Czy to rodzinne auto idealne dla Polaków? Nie wiem, więc postanowiłem się przekonać

Michał Mańkowski
02 listopada 2023, 14:15 • 1 minuta czytania
Przez tydzień jeździłem Skodą Kodiaq – największym SUV-em w gamie tego popularnego producenta, którego tak często wybierają Polacy. Postanowiłem sprawdzić z bardzo subiektywnego i praktycznego punktu widzenia, jak Kodiaq sprawdza się, jako auto rodzinne oraz czy wielki rozmiar idzie w parze z wielką jakością. 
Test Skody Kodiaq Sportline 190KM. Fot. naTemat

Ten test to trochę taki łabędzi śpiew, bo w 2023 roku debiutuje zupełnie nowa, druga generacja Kodiaqa. Tak właściwie to w najbliższych dniach odbędzie się oficjalna premiera w Czechach, na którą wybiera się mój redakcyjny kolega.


Czy to znaczy, ze „stare” Kodiaqi przestaną być interesujące? Wręcz przeciwnie, być może zaczną być nawet bardziej, bo nowa generacja może wpłynąć na niższe ceny pierwszej. Sam Kodiaq jak na historię i szerokie portfolio Skody jest autem stosunkowo młodym. Pojawił się na rynku dopiero w 2016 roku i po siedmiu latach i w tym czasie dwóch faceliftingach właśnie doczekał się nowszej wersji. 

Tu jednak mowa o tym, co jest teraz, a nie co będzie za chwilę. 

Kodiaq to największy SUV Skody i jeden z większych na rynku. Jego bezpośrednią konkurencją jest Kia Sorento, Hyundai Santa Fe, Nissan X-Trail, Peugeot 5008. Ze względu na swoje gabaryty szczególną uwagę zwracają na niego nie tyle miłośnicy SUV-ów, co też rodzice, którzy na co dzień potrzebują praktycznego wymiaru samochodu. 

I od tego zacznę. Kodiaq jest ogromny, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Patrząc z boku widać, że to kawał auta, siedzi się fajnie, bezpiecznie i wysoko, czuć skalę, ale jednocześnie nie jest to monstrualna kolubryna.

Jestem zachwycony ilością miejsca w środku, poważnie. Jest przestronnie z każdej strony, a w szczególności jeśli idzie o miejsce na tylnej kanapie. Z jednej strony można podróżować bez klaustrofobicznych doświadczeń, z drugiej, mając tam dziecko w foteliku, jest odpowiednia ilość miejsca do manewrów i brak konieczności ciągłego ciśnięcia się. 

Z tyłu bez problemu wchodzą dwa foteliki, dzieciaki mają sporo miejsca, w razie czego rodzic też jest w stanie się nachylić i bez akrobacji rodem z cyrku coś załatwić. A jak będzie potrzeba, to i wciśnie się pomiędzy dwa foteliki, choć to raczej rozwiązanie nie na wielogodzinną podróż.

Dla porównania siostrzany Touareg, który też jest największym modelem w gamie Volkswagena, ma tego miejscu z tyłu zauważalnie mniej (choć wciąż dużo). Nie będziecie rozczarowani, gwarantuję. Testowany model to wersja 5-osobowa, ale Kodiaq jest też dostępny w 7-osobowej z dodatkową parą foteli „w bagażniku”.

Foteliki. Przyznam się, że na naprawdę ogromną ilość samochodów, które objeździłem, nigdzie wcześniej tak tragicznie nie montowało mi się fotelika. Gdy sąsiad zobaczył, jak się z tym męczę, zaśmiał się i skwitował, że test chyba nie wychodzi najlepiej.

Myślałem, że to może kwestia nienajlepiej umieszczonych mocowań ISOFIX, bo fotelik latał dość luźno i trzeba było dociskać go tak długo i tak mocno, że aż się pociłem. Przez moment myślałem nawet, że nigdzie nie pojedziemy, ale użycie maksimum siły w końcu „dociągnęło” bazę fotelika do końca i już było w porządku i stabilnie.

Jakie było moje zaskoczenie, gdy fotelik innego producenta wskoczył tam… bez problemu. Wygląda więc na to, że po prostu mocując Cybexa trzeba się posiłkować trochę bardziej niż w przypadku innych, bo te modele za sobą nie przepadają. Wkurzające, męczące, ale jeśli nie demontujecie go często lub się z tym liczycie, nie będzie to problemem. Opcjonalnie zostaje fotelik innej marki. 

No właśnie, bagażnik. Litry pojemności wam niewiele powiedzą, więc po prostu zerknijcie. Tydzień jazdy, długa trasa z dzieckiem, zakupy, zwykła codzienność – trudno oczekiwać więcej. Dodatkowo na dole bagażnika schowano pełnoprawne koło zapasowe, a nie żaden tam badziewiasty zestaw naprawczy. Będąc ojcem rodziny, normalne koło dojazdowe to – mimo wszytko – sporty komfort psychiczny. Jak jakimś cudem miejsca będzie Wam mało, to pamiętajcie, że w grę wchodzi bagażnik dachowy.

Jestem miło zaskoczony tym, jak wizualnie ta Skoda „siedzi”. Kodiaq swoimi faceliftingami odrobił  pracę domową. Pierwsze wersje lub bazowe wersje wyposażenia wyglądają wyraźnie słabiej/brzydziej. Ale gdy – jak w przypadku testu – wybierzecie sobie najświeższego Kodiaqa w wersji sportowej Sportline, to naprawdę jest na czym zawiesić oko. Miła dla oka sylwetka, zgodna z trendami, dobrze zarysowane linie, spory rozmiar, ale nie ceglasty. Jeśli miałbym się do czegoś subiektywnie przyczepić, to może te reflektory, ich kształt i osadzenie wizualnie nie są najpiękniejsze.

Do tego duża felga, czarny grill, przyciemnione, na klapie bagażnika napis „Skoda”, a nie dyskusyjny logotyp – jest nieźle. Dlaczego o tym piszę? Dlatego, żeby przekonać Was (a może bardziej siebie?), że decyzja o przesiadce do dużej rodzinnej Skody wcale nie musi całkowicie pozbawiać nas ojców z tego męskiego pierwiastka zwracającego uwagę na to, jak auto wygląda. 

Na kompromis trzeba pójść nieco w środku, jeśli chodzi o jakość wykończenia wnętrza. Wszystko jest nowocześnie i… poprawnie. Na kierownicy niestety trzeba wciąż znosić widok logotypu (szkoda, że nie ma tu po prostu napisu jak na bagażniku). Jest trochę plastikowo i momentami twardo, niektóre elementy na desce rozdzielczej (nad schowkiem) imitują karbon, ale są tanim i do tego ruszającym się plastikiem. 

System infotainment jest intuicyjny i nowoczesny, ale np. komputer pokładowy działa z zauważalnym opóźnieniem. Sterując na kierownicy tym, co widzę tuż za nią czuć i widać, że jest tam chwilowe opóźnienie w reakcji na to, co klikamy/co widzimy. Tak jakby brakowało trochę mocy obliczeniowej do sprawnego emitowania animacji. 

Ale to tyle. Poza tym sporo schowków, skrobaczka ukryta przy wlewie paliwa, która… przydała się, gdy jednego poranka zaskoczył nas mróz i oszronione szyby. 

Testowany model to 2-litrowy benzyniak o mocy 190 koni mechanicznych. W zupełności wystarczający do rodzinnej jazdy w mieście w trasie. Momentami trochę brakuje dynamiki przy wyprzedzaniu, bo jednak to spore auto, ale nie jest tak, że zgrzytają zęby, co – podejrzewam – może być bardziej powszechne w jednostce 150-konnej. 

Jeśli chodzi o ekonomiczność, to w spokojnej trasie drogami krajowymi komputer pokazał mi spalanie na poziomie 6,7l/100 km. Natomiast po kilkudziesięciu kilometrach w mieście było to nawet dwa razy więcej, bo ok. 12-13l, ale tu pewnie ze względu na warunki na drodze można zejść do rozsądniejszej 10-tki. 

Osobiście pewnie zastanawiałbym się poważnie nad wyborem między tym silnikiem lub jego dieslowym odpowiednikiem o mocy 200 KM. Model, który widzicie na zdjęciach to wraz ze wszystkimi dodatkami koszt rzędu 223 570 złotych. 

Jaki werdykt po tygodniu za kółkiem Skody Kodiaq Sportline? Potwierdziły się moje przypuszczenia, że to dziś jedno z najciekawszych aut, jeśli chodzi o dużego, praktycznego SUV-a rodzinnego, gdzie wartość idzie w parze z ceną. Wymaga pewnych kompromisów (wykończenie wnętrza, silnik, marka popularna), ale rekompensuje je równie mocno (praktyczność, przestronność, design, komfort). No, chyba że stać Cię na klasę wyżej, wtedy wybór już nie będzie tak oczywisty.