Nowy "Egzorcysta" niestety potwierdza regułę. Oto siedem najgorszych remake'ów horrorów

Maja Mikołajczyk
12 października 2023, 18:53 • 1 minuta czytania
"Egzorcysta: Wyznawca", czyli reboot klasycznego "Egzorcysty" Williama Friedkina jest tak zły, że za granicą ściągano go z ekranów kin zaledwie po tygodniu lub dwóch od premiery. Niestety to już pewna tendencja, że kultowe filmy grozy nie mają szczęścia do nowych instalacji. Oto siedem najgorszych remake'ów horrorów.
Najgorsze remaki horrorów. Fot. kadry z filmów "Egzorcysta: Wyznawca", "Koszmar z ulicy wiązów", "Piątek trzynastego".

Kult, reż. Neil LaBute (2006)

"Kult" Robina Hardy'ego to niezwykłe połączenie psychologicznego filmu grozy z musicalem i niezapomnianą rolą Christophera Lee, które zaliczane jest do klasyki filmowego horroru. Tytuł zainspirował wiele współczesnych produkcji, w tym "Midsommar. W biały dzień" Ariego Astera.


Powiedzieć, że remake "Kultu" wydany pod tym samym tytułem nie powtórzył sukcesu oryginału, to nie powiedzieć nic. Chociaż oryginał miał momenty komediowe, to w przypadku filmu z 2006 roku był on zabawny zupełnie nie w tych momentach, w których chcieli twórcy...

W kręgach lubujących się w filmach "tak złych, że aż dobrych" horror Neila LaBute'a powoli uzyskuje status kultowy. To także pozycja obowiązkowa dla fanów Nicolasa Cage'a, który gra tak okropnie, że aż ciężko oderwać od niego wzrok.

Piątek trzynastego, reż. Marcus Nispel (2009)

"Piątek trzynastego" z 1980 roku powstał w ramach slasherowego szaleństwa w tamtej dekadzie i odniósł spektakularny sukces. O samym Jasonie Voorheesie, czyli jednym z najsłynniejszych filmowych seryjnych morderców powstało łącznie jedenaście filmów (nie licząc crossoverej produkcji, czyli filmu "Freddy kontra Jason").

Wśród nich niestety jest także remake z 2009 roku, któremu nie pomogło zatrudnienie do jednej z głównych ról Jareda Padaleckiego, będącego wówczas bożyszczem nastolatek za sprawą serialu "Nie z tego świata".

Chociaż twórcy nieco zmienili historię, nie postarali się, by była w jakikolwiek sposób angażująca. Wszystko, co widzimy na ekranie w wykonaniu Jasona, czyli siekanie i ćwiartowanie ofiar – to było zrobione lepiej w oryginalnym filmie.

Koszmar z ulicy Wiązów, reż. Samuel Bayer (2010)

Remake "Koszmaru z ulicy Wiązów" to kolejna próba reanimacji kultowego slashera, która zakończyła się porażką. Oryginalny horror Wesa Cravena z 1984 roku (uważany za arcydzieło gatunku) doczekał się wielu kontynuacji, z dwie pierwsze uważane są (z pewnymi kontrowersjami) za dobre, natomiast kolejne – to już kwestia dyskusyjna.

Film z 2010 roku to jednak porażka na całej linii. Nie ma klimatu, błyskotliwych dialogów czy wyrazistych postaci, jak chociażby niezapomniana final girl Nancy Thompson, w którą wcielała się Heather Langenkamp. Ta sama bohaterka w wykonaniu Rooney Mary niestety nie ma polotu.

Najgorzej wypada jednak Jackie Earle Haley jako bogeyman. Freddy Krueger to groteskowa postać, jednak w wykonaniu Roberta Englunda (oryginalnego odtwórcy tej roli) nie tylko bawił, ale też straszył. Haleya natomiast trudno się bać, w czym nie pomaga fatalna charakteryzacja, w której bardziej przypomina poczciwego stracha na wróble, a nie przerażającego mordercę.

Cabin Fever, reż. Travis Zariwny (2016)

"Cabin Fever" (znane także jako "Śmiertelna gorączka") z 2002 roku to debiutancki horror Eliego Rotha ("Hostel"), który doczekał się dwóch kontynuacji. Trzeci film z serii wyszedł w 2013 roku, a trzy lata później... już nakręcono remake.

Slasher Rotha charakteryzował się połączeniem grozy i humoru w dobrych proporcjach, natomiast jego naśladowca nie może się pochwalić ani jednym, ani drugim. Poziom gry aktorskiej można natomiast podsumować jednym słowem: kukły.

Filmowi udała się rzadka rzecz, a mianowicie na portalu Rotten Tomatoes uzyskał okrągłe zero pozytywnych recenzji. W naTemat pisaliśmy zresztą o "Cabin Fever" w ramach cyklu "Koneserka złego kina".

"Wiele remake'ów powstających obecnie na potęgę niewartych jest nawet jednej klatki filmowej. Istnienie 'Cabin Fever' w filmowym czy nawet horrorowym krajobrazie nie ma żadnej racji bytu – zamiast dodawać jakąś nową wartość do swojego poprzednika, wręcz ją odejmuje" – przeczytacie w recenzji opublikowanej na naszych łamach.

Czarne święta, reż. Sophia Takal (2019)

Kanadyjskie "Czarne święta" z 1974 roku uważane są za horror, który zwiastował nadejście ery slasherów, a także inspirował się krwawymi włoskimi kryminałami, czyli tzw. filmami giallo.

Amerykański remake z 2019 roku wziął na temat wątki feministyczne, jednak zrobił to w obrażający inteligencję widza sposób. Ponadto historia do pewnego momentu nieźle się rozwija, a potem leci na łeb na szyję i pogrąża się w absurdzie.

Horror Boba Clarka z lat 70. nie ma szczęścia do remake'ów. Jeszcze gorszy jest bowiem ten z 2007 roku. Dla porównania – podczas gdy ten Sophii Takal otrzymał w serwisie Rotten Tomatoes 40 proc. pozytywnych recenzji, ten z lat dwutysięcznych zdobył ich jedynie... 14 proc.

Szkoła czarownic: Dziedzictwo, reż. Zoe Lister-Jones (2020)

"Szkoła czarownic" to kultowy horror dla nastolatek z ikonicznymi rolami Fairuzy Balk i Neve Campbell. Jego remake, czyli "Szkoła czarownic: Dziedzictwo" cierpi natomiast na tę samą bolączkę, co wspomniane wyżej "Czarne święta".

Starając się unowocześnić fabułę, twórcy wpletli sporo progresywnych treści. Problem w tym, że skupiając się na tym, zapomnieli o całej reszcie. Film Zoe Lister-Jones nie ma klimatu, wciągającej fabuły, ciekawych bohaterek, a ponadto wygląda do bólu plastikowo.

Za jeden z niewielu jasnych elementów filmów można zaliczyć występ znanej z "Mare z Easttown" Cailee Spaeny, którą niebawem zobaczymy w tytułowej roli w najnowszym tytule Sofii Coppoli, czyli "Priscilli".

Podpalaczka, reż. Keith Thomas (2022)

"Podpalaczka" to powieść Stephena Kinga, której echa możecie odnaleźć m.in. w "Stranger Things". Książka doczekała się także trzech adaptacji: jednej z 1984 roku, jej kontynuacji w 2002 roku oraz najnowszej z 2022 roku.

Chociaż ta pierwsza z Drew Barrymore w tytułowej roli krytykom nie przypadła do gustu, to część fanów twórczości mistrza grozy potrafi ją docenić – czego o tym ostatnim nie można powiedzieć.

"Nowa wersja 'Podpalaczki' traci przede wszystkim na chaotycznym montażu, który zamienia ją w zlepek dość przypadkowych (choć bywa, że efektownych) i pozbawionych klimatu scen. Przypuszczam, że osobom niezaznajomionym z fabułą powieści następujące po sobie wątki mogą się zdawać jeszcze bardziej losowe i pretekstowe" – przeczytacie w recenzji opublikowanej na łamach naTemat.