"To właśnie miłość" wyglądałoby dziś inaczej. Oto komedie romantyczne, które źle się zestarzały
8. Ja cię kocham, a ty śpisz, reż. Jon Turteltaub (1995)
Lucy podkochuje się w mężczyźnie, którego widuje codziennie w metrze. Pewnego dnia ratuje go przed wpadnięciem pod rozpędzoną maszynę. Peter zapada w śpiączkę, a jego rodzina uznaje, że kobieta jest jego narzeczoną. Lucy nie tylko nie wyprowadza ich z błędu, ale także, gdy mężczyzna się budzi, próbuje przekonać go, że są parą.
Choć w połowie lat 90. historia została uznana za romantyczną, zabawną i przewrotną (ze względu na zakończenie) dziś zachowanie granej przez Sandrę Bullock bohaterki wzbudza ciarki na plecach, a jej próby zbicia wątpliwości Petera co do charakteru ich relacji można by określić mianem gaslighitngu.
Jako że Bullock to weteranka komedii romantycznych, "Ja cię kocham, a ty śpisz" to niejedyny film z jej udziałem, który zdaniem wielu widzów nie zestarzał się najlepiej. Do tej samej szufladki wrzuca się "Wszystko o Stevie" czy "Miss Agent".
6. Kobiety bez wstydu, reż. Witold Orzechowski (2016)
Współczesne polskie komedie romantyczne to kopalnia żenady, jednak w powstanie "Kobiet bez wstydu" zaledwie parę lat temu aż ciężko uwierzyć. Szczególnie że poza nieco zapomnianymi gwiazdorami, jak Michał Lesień ("Lokatorzy") czy Michał Milowicz ("Sąsiedzi") zagrały w nim pożądane aktorki, jak Joanna Liszowska, Anna Dereszowska czy Weronika Książkiewicz.
Film zmarłego w ubiegłym roku Witolda Orzechowskiego to adaptacja jego książki o tym samym tytule. Opowiada o obdarzonym niezwykłą charyzmą mężczyźnie, który zaczyna się podszywać pod psychoanalityka "tylko dla kobiet". Jego działalność szybko przenosi się z kozetki do sypialni jego pacjentek.
Jeśli już sam opis brzmi dla was jak seksistowskie mokre fantazje, to nie mylicie się – "Kobiety bez wstydu" wyglądają na ekranie tak samo źle, jak brzmią na papierze. Choć film czasami wygląda, jakby miał satyryczne zapędy, sam jest parodią tego, co chciał parodiować.
5. A więc wojna, reż. McG (2012)
McG to reżyser wielu hollywoodzkich superprodukcji, którego fabularnym debiutem były "Aniołki Charliego" z Cameron Diaz, Drew Barrymore oraz Lucy Liu. Wiele jego filmów można ocenić jako zdezaktualizowane, jednak chyba żaden nie zestarzał się tak źle, jak romantyczna komedia akcji "A więc wojna".
Fabuła opowiada o dwóch agentach CIA, którzy zakochują się w tej samej kobiecie. Wykorzystując swoje umiejętności i doświadczenie, a także rządowe zabawki zaczynają batalię o serce Lauren.
Już w 2012 roku przedstawienie romantycznych relacji jako rycerskiego turnieju, w którym nagrodą jest kobieta, wydawało się przestarzałe, a dziś wypada po prostu niesmacznie.
Dlaczego topowi aktorzy, czyli Chris Pine i Tom Hardy, a już zwłaszcza znana z opowiadania w ostatnich latach feministycznych historii Reese Witherspoon zgodzili się zagrać w tym koszmarku, do dziś pozostaje tajemnicą...
4. Pretty Woman, reż. Garry Marshall (1990)
"Pretty Woman" z Julią Roberts i Richardem Gere bywa nazywane współczesną historią Kopciuszka, choć jak słuszne w swoim tekście zauważyła Ola Gersz, wiele wspólnego ma także z "Pigmalionem" George'a Bernarda Shawa.
"Sam ten koncept jest po prostu poniżający dla kobiet, seksistowski i patriarchalny: oddaj się w ręce mężczyzny, starszego, bogatszego i bardziej doświadczonego, który zafunduje ci metamorfozę i wyprowadzi na ludzi" – słusznie zauważa w swoim tekście Gersz.
To nie koniec problemów z komedią Garry'ego Marshala. Relacja pomiędzy Edwardem a Vivian zdecydowanie nie jest symetryczna, gdyż to mężczyzna ma władzę i pieniądze, a kobieta, jeśli chce z nich korzystać, musi się podporządkować. Warto też przypomnieć, że początkowo ich relacja ma czysto transakcyjny charakter.
Nic dziwnego, że już w latach 90. "Pretty Woman" wzbudzała protesty feministek, a Daryl Hannah odrzuciła główną rolę w filmie, gdyż jak stwierdziła, "jest on poniżający dla wszystkich kobiet".
3. Płytki facet, reż. Peter Farrelly, Bobby Farrelly (2001)
"Płytki facet" to jedna z tych komedii romantycznych, która obecnie wzbudza najwięcej kontrowersji. Jack Black ("Szkoła rocka") wciela się w niej w tytułowego bohatera Hala, który ocenia kobiety jedynie przez pryzmat ich wyglądu.
Po tym, jak zostaje zahipnotyzowany, zaczyna widzieć ludzi takimi, jacy są "w środku", w związku z czym otyła Rosemary jawi mu się jako wysportowana i atrakcyjna blondynka, w której szybko się zakochuje.
Po tym, jak stan hipnozy dobiega końca i Hal widzi ukochaną taką, jaka jest, ostatecznie akceptuje jej wygląd. Wiele osób twierdzi, że ze względu na zakończenie komedia ma pozytywne przesłanie, jednak liczba żartów z otyłości, która pada w "Płytkim facecie" przekracza granice dobrego smaku wielokrotnie.
Poza tym, czy to jednak nie trochę żenujące, że dorosły mężczyzna, który, o ironio, sam nie wpisuje się w klasyczne kanony piękna, musi nauczyć się, że wygląd zewnętrzny to nie wszystko?
2. To właśnie miłość, reż. Richard Curtis (2003)
"To właśnie miłość" to kultowa świąteczna komedia romantyczna z plejadą gwiazd (m.in. Hugh Grantem, Keirą Knightley czy Billem Nighym), która zainspirowała m.in. polską serię komedii "Listy do M.".
Film, który miał premierę już dwadzieścia lat temu ma jednak swoje nieciekawe momenty, o których niedawno wspomniał nawet sam jego reżyser w rozmowie ze swoją córką na Festiwalu Literatury w Cheltenham w Anglii. Chodziło m.in. o fatfobiczne żarty.
– Pamiętam, że byłem bardzo zszokowany, gdy pięć lat temu Scarlett [córka Curtisa - przyp. red.] powiedziała do mnie: "Już nigdy nie możesz użyć słowa "gruby". Wow, miałaś rację. Dla mojego pokolenia nazwanie kogoś pulchnym było śmieszne, a w "To właśnie miłość" były właśnie tego rodzaju żarty – powiedział Curtis cytowany przez Huffington Post. Dodał, że "dziś nie są one już śmieszne".
Komedii romantycznej z 2003 roku zarzuca się także przekraczanie granic bohaterek kobiecych, np. w scenie, w której Bill Nighy ("Walkiria") całuje niespodziewanie swoją pracownicę czy tej, w której Andrew Lincoln "narzuca się" (widzowie są wciąż podzieleni, gdyż zdaniem niektórych zdobywa się na romantyczny gest) Keirze Knightley.
1. Galimatias, czyli kogel-mogel II, reż. Roman Załuski (1989)
Już pierwsza część kultowej polskiej komedii wyreżyserowanej przez Romana Załuskiego i napisanej przez niego wraz z Iloną Łepkowską ("M jak miłość") uchodzi za mocno zdezaktualizowaną i seksistowską.
Nie może się ona jednak równać z jedną ze scen z drugiej części, czyli filmu "Galimatias, czyli kogel-mogel II". Wszystko zaczyna się od sceny, gdy Kasia i Paweł kłócą się, kiedy powinni zdecydować się na dziecko. Mężczyzna naciska, że to już ten czas, natomiast kobieta twierdzi, że powinni się jeszcze wstrzymać.
Ostatecznie Paweł dosłownie "zarzuca" swoją żonę przez bark i zanosi ją do łóżka. – Mówiłem ci, że żona ma słuchać męża – mówi. Kiedy Kasia odkrywa w kalendarzyku, że dziś wypadają jej dni płodne, ucieka do łazienki, gdzie płacze, gdy jej mąż dobija się do drzwi.
Cała scena ma komediowy wydźwięk, jednak z dzisiejszej perspektywy nikt nie ma wątpliwości, że na ekranie widzimy próbę małżeńskiego gwałtu.