"Squid Game: Wyzwanie" to dowód, że Netflix nie ma żadnych skrupułów. Zrobił parodię ze swojego hitu
Hit z Korei Południowej
W 2021 roku trudniej było trafić na kogoś, kto nie widział, niż widział "Squid Game". Produkcja była niezwykle brutalna, a jednoznacznie pastelowo estetyczna. Fabularnie prosta, jednak bogata w treść.
Serial Netfliksa to kwintesencja stylu charakterystycznego dla koreańskiego kina, które łączy w sobie walory rozrywkowe z komentarzem społecznym czy psychologiczną refleksją.
Historia stworzona przez Dong-hyuk Hwanga (reżysera i scenarzystę "Squid Game") krytykowała przede wszystkim współczesną pogoń za pieniądzem za wszelką cenę. Osoby lepiej zapoznane z sytuacją gospodarczą Korei Południowej mogły także rozpoznać nawiązania do problemów, z jakimi obecnie mierzy się wielu mieszkańców tego kraju.
W 2021 roku zadłużenie koreańskich gospodarstw domowych obliczono na równowartość 1,58 biliona dolarów. To reperkusje kryzysów finansowych z 1997 i 2008 roku oraz konsumpcyjnego trybu życia Koreańczyków (dla naTemat więcej na ten temat pisała Diana Wawrzusiszyn).
Od premiery "Squid Game" minęły dwa lata, a na platformie właśnie zadebiutowały pierwsze cztery odcinki (cztery kolejne epizody ukażą się 29 listopada, a finałowy 6 grudnia) reality show "Squid Game: Wyzwanie".
Jak wyszło? Gorzej niż mogliście się spodziewać – i nie chodzi tylko o absurdalne przedsięwzięcie, jakim było skapitalizowanie pomysłu, który dosłownie krytykował to, co w swoim nowym programem promuje Netflix.
Oglądanie "Squid Game: Wyzwanie" to... wyzwanie
Pierwszy odcinek zaczyna się od generatora cytatów reality show: "Już wcześniej oszukiwałem w grach. Jeśli nie oszukujesz, to znaczy, że się nie starasz"; "Współczucie jest słabością. Moją największą bronią będzie manipulacja" – słyszymy głosy uczestników z offu.
Takie wypowiedzi mieszczą się w konwencji znanej z innych programów tego typu stawiających na rywalizację pomiędzy uczestnikami, ale jednocześnie można odnieść wrażenie, że brzmią nieco bardziej ekstremalnie, co raczej nie jest dziełem przypadku.
Choć domyślamy się, że zasady "prawdziwego" Squid Game nie będą aż tak brutalne jak te z fikcyjnego serialu, w którym eliminacja z rozgrywki była równoznaczna ze śmiercią, twórcy przez pierwsze minuty reality show prowadzą narrację w taki sposób, jakby były one takie same.
Pierwszą przygotowaną dla śmiałków grą jest znane z serialu "Czerwone, Zielone", czyli dziecięcia zabawa znana w Polsce jako "Baba Jaga Patrzy". Zadaniem uczestników jest dobiegnięcie do mety (czas mają ograniczony), jednak poruszać się mogą tylko wtedy, gdy mechatroniczna lalka jest do nich odwrócona plecami. Gdy się odwróci, muszą zastygnąć w bezruchu.
W oryginalnym serialu pechowcy, którzy się poruszyli, ginęli od śmiercionośnych laserów, znajdujących się w oczach gigantycznej lalki. W reality show dostają czarną kulką do paintballa.
Choć trudno do końca powiedzieć, na jakiej zasadzie ofiary są typowane (większość osób w jednakowy sposób zdaje się wykonywać ruchy mimowolne, jednak strzał dostają tylko niektórzy), większość z nich pada na ziemię, jakby rzeczywiście zostały zabite. Uroczo.
Netfliksowi bez wątpienia zależało, aby reality show jak najlepiej odwzorowywało realia znane z serialu, jak gry czy lokacji, a przy wyborze części osób biorących udział w programie wyraźnie inspirowano się charakterystycznymi postaciami z fabularnej produkcji.
Ponadto uczestnicy, którzy walczyli o 4.56 mln dolarów podobno rzeczywiście opuszczali program, dopiero gdy zostali wyeliminowani. Pewną nowością są za to charakterystyczne dla formatu "pokoje zwierzeń", których w oryginale nie było.
W realność prezentowanych na ekranie wydarzeń trudno jednak uwierzyć. W XXI wieku chyba wszyscy wiedzą, że reality czy talent show tego typu nie powstają bez scenariusza, czy reżysera. Sztuką jednak jest manipulować narzędziami filmowca w taki sposób, by widzowie mimo wszystko mieli poczucie, że podglądają autentyczne międzyludzkie interakcje i prawdziwe emocje.
Tymczasem realizm nowego programu Netfliksa plasuje się gdzieś w okolicach "Trudnych spraw" Polsatu i niestety to nie przesada. Bardziej niż reality show "Squid Game: Wyzwanie" przypomina kiepski remake serialu z 2021 roku.
Jednym z niewielu ciekawych elementów produkcji jest zwracanie uwagi przez uczestników programu na różnice klasowe, np. wtedy, gdy jeden z nich tłumaczy, że inni traktują go jak "głupka" ze względu na jego fryzurę i południowy akcent. To by było jednak na tyle z walorów edukacyjnych, a tych rozrywkowych (nawet na najniższym poziomie) ciężko się dopatrzyć.
Netflix nie cofnie się przed niczym
Celem Netfliksa jak każdej dużej korporacji w pierwszej kolejności jest zarabianie pieniędzy i nie ma co się na to obrażać. Nikogo zresztą już nie szokuje, że po ogromnym sukcesie "Squid Game" platforma zamówiła niemal od razu kolejny sezon, który na chwilę obecną zapowiedziany jest na jesień przyszłego roku.
Gigant streamingu w swojej chciwości musiał być jednak tak niecierpliwy, że nie chciał nawet poczekać na premierę drugiej odsłony koreańskiego serialu, więc podkręcił oryginalny pomysł Hwanga, przenosząc go z krainy fikcji do rzeczywistości i wyprodukował siermiężny koszmarek, którym "Squid Game: Wyzwanie" bez wątpienia jest.
W rezultacie koncepcja, która startowała jako "wielka alegoria kapitalistycznego społeczeństwa naszych czasów" (takimi słowami serial opisywał twórca "Squid game") została zwyczajnie przemielona przez machinę medialnej korporacji i zamieniona w produkt systemu, który początkowo sama krytykowała.
Netflix tym samym wzbił się na wyżyny hipokryzji i udowodnił, że nie ma żadnych skrupułów, a prezentowane w jego serialach czy programach wartości to pic na wodę, który zawsze przegra z korporacyjną "żądzą pieniądza" – nawet kosztem zrobienia parodii z jednego ze swoich najbardziej przebojowych seriali.