To tutaj doszło do ogromnego pożaru w Warszawie. W okolicy jest znany zbiornik wodny
"Na Marywilskiej" – tak w Warszawie mówiło się o centrum handlowo-usługowym znajdującym się przy ul. Marywilskiej 44 w dzielnicy Białołęka. Centrum zostało ukończone w 2010 roku, a w miniony weekend doszczętnie spłonęło w ogromnym pożarze.
Marywilska 44 znajduje się na stołecznej Białołęce
Kompleks handlowy miał powierzchnię 62 tys. metrów kwadratowych, był tam także park handlowy o powierzchni 12 tys. metrów kwadratowych. W obiekcie znajdowało się 1,4 tys. sklepów. Centrum było bardzo blisko Kanału Żerańskiego. Od centrum Warszawy – powiedzmy od Dworca Centralnego – kompleks oddalony był jakieś 15 kilometrów.
W poniedziałek rano redakcja NaTemat.pl zapytała o najnowsze informacje ws. tego pożaru w Komendzie Stołecznej Policji.
– O tym, kiedy będziemy mogli wejść na obiekt, zdecyduje kolejno straż pożarna, która prowadzi tam jeszcze akcję i jej zgoda jest konieczna – zaczął tłumaczyć podkomisarz Jacek Wiśniewski z KSP.
Policja i prokuratura prowadzą śledztwo ws. pożaru
Policjant wyliczał, że następnie na miejscu pojawi się nadzór budowalny, który musi tam wejść i zrobić swoje analizy bezpieczeństwa. Na wejście funkcjonariuszy zgodę wyrazić ma prokuratura, która jest gospodarzem tego postępowania.
– I jeśli oni wyrażą zgodę, to policjanci wejdą do środka. Wtedy policjanci będą prowadzili tam czynności – jak na przykład oględziny – doprecyzował funkcjonariusz.
Wiadomo już także, że będzie w tej sprawie śledztwo. – Sprawa od razu trafiła do prokuratury okręgowej, a czynności rozpoczęły się natychmiast. Trwa zbieranie materiału dowodowego i przesłuchiwanie świadków – powiedział w poniedziałek WP rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga w Warszawie.
Śledczy, tak jak mówił policjant z KSP, będą działać na miejscu zdarzenia, kiedy strażacy zakończą akcję. – W toku śledztwa będziemy ustalać przyczyny pożaru. O dalszych czynnościach będziemy informować na bieżąco – dodał prok. Norbert Woliński.
W sprawie pożaru na razie wiadomo, że rozprzestrzenił się błyskawicznie. W obiekcie znajdowały się sklepy i lokale, które prowadzili zarówno Polacy, jak i obcokrajowcy: m.in. Wietnamczycy i Turcy.
– Ja jestem od rana na proszkach. Syn jak tylko się rano obudził i się dowiedział, co się stało, to zaczął płakać i dotąd nie przestał. Kolega przed weekendem kupił towar za 300 tys. zł i wszystko miał w boksach. W jedną noc to wszystko stracił – powiedział w niedzielę Onetowi pan Robert, który, jak wielu innych przyszedł wówczas na miejsce pożaru.