfliksa" - polega na tym, że produkcje często dostają drugie życie (tak jest np. często ze starymi polskimi serialami TVP), wiatru w skrzydła (jak właśnie "Breaking Bad" czy teraz trendujący serial o Iwonie Wieczorek od Viaplay), czy stają międzynarodowymi hitami, co wcześniej byłoby niemożliwe przy tradycyjnej dystrybucji (kolejny przykład z Polski: "365 dni").
AMC wprost przyznało, że też skorzystało na tym efekcie. Kiedy "Breaking Bad" zaczęło być pokazywane również na Netfliksie, stacja dostała zastrzyk widzów. Okazuje się, że w czasie emisji ten serial wcale nie był taki popularny. Przed premierą w streamingu, finał czwartego sezonu oglądało mniej niż 2 miliony telewidzów, ale dwa lata później, ostatni odcinek przyciągnął przed ekrany już 10 milionów osób.
Nie mogłem znaleźć statystyk dotyczących oglądalności serialu na Netfliksie, ale musi być ogromna, skoro sam film "El Camino" przez pierwszy tydzień odpalono w 25 milionach domach. Serial od kilku lat jest w serwisie, ludzie do niego wracają lub oglądają po raz pierwszy, więc licznik ciągle się kręci.
Analogiczna sytuacja zresztą dotyczy innych serwisów streamingowych. Stąd ostatnio wiele mniej znanych filmów seriali (czasem nawet oryginalnych) jest usuwanych z bibliotek np. HBO+ czy Disney+, by m.in. nie trzeba było płacić tantiem twórcom.
Nie wszyscy stają po stronie Pinkmana. Najwyraźniej myślą, że każdy aktor w Hollywood to milioner
Choć refleksje Aarona Paula wydają się racjonalne i słuszne, to nie wszyscy go popierają. Internauci kpią ze skarżącego się bogacza lub twierdzą, że oni sami nie dostają tantiem za pracę wykonaną w przeszłości.
Jedna z internautek celnie zauważyła, że skoro nawet gwiazda serialu nie zarabia na wyświetleniach w streamingu, to tak naprawdę nikt z ekipy nie dostaje żadnych tantiem. A przecież przy takiej produkcji pracowało kilkaset osób. Myślę też, że serialowy Pinkman nie pikietuje tylko w swoim imieniu, ale walczy też o mniej znanych, a tych samym gorzej zarabiających, kolegów i koleżanki.
Heisenberg też strajkuje. Bryan Cranston wygłasza płomienny mowy na pikietach w Hollywood
Druga gwiazda "Breaking Bad" Bryan Cranston, który grał Waltera White'a vel Heisenberga, także strajkuje i bierze udział w pikietach. Na jednej z nich zwracał się do szefa Disneya Boba Igera. Aktor grzmiał, że "nie pozwolimy, aby zabierano nam pracę i przekazywano robotom" (odnosił się do możliwości wykorzystywania AI np. przy pisaniu scenariuszy na podstawie książek dla dzieci - to też jeden z punktów na liście związkowców).
Przypominał też, że branża zmienia się wykładniczo, nie jest już w tym samym miejscu, co 10 lat temu, a przez to dawny model biznesowy stał się przestarzały. Na innej pikiecie z kolei podkreślił, że Sony Pictures Studios (jeden z producentów "Breaking Bad") nie są "złoczyńcami". "To ludzie, z którymi wszyscy kiedyś będziemy jeszcze pracować" – wyjaśnił i dodał, że chce by po prostu "przejrzeli na oczy".