"Proszę przestać nas nękać!". Tu mieszkał kierowca BMW, takie emocje wywołuje jego sprawa
Pierwszy adres podany przez prokuraturę – ul. Tymienieckiego, centrum Łodzi, osiedle loftów na Księżym Młynie, w dawnej przędzalni U Scheiblera. To ostatni adres zamieszkania Sebastiana Majtczaka. To tu sąsiad, pytany przez dziennikarzy gazeta.pl, powiedział o nim, że kierowca BMW "ma fatalne opinie" oraz jest "roszczeniowy i niemiły jako sąsiad".
– Sam byłem zaskoczony, jak przeczytałem, że mieszkam w tym samym budynku. Kilka razy go minąłem i to wszystko. On prawdopodobnie natychmiast po tym wypadku uciekł – mówił.
Tu mieszkał Sebastian Majtczak
Osiedle składa się z niskich budynków, w których są firmy. I z tzw. budynku głównego dawnej fabryki, gdzie są i firmy, i mieszkania, i właśnie w nim mieszkał poszukiwany listem gończym Sebastian Majtczak.
– Tam jest z 500 lokali. To jest ogromny budynek. Była pani kiedyś w Schleiberze? Księży Młyn rozwinął się ostatnio w cholerę. Tu przyjeżdżają wycieczki, w piątek widziałam trzy, w sobotę dwie. Wieczorem w weekend było pełno ludzi. To bardzo żywa okolica. Kiedyś nie miała najlepszej opinii, swego czasu była niebezpieczna. Teraz łatwiej się potknąć tu o jakiegoś hipstera na rowerze elektrycznym jednokołowym albo o czyjeś dziecko. Towarzystwo jest międzynarodowe, mieszkają tu ludzie z różnych krajów. Dziś to taka "lepsza okolica" – rysuje obraz jedna z okolicznych przedsiębiorczyń.
– Notorycznie jeżdżą tu lamborghini, porsche i cała reszta. Biedni ludzie raczej tu nie mieszkają. Jest raczej wyższa średnia i wyższa, tak bym powiedziała – dorzuca jeszcze.
Ale o samym Sebastianie nie chce rozmawiać nikt. Albo ludzie go nie znają, albo nawet reagują złością.
– Proszę przestać nas nękać! Nie będę udzielać żadnych informacji! My sobie nie życzymy. Nie żyjemy życiem naszych sąsiadów! – wręcz krzyczy do telefonu osoba z osiedla.
– Znam tę rodzinę, choć nie bardzo dobrze – pada w pewnym momencie od innego z mieszkańców Łodzi. Mężczyzna jest miły, ale również nie chce rozmawiać.
– Może gdyby pani zadzwoniła wczoraj, to bym porozmawiał, ale tak tę sprawę rozdmuchano w mediach, że dziś już nie. I proszę mnie dobrze zrozumieć, zdarzyła się tragedia i tego, co się zdarzyło, nie popieram i nie usprawiedliwiam. Ale myślę, że to był splot nieszczęśliwych zdarzeń. I nie chciałbym być na miejscu pana Jarka, ojca. To jest dramat kilku rodzin – mówi.
Czy to jest znana rodzina w Łodzi?
Sprawą od wielu dni żyje cała Polska. Ludzie są zbulwersowani. Sebastian Majtczak jest podejrzany o spowodowanie wypadku, w którym 16 września zginęła cała trzyosobowa rodzina, w tym 5-letni dziecko. Zaocznie postawiono mu zarzuty umyślnego naruszenia zasad bezpieczeństwa ruchu drogowego i doprowadzenia do śmiertelnego wypadku. Wydano za nim list gończy.
Mężczyzna ma niemieckie obywatelstwo, jest biznesmenem w branży kawowej. Jak się podejrzewa, uciekł do Niemiec, a potem na Dominikanę.
Na pewno zapadł się pod ziemię.
"Syn był uczestnikiem wypadku, a nie jego sprawcą. Internet już wydał niesłuszny wyrok" – tak pod koniec września powiedział w rozmowie z Onetem ojciec Sebastiana.
– Mam wrażenie, że jest ogólne oburzenie, że pozwolono mu się wymknąć. Dlaczego od razu nie próbowali go zatrzymać i choćby go przesłuchać? To bardzo dziwna historia – reaguje jeden z łódzkich samorządowców.
Czy to jest znana rodzina w Łodzi?
– Nie. Pierwsze o nich słyszę. W ogóle ich nie kojarzę – odpowiada.
Prokuratura podała adres domu i firmy
Drugi i trzeci adres, który podała prokuratura to ostatnie miejsce pracy Majtczaka i adres rodziców lub rodziny. Zupełnie inna okolica, zupełnie inna część miasta.
– Mówimy z koleżanką, że to koniec świata. Tu jest kilka prywatnych firm i domy jednorodzinne. Osiedle jest na uboczu przy bardzo spokojnej, szutrowej ulicy. W pobliżu nie ma żadnego sklepu – kreśli obrazek pracownica jednej z firm.
Ale w innej się obruszają: – Ja bym tego nie nazwała końcem świata. Jest cisza i spokój, można powiedzieć, że to obrzeża miasta, daleko od centrum. A na odcinku koło domu Majtczaków jest asfalt. Część ulicy jest szutrowa, a część jest wyasfaltowana.
W jednym są zgodni – nikogo z rodziny Majtczak nie znają i nie będą o niej rozmawiać.
To słyszymy najczęściej.
X: – Nikt z nas nie zna ani pani Majtczaka, ani osób, które pracują w jego firmie. Ale jest szok. Też jestem matką, też wracałam autostradą z wakacji. Każdy mógł się znaleźć w takiej sytuacji, dlatego każdy jest w szoku. To, co się stało, to po prostu coś niebywałego.
Y: – Wiem tylko tyle, że coś stało się na naszej ulicy. I naprawdę, nie ściemniam, nie znam tej rodziny.
Z: – Nie znam tej rodziny. Słyszałem o wypadku na autostradzie, ale nic więcej nie wiem i nie będę się wypowiadał.
– Dużo się w ogóle o tym mówi u państwa? – pytam.
– Tak. Z kim się nie rozmawia, wywiązuje się dyskusja na ten temat – odpowiada Z.
Sąsiad: Ja złego słowa i tej rodzinie nie powiem
W okolice domu udali się dziennikarze "Faktu". "To luksusowa willa na peryferiach Łodzi. Wysoki płot, przęsła z ozdobnymi stalowymi kratami i elektrycznie otwierana brama z wideofonem" – opisali, pokazując zdjęcia.
Napisali, że rodzinny dom stał się sporą atrakcją i że wiele osób nagrywa posiadłość telefonami. – Przyszłam pokazać wnuczce ten dom – powiedziała w rozmowie z "Faktem" przechodząca emerytka.
Portal przyznał, że niewiele osób chętnie się wypowiadało. – Nic nie powiem. Pan stąd sobie pojedzie, a ja tu mieszkam i będę musiała żyć wśród tych ludzi. Dlatego niech mnie pan w nic nie plącze – powiedziała jedna z kobiet.
Czy w okolicy widać to poruszenie?
– Jak wracam z pracy i przejeżdżam koło tej firmy, to od czasu do czasu widać, że pojawiają się tam jakieś pojedyncze osoby. Jest jakiś samochód, ktoś robi zdjęcia telefonem. Ale nie widzę, żeby zbierały się tam jakieś tłumy – odpowiada X.
Faktycznie tu, w okolicy, ludzie również niechętnie mówią o sprawie.
Jeden z sąsiadów mówi jednak: – Ja złego słowa o tej rodzinie nie powiem. To zamożna, ale normalna rodzina. Normalni, dobrzy ludzie. Pomocni. Można powiedzieć, że ich status majątkowy jest wyższy, to widać, jak spojrzy się na firmę, czy na samochód. Ale w bezpośrednim kontakcie nie widać tej dysproporcji. Można z nimi normalnie rozmawiać.
Dodaje jeszcze: – Nie usprawiedliwiam kierowcy. Stała się straszna tragedia. Ale mam wrażenie, że na tę rodzinę nastąpiła nagonka. Nikt nie wie, jakby się zachował w sytuacji ekstremalnej, gdyby dotyczyła jego.
Setki oburzonych komentarzy
Jedna osoba z okolicy odsyła nas do facebookowej grupy, na której rok temu pisano o palarni kawy. Pod adresem właścicieli firmy padały raczej ostre słowa.
"Producent kawy smrodzi w całej okolicy, gdzie jest osiedle domów rodzinnych z małymi dziećmi. Nie można przejść ulicą z dziećmi, żeby nie krztusiły się i kaszlały od smrodu, który rozchodzi się po okolicy z tej palarni" – ktoś opisywał. Pod postem było kilkadziesiąt komentarzy.
Dziś pod postami o sprawie Sebastiana Majtczaka są ich setki. Każda nowa informacja o nim wywołuje ogromne zainteresowanie i emocje.
Na przykład ostatnie ustalenia Wirtualnej Polski, że na krótko przed wypadkiem mężczyzna kupił w Berlinie niemiecką spółkę. To, że Prokuratura Okręgowa w Piotrkowie Trybunalskim otrzymała wniosek o zmianę kwalifikacji wypadku na A1 na morderstwo – wniosek skierowały rodziny ofiar śmiertelnego wypadku.
Albo to, że poszukiwanego Polaka prześwietlił niemiecki "Bildt".
Przypomnijmy, Sebastian Majtczak podejrzany jest o to, że 16 września, około godz. 19:54 na autostradzie A1 na wysokości miejscowości Sierosław (woj. łódzkie), jadąc lewym pasem drogi w kierunku Katowic, naruszył zasady bezpieczeństwa ruchu drogowego.
Swoje BMW miał prowadzić z prędkością wynoszącą nie mniej niż 253 km/h, w miejscu, gdzie obowiązywała dozwolona prędkość 120 km/h.
Czytaj także: https://natemat.pl/514273,sebastian-majtczak-poszukiwany-listem-gonczym-wypadek-na-a1