Beger: Widziałam transparent z wizerunkiem świni, a na niej imię Michał. Niech on ratuje swój honor

Daria Różańska
06 marca 2024, 05:59 • 1 minuta czytania
– Kołodziejczak czuje się przeze mnie atakowany. Dobrze pani wie, że w 2007 roku nie zdradziłam Samoobrony. Nikogo nie zostawiłam. Z Andrzejem Lepperem miałam kontakt praktycznie do końca. Rozmawialiśmy, również na temat jego syna, gdy był ciężko chory. Wystąpiłam z partii, bo miałam swoje powody. Andrzej Lepper zrozumiał pewne rzeczy, które dzieją się w życiu – mówi Renata Beger, była posłanka Samoobrony, która dołączyła do protestów rolników.
Renata Beger i Michał Kołodziejczak podczas strajku przeciwko "Piątce dla zwierząt". 2020 rok Fot. Jan Bielecki / East News

Pani nie może przestać?

Renata Beger: Chyba właśnie nie mogę. Jak coś powiem, to staram się dotrzymać słowa. A powiedziałam, że zawsze, kiedy będzie potrzeba i zdrowie, to będę pomagała rolnikom. Kiedy tylko rolnicy wychodzą na ulice, od razu powraca Renata Beger. To taka wewnętrzna potrzeba?


Wspieram. Mogę być chociaż częściowym głosem rolników. Mogę powiedzieć o tym, co się dzieje w rolnictwie.

Czytaj także: https://natemat.pl/323395,czym-sie-teraz-zajmuje-renata-beger-czy-wroci-do-polityki

Pani syn powiedział mi: mama ma taki stary, solidny wizerunek, który dalej działa.

Zgadza się.

A w komentarzach czytałam: Beger jest taka prawdziwa, naturalna, politykę ma we krwi.

Muszę się zgodzić z osobą, która tak mnie podsumowała. Nie umiem grać. To, co mówię, to wszystko wypływa z mojego serca i podyktowane jest tym, co czuję, czego się boję.

Albo tym, co panią wkurza?

Tak, wtedy zaczynam szybko mówić, podnoszę głos.

W ostatnim wywiadzie w radiu była i złość, i łzy.

Nie mogę spokojnie mówić o Polakach, którzy ginęli. Nie mogę spokojnie mówić, kiedy komuś dzieje się krzywda. Komu dzieje się krzywda?

Taką krzywdę widzę, kiedy myślę o przyszłości rolników. Oni mogą popaść w jeszcze większe tarapaty. Trudniej będzie im utrzymać gospodarstwa, a wręcz one upadną. Wy w miastach też będziecie mieć problem. Będziecie jeść – co już się dzieje – żywność bez jakichkolwiek certyfikatów.

Może to pani powinna zostać liderką protestów rolniczych?

Nie, są młodsi. Niech oni decydują. Ważne, żeby nie pozwolili się ograć. Żeby nie dali sobie wcisnąć ochłapów. To muszą być twarde rozmowy, bo inaczej rolnictwo zostanie w złym stanie, a ludzie się rozbiją. Musimy być solidarni i nie zadowalać się ochłapami. Może potrzeba im pani doświadczenia, i politycznego, i życiowego?

Myślę, że tam są osoby, które mają doświadczenie. Pytanie, czy dadzą się ograć? Czy będą rozmawiali z premierem jak potulne baranki?

Kto jest dziś liderem protestów rolniczych? Szczepan Wójcik?

Nie odbieram go jako lidera. Jest wśród protestujących rolników kilka osób, które publicznie przemawiają. Problemem nie jest, żeby wyjść do ludzi, podtrzymać ich na duchu, ale by utrzymać jedność.

Ale też trzeba wiedzieć, jak przemówić, by porwać tłumy, podgrzać emocje.

Tak, przede wszystkim, żeby podgrzać emocje. Ale myślę, że niektórzy z tych liderów potrafią "naładować" tych ludzi, żeby nie tracili ducha i nadziei. Bo najgorsze, co może być, to stracić nadzieję. Zapytam inaczej: kto wybija się na pozycję lidera protestów rolniczych?

Niech ludzie wskażą, kogo chcieliby w tej roli zobaczyć, do kogo mają zaufanie. Rolnicy sami powinni powiedzieć.

A gdyby to panią wskazali?

To wtedy bym się zastanawiała.

Brakuje Leppera albo Kołodziejczaka, który przeszedł na drugą stronę?

Na drugą stronę ciemnej mocy...

… ja tego nie powiedziałam.

Ale ja powiedziałam. Nie brakuje mi Kołodziejczaka. W przyrodzie nie ma pustki, tak samo jest wśród liderów. Widzę wielu wykształconych rolników. Bo już nie jest tak, że rolnikiem zostaje ktoś, kto nie chce się uczyć. W tej chwili mamy ludzi wykształconych w tym kierunku, którzy wiedzą, jak się prowadzi duże gospodarstwa.

Nie ulega żadnej wątpliwości, że brakuje Andrzeja Leppera, on był naturalny. Poświęcił się i dla rolników, i dla nas wszystkich. Podczas ostatnich protestów przy "Piątce dla zwierząt" szła pani ramię w ramię z Michałem Kołodziejczakiem.

On powinien być z rolnikami. Nie można skakać z kwiatka na kwiatek, bo się potem uzyskuje taką opinię jak Kołodziejczak.

Czyli?

Na proteście widziałam transparent z wizerunkiem świni, a na niej imię Michał. Nie sądzę, by chodziło o mojego chrześniaka, tylko o wiceministra. Bardzo mi przykro, bo Kołodziejczak czuje się przeze mnie atakowany. Dobrze pani wie, że w 2007 roku nie zdradziłam Samoobrony.

Michał Kołodziejczak nie tylko twierdzi, że pani zdradziła Samoobronę, ale i zostawiła Andrzeja Leppera i jego syna. Nikogo nie zostawiłam. Z Andrzejem Lepperem miałam kontakt praktycznie do końca. Rozmawialiśmy, również na temat jego syna, gdy był ciężko chory. Wystąpiłam z partii, bo miałam swoje powody. A nie ma przymusu bycia politykiem. Złożyłam pismo i przewodniczący śp. Andrzej Lepper podpisał zgodę. Rozmawialiśmy wcześniej.

Nie było tak, jak mówi pan Kołodziejczak. Andrzej Lepper zrozumiał pewne rzeczy, które dzieją się w życiu. Andrzej Lepper próbował panią zatrzymać?

Po rozmowie ze mną wiedział doskonale, o co chodzi. Nikt nie musi tego wiedzieć, to prywatne sprawy. Natomiast Andrzej Lepper wszystko zrozumiał, powiedział: dobrze, złóż, podpiszę.

A w mediach poszło: Beger się obraziła, że Lepper powiedział, że jej udział w programie kulinarnym, był "pójściem do garów". Polityka to jest przykrywanie jednej rzeczy inną.

Wiedziała pani za dużo i dlatego nie chciała pani działać w polityce?

Pomijając, co wiedziałam i o czym już dawno zapomniałam, chciałam się usunąć.

Miała być książka.

Nie będzie.

Niepamięć?

Tak.

Dalej się pani obawia?

Staram się o tym nie myśleć, żeby mi to nie przeszkadzało w życiu. Chcę normalnie żyć jak każdy człowiek. I chcę pomóc rolnikom. Nic więcej. Gdyby wróciła pani teraz do polityki, to tamta sytuacja, która miała wpływ na pani decyzję, mogłaby dalej panią blokować?

Trudno jest mi powiedzieć, jakbym postąpiła i co zrobiłaby druga strona. Może we mnie byłaby jakaś blokada. Jeśli chodzi o powrót do polityki, to nigdy nie należy mówić nigdy. Mogłoby mnie to może blokować. Były propozycje powrotu do polityki. Kto panią kusił? Propozycje są zawsze i one się powtarzają. Nie powiem pani, kto konkretnie się do mnie odzywał. Nie chcę ich w złym świetle stawiać. Dlaczego w złym?

Po co mają się tłumaczyć, czy spowiadać z tego, że mi składali propozycje powrotu. A nuż widelec, może kiedyś w życiu powiem: wracam.

Czyli przestała się pani bać?

Nie wiem, czy się boję, czy nie. Już tyle lat minęło. Dostałam sklerozy, nie pamiętam. Myślę, że jeszcze gdzieś głęboko to we mnie siedzi.

Czy to jest związane z Lepperem, z tym, co się później stało?

Poproszę o inny zestaw pytań.

Dobrze. Żałuje pani tej wypowiedzi o kurwikach w oczach?

Ależ gdzie tam. To był dla mnie zaszczyt, że ktoś zobaczył coś w moich oczach. Sama byłam zszokowana.

Nie widziała pani blasku w oku?

Nie wiedziałam, że to się tak nazywa. Proszę mi wierzyć, że nie jestem jedyną osobą, która została tym obdarowana.

A komentarza, że lubi pani seks jak koń owies?

To samo życie, potrzeba biologiczna.

Ale 20 lat temu to było bardzo odważne wyznanie.

Nie jestem osobą zakłamaną: co myślę, to powiem. Jeżeli komuś się to nie podoba, to trudno. To nie jest mój problem. Uważam, że ktoś, kto nie ma nic do ukrycia, kto nie nabroił, może się pokusić o takie wyznanie.

Nabroił?

Myślę tu o swoim małżeństwie. Bo jakby ktoś miał coś za uszami – jak to mój tata powiadał – w takim układzie niech milczy.

Bawi pani teraz wnuki i odpoczywa na emeryturze?

Gospodarstwo mam. Głównie skupiamy się na ekologicznej gryce. Moją grykę czy zboża – w zależności od roku – mogą spożywać nawet niemowlęta. Jest badana nawet na KADM – to ciężki metal.

Oprócz tego: emerytura, działalność w radzie rolników w KRUS-ie i wynikające z tego obowiązki. Jak się powiedziało A, to trzeba i B. Poddaję się temu z przyjemnością.

Mało spokoju?

Ależ gdzie tam, jaki spokój. A moje wnuki to dorosłe już osoby.

Prawnuki?

Mamy prawnuczkę. Mieszkała u nas z rodzicami przez ponad dwa lata. Teraz się wyprowadzili. Po drugie: nie mam obowiązku piastować prawnuczki, dlatego, że są babcie. One muszą mieć tę przyjemność.

Mąż (siedzi obok): Babcie są zachłanne.

Słyszę, że mąż pani podpowiada.

Tak, kazał mi się też pochwalić, że mam dwie emerytury, i ja, i mąż. Wypracowaliśmy emeryturę z ZUS-u i KRUS-u. Czyli nie ma na co narzekać. Teraz w mediach się zastanawiają, czy pani ma duże, czy małe gospodarstwo?

Wiem, co rozpoczęło tę dyskusję. Po proteście udzieliłam wywiadu TVN24, było tam też dwóch profesorów. Pan redaktor Morozowski zapytał, ile mam ziemi. Odpowiedziałam, że w sumie to 205 hektarów. Dodałam, że w porównaniu do oligarchów, którzy mają gospodarstwa w Ukrainie, to mam doniczki. Natomiast jeden z profesorów porównał moje gospodarstwo do innych gospodarstw w Polsce, ja sama porównałam je do oligarchów.

U nas gospodarstwa są znacznie bardziej rozdrobnione. Mamy dużo małych gospodarstw w górach, na Podlasiu. Moje na ich tle wypada na średnie. Duże to tysiąc, dwa tysiące hektarów. Zatrudnia pani kogoś do pomocy?

Wszystko zależy od produkcji, kiedy mieliśmy zwierzęta, to nie byliśmy w stanie sami wszystkiego dopilnować. Musieliśmy zatrudniać pracowników, którzy razem z nami się cieszyli i pracowali. Teraz mamy tylko produkcję roślinną i zupełnie inaczej to wygląda. Inne warunki.

Rolnik to bogaty człowiek?

Rolnik nie jest bogaty.

Mówi się o ciągnikach za setki tysięcy złotych.

Nawet za miliony. Ale rolnik nie jest bogaty, jest majętny. Wypracował tę majętność pokoleniowo. Mówię o przeciętnym rolniku, który z pokolenia na pokolenie przejmuje ziemię. Każde pokolenie unowocześnia gospodarstwo, buduje majątek.

Życie pokazuje, że zawsze brakuje pieniędzy, żeby sobie odłożyć. Jeśli już, to co najwyżej takie sumy, by mieć zabezpieczenie na sezon, może dwa, gdyby jakaś tragedia się stała. I to jest bardzo dobre.

Rolnik musi mieć poduszkę finansową i zawsze z tyłu głowy jakąś klęskę?

Tak, trzeba też pamiętać, że to jest produkcja pod gołym niebem i wszystkie kataklizmy mogą się przydarzyć. Jakie są miesięczne zarobki przeciętnego rolnika w Polsce?

Nie pokuszę się o taką ocenę. Dla rolnika na pierwszym miejscu są zwierzęta, zakup maszyn – nieważne, czy w leasing, na kredyt – to narzędzie pracy, bardzo potrzebne. To nie jest taki profil produkcji, że wystarczy długopis i komputer. Tym się nie zaorze. Muszą być maszyny odpowiedniej wielkości do areału.

Rolnik często wychodzi na zero. A jak rok jest kiepski, to jest na minusie. Jak raz na kilka lat trafi się idealny rok, ceny zbóż pójdą w górę, trzoda, bydło, mleko, to rolnik zaraz odłoży do przysłowiowej skarpety, żeby mieć poduszkę na gorsze czasy.

W urzędach podają, że rolnik z 1 hektara ma zysku ponad 5 tys. zł., ale to nie jest jego dochód, tylko przychód.

Mówiła pani kiedyś, że trzeba być wybitnie złym rządzącym, żeby wyprowadzić rolników na ulice. Kto to zrobił?

Rolnicy za tamtej władzy otrzymywali pieniądze. Natomiast jedna władza chce to widzieć, więcej lub mniej rozumie, że jest potrzeba, by utrzymywać rolnictwo chociaż w dobrej kondycji. Od tego w razie – nie daj Boże – jakiejś wojny zależy wyżywienie całego narodu. A tym bardziej że za granicą mamy wojnę.

Później przychodzi inny rząd, który nie chce tego widzieć. Wyciągnąć rolników z gospodarstw, gdzie rolnik cały rok ma pracę, nawet konserwacyjne, to naprawdę trzeba być fenomenem.

Kto jest winien?

Zła polityka rolna w Unii Europejskiej, gdzie zapadają decyzję. I oczywiście nasi rządzący, którzy albo nie potrafią rozmawiać z Unią, albo nie potrafią rozmawiać wewnątrz domu.

Jak rozwiązać problem? Trzeba reagować. Jak pani widzi w domu, że coś się zaczyna dziać, to jako matka pani reaguje. Jak premier widzi, że coś się zaczyna dziać, to też powinien szybko reagować. Jest źle, coś się zaczyna dziać, to od razu pomagać. A nie wyprowadzać ludzi na ulicę.

Europa jest zasypana zbożem. Już dawno temu wiedzieliśmy, że będą ogromne ilości ukraińskiego zboża, które tranzytem miały dotrzeć do Europy, a tak naprawdę zatrzymały się u nas. PiS prowadził kampanię i tematu nie podejmował, żeby nie wkurzać elektoratu na wsi. Można było wcześniej rozwiązać ten problem i nie doprowadzać do tak skrajnej sytuacji?

Oczywiście, że można było to wcześniej uporządkować. I nadal można to zrobić. Tylko jedna i druga władza zawiodła. Takie sprawy można bardzo szybko rozwiązać. Najgorsze, co może być, to brak rozmowy, milczenie. Trwała kampania, więc milczenie w kwestii ukraińskiego zboża było PiS-owi na rękę.

Na pewno rolnictwu nie sprzyjało, że za czasów PiS zmieniali się ministrowie rolnictwa. Każdy z nich musiał mieć czas, żeby się wdrożyć. Rządzić tym resortem – to nie jest proste. Sądzę, że to było przyczyną zaniedbań. Rolnicy bardzo żałują, że pan minister Krzysztof Ardanowski został usunięty z resortu rolnictwa.

Ardanowski teraz otwartym tekstem krytykuje Jarosława Kaczyńskiego.

I rolnicy go popierają. Bo to jest człowiek, który nie dość, że bardzo dobrze zna się na rolnictwie, to także zna realia. On wiedział, w czym i jak należy pomóc rolnikom. Potrafił rozmawiać też z ministrem finansów. To człowiek, który ma bardzo dużo zalet, jeśli chodzi o stanowisko ministra rolnictwa.

Darzę go sympatią, nie mówię, że nie. On próbował coś zrobić, ale to polegało przede wszystkim na rozmowach, rozmowach i jeszcze raz rozmowach. Rolnicy nie chcą wyłącznie rozmawiać, tylko chcą mieć jasną sytuację, karty wyłożone na stół. Konkrety. Jeśli premier nie poda konkretów, to może naprawdę rozzłościć nie tylko samych rolników. PiS podpina się pod protesty rolników, gra dobrego wujka, choć to on tego piwa nawarzył? To rozgrywka polityczna?

Nie, proszę tak tego nie odbierać w żadnym wypadku. Do protestu dołączyła Solidarność z panem Piotrem Dudą, leśnicy, myśliwi, zakłady usług leśnych, transport – to oznacza, że to są problemy każdego z tych sektorów.

Dlaczego Solidarność? Bo ludzie widzą, co się zaczęło dziać. Od 13 grudnia zaczęto zwijać Polskę, naszą gospodarkę. Tylko o audytach ciągle słyszymy. Porządki po poprzedniej władzy, komisje śledcze. Ale te komisje nic nie wnoszą. Na litość boską – gospodarka! Koło zamachowe to jest przede wszystkim rolnictwo, bo rolnik kupi wszystko: od śrubki, przez igłę, nici, po wszystkie produkty potrzebne do życia i utrzymania rodziny. O to trzeba zadbać. Pracownicy muszą produkować, a rolnicy chcą kupować, inwestować w gospodarstwa, zabezpieczyć żywność. Mogłabym tak cały tydzień mówić. Wrócę do Solidarności, która zadeklarowała udział w proteście. Kołodziejczak zauważył, że to będzie protest polityczny, bo w szeregach Solidarności są senatorowie, posłowie PiS.

Jeśli pan wiceminister Kołodziejczak chce uratować resztki honoru, to niech się weźmie za pracę. Albo niech zostawi to swoje ministrowanie i wystąpi całkowicie. Słyszałam, co ludzie o nim mówią. Wspominałam pani o plakacie ze świnią i hasłem Michał. Niech on ratuje swój honor, jeżeli jeszcze trochę go ma.

Wiem, że się z nim spotkam. Wiem, że będzie miał do mnie pretensje, że mówię twardo i ostro. Ale taka jest polityka. My się tutaj w ciuciubabkę nie pobawimy. W piaskownicy nie jesteśmy. To twarda polityka, która ma zabezpieczyć przyszłość różnych grup zawodowych. To nie jest żadna rozgrywka polityczna. Nas to nie interesuje.

Jeżeli gospodarka – nie tylko rolna – będzie dalej rozwijana, to będą zapewnione miejsca pracy dla ludzi, którzy są na etatach. Bo my wszyscy chcemy pracować, spokojnie żyć. Oby nam Putin na to pozwolił. Nie muszę mieć luksusów, chcę mieć spokój i wolność. Generał Pytel powiedział mi, że protesty rolników podkręcane są przez Rosjan. Co pani na to?

O Jezus Maria. To niech pan generał przyjedzie, pokażę mu gospodarstwa, popatrzy. Wtedy się dowie, czy za rolnikami stoi Putin, czy bieda.

Komisarz Wojciechowski zawiódł? Postawił się Kaczyńskiemu, krytykuje go też Tusk. Powiem tak: nie mam zamiaru bronić pana komisarza ani nikogo innego. Ale jedna osoba nie wpłynie na decyzję komisji. Te głosy rozbiją się po 50 proc., później jest decyzja komisarza i on swoim głosem przeważy albo w jedną, albo w drugą stronę. Jedna osoba nie ma wpływu na wszystko. On jako komisarz zarządza komisją: kiedy ma się odbyć, nad czym i w jakiej kolejności będą procedować. Każdy popełnia błędy, on też popełnił błąd. Uważam, że to ogromna niewdzięczność i nieporozumienie, kiedy jeden błąd – choć tak poważny – odbiera wszystkie zasługi.

Jestem rolnikiem, komu mam wierzyć? Komu powinnam zaufać?

Mnie, Renacie Beger.

Dlaczego?

Bo mówię prawdę.

To musi pani wejść do polityki.

Wtedy przestaną mi ufać, bo politycy kłamią. Chociaż ja wyznaję zasadę: albo mówisz prawdę, albo milcz. Co zaspokoi potrzeby rolników – embargo na ukraińskie zboże?

Tak, ale proszę pamiętać, że to wszystko działa w dwie strony. Myślę, że wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę. Ale od tego jest Ministerstwo Rolnictwa, premier. Na wszystko trzeba szybko reagować, nie udawać, że rozmawiamy. Rolnicy nie mają ani czasu, ani ochoty na te ciągłe rozmowy. Rozmawiać można do pewnego momentu. Z tych rozmów muszą wynikać jakieś konkretne decyzje.

Mieliśmy być korytarzem, bo Ukraina nie jest członkiem Unii Europejskiej. Ale powinny być kontrole, zabezpieczenia. A tu wszystko płynie, jak chce. Rolnicy otrzymują informacje, że zboża są kiepskiej jakości, że to wszystko nie jest badane. Jest mnóstwo wątków, które mogą wpłynąć na poprawę naszego zbytu. Pamiętajmy, że tu nie chodzi o rolnika ukraińskiego, tylko oligarchów. Rolnikowi zrobili krzywdę, kiedy pozbawili go możliwości produkcji, zaproponowali za hektar grosze. Trzeba patrzeć dalekosiężnie, czy oni chcą zrobić to samo z naszym rolnictwem? Proszę pamiętać: tyle państwowości, ile własności ziemi.

Wybiera się pani na protest 6 marca?

Tak, musimy protestować! Jak mi zdrowie pozwoli, to oczywiście będę. Rolnicy potrzebują pomocy?

Tak. Myślę, że podczas ostatniego protestu było około 70 tys. osób. Jak zobaczyłam to w telewizji, to aż mi tchu zabrakło. Byłam zszokowana. Jak się utworzyła ta potężna kolumna, pokazali to w telewizji – zapewne z drona – to mnie zatkało. Bardzo dziękuję rolnikom, że walczą o siebie, rodaków, konsumentów. O Polskę walczą.