Psy miały "wariować" od nadmiaru śladów. Nowe ustalenia ws. akcji służb dot. Borysa
Z nieoficjalnych ustaleń reportera RMF FM wynika, że do poszukiwań używane były różnego rodzaju psy tropiące, w tym te wykorzystujące formą mantraillingu.
Nowe ustalenia ws. obławy na Grzegorza Borysa
Jak wyjaśnia policja na swojej stronie, "mantrailing to forma tropienia polegająca na pracy tzw. "górnym wiatrem", tj. podążaniu za indywidualnym zapachem człowieka i zidentyfikowaniu go na końcu śladu".
Co ważne, tak szkolne psy potrafią wykryć ślady zapachowe nawet sprzed kilku tygodni. A jak ustaliło RMF FM, był to jeden z powodów, dla którego zdecydowano się na poszukiwania w oddalonej od zbiornika części Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego.
"Było to uprawnione, bo ślad był realnym i prawdziwym śladem, mógł jednak wynikać z tego, że Grzegorz Borys spędzał w tym parku wiele czasu, biegał w nim wielokilometrowe trasy" – czytamy na stronie RMF FM.
Informator radia przekazał też, że używano różnych psów i często je zmieniono. Jak czytamy na stronie stacji radiowej, "w pierwszej dobie poszukiwań część psów dosłownie miała "wariować" od nadmiaru śladów zapachowych". Niektóre jednak konsekwentnie prowadziły nad zbiornik lub do niego wracały.
Jednak działania na zbiorniku Lepusz odbyły się już na początku poszukiwań. Ich zakres był jednak częściowy ze względu na m.in. złą pogodę. Przełomowym momentem, jak podaje radio, było jednak odkrycie plecaka Borysa przy tym akwenie. Potem faktycznie odkryto tam jego ciało.
Ekspert krytycznie o tym, co przekazała prokuratura ws. jego śmierci
Przypomnijmy, że z kolei we wtorek poznaliśmy oficjalną przyczynę śmierci mężczyzny. – Bezpośrednią przyczyną śmierci Grzegorza Borysa było utonięcie – przekazała prokurator Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. Jak dodała, "na skroniach ujawnione zostały dwie rany od postrzału z broni pneumatycznej, prawdopodobnie na sprężony gaz, niemające związku ze śmiercią".
Ponadto z informacji przekazanych przez prokuratorkę wynika, że "w trakcie sekcji na przedramionach, udach i szyi natrafiono na płytkie i powierzchowne rany cięte". W ocenie śledczych są to rany "charakterystyczne dla osób podejmujących próby samobójcze".
Co istotne, wątpliwości ws. tego, co przekazali śledczy w rozmowie z naTemat.pl podniósł dr Paweł Moczydłowski, profesor Krakowskiej Akademii Andrzeja F. Modrzewskiego, socjolog, kryminolog i szef więziennictwa w latach 1990-94.
Ekspert mówił nam, że"nie jest w stanie wyobrazić sobie" sekwencji wydarzeń, która może wynikać z przedstawionych informacji. – Tragikomiczna i absurdalna jest dla mnie desperacja, z jaką miał dążyć do samobójstwa. Gdyby chciał, zrobiłby to wcześniej, a nie ganiając po lasach, gubiąc wybiórczo przedmioty, komórkę czy plecak. Rzucano granatami hukowymi, by wypłoszyć go z jam? To brzmi absurdalnie – ocenił.
I podkreślił: – Cała otoczka jest przerażająca, niejasna. Ciało Grzegorza Borysa zgniło. Facet dla mnie nie miał osobowości samobójcy, tylko psychopatyczną. Strzela sobie w łeb i co, nie udaje mu się? Kule się go nie imają? (...) To się kupy nie trzyma. Według mnie, ktoś mu pomógł. Więcej o jego spostrzeżeniach w tej sprawie jest artykule pod tym linkiem.