Haniszewski: Najtrudniejszy moment dla ojca? Kiedy dziecko choruje, a on nie ma na lekarza

Ola Gersz
04 lipca 2024, 13:17 • 1 minuta czytania
– Staram się być szczery z moją córką i uczciwy wobec siebie. Jeżeli dam ciała, to się do tego przyznaję, a to wcale nie jest łatwe. Ale nawet jeśli dało się ciała, kiedy wydaje się nam, że już się z tego nie podźwigniemy, to naprawdę da się podnieść. Z własnego doświadczenia i terapii wiem, że się da – mówi w szczerej rozmowie z naTemat Mirosław Haniszewski, uznany aktor, a prywatnie tata 15-latki.
Mirosław Haniszewski Fot. naTemat.pl

Ola Gersz, naTemat: Ojcostwo jest dla pana…

Mirosław Haniszewski: … niezwykłą podróżą i nauką. Kiedyś mówiłem nawet w jednym z wywiadów, że moja córka jest moim największym nauczycielem. 

A czego pana nauczyła?

Uczy mnie cały czas. Gdybym powiedział, że już się wszystkiego nauczyłem, to mógłbym już nie wracać do domu (śmiech). Nieustannie uczy mnie cierpliwości, otwartości, wytrwałości. Zresztą jako ojciec musiałem zdobyć wiele kompetencji, których nie wyniosłem z własnego domu. Nabywałem ich, tworząc własną rodzinę. 

Było ciężko?

Pewnie, to czasem bardzo trudny i bolesny proces, ale satysfakcja jest potem olbrzymia. Gdyby nie moja córka, łatwo byłoby mi osiąść w samozadowoleniu. Myślę, że jako mężczyźni mamy tendencję do myślenia, że jesteśmy już kompletni i fajni. Nic już nie musimy ze sobą robić. Ale dziecko zawsze pokaże nam, w czym mamy deficyty i wypunktuje nasz braki. Zrobi to bezlitośnie. Nie dlatego, że jest złośliwe, ale domaga się miłości i uwagi.

Jeżeli mamy dużo luk w tych przestrzeniach, to będziemy wiecznie zirytowani, bo nie będziemy umieć odpowiedzieć na te potrzeby. Rodzicielstwo jest naprawdę wymagającą sprawą, trzeba wyjść ze strefy komfortu.

Widziałem w jakiś amerykańskim show wywiad z małą dziewczynką, która opowiadała o swoim tacie. W języku angielskim mamy dwa słowa: father i dad, a prowadzący w pewnym momencie nazwał jej ojca mianem father, czyli ojca. Ona powiedziała, że to nie jest ojciec, to jej tata, dad. Prezenter wtedy podsumował to pięknymi słowami, że każdy może być ojcem, ale nie każdy może być tatą. Myślę, że zasłużyć na słowo "tata" to wspaniała nagroda. Kiedy ktoś się tak do ciebie zwraca… To cudowne.

A były jakieś aspekty ojcostwa, które były dla pana najtrudniejsze?

Pamiętam, że kiedy moja córka się urodziła, byłem jeszcze na etacie w teatrze, co nie dawało żadnego bezpieczeństwa finansowego. Pensja była minimalna, żeby nie powiedzieć dziś, że na granicy ubóstwa. Mieszkaliśmy w wynajmowanych mieszkankach teatralnych, czasami nawet o standardzie daleko odbiegającym od  przyzwoitości. Ale pracuje się z tym, co się ma, chociaż oczywiście człowiek chce dla swojego dziecka lepiej, niż sam miał. 

Według mnie takim najtrudniejszym momentem dla mężczyzny i ojca jest moment, kiedy jego dziecko choruje, a on zagląda na swoje konto w banku i nie ma pieniędzy na lekarza. To bardzo trudny moment i nie życzę tego żadnemu mężczyźnie. Sam przez to przechodziłem. Ale kiedyś natknąłem się na piękne perskie powiedzenie: "jeżeli masz dzieci, to schowaj dumę do kieszeni". Nauczyłem się więc prosić o pomoc.

Domyślam się, że łatwo nie było, bo niestety proszenie o pomoc wciąż jest dziś postrzegane przez wielu mężczyzn jako oznaka słabości. Bo musisz być "herosem".

Tak, ten męski nawyk trzymania gardy to utrudnia. Jeśli ktoś myśli, że nieustannie musi być herosem, robi krzywdę i sobie, i dziecku. Jeżeli umiemy prosić o pomoc, to jesteśmy w stanie ze wszystkim sobie poradzić. To nie jest żaden wstyd, ale bardzo ważna lekcja: nauczyć się poprosić o wsparcie i zaufać, że się je dostanie. Ja nadal się tego uczę. 

Dzieci biorą ze sobą do dorosłego życia to, czego nauczą się w domu, albo co same podłapią. Mobilizuje to pana czy bardziej stresuje?

Często o tym myślę. Z jednej strony mnie to mobilizuje, a z drugiej stresuje. A czasem nawet trochę przeraża, bo to olbrzymia odpowiedzialność. Ale staram się pamiętać, że wszyscy czasem popełniamy błędy. Dobrze, jeżeli w kółko nie popełniamy tych samych błędów. Ja też mam ich wiele na koncie jako rodzic, błądziłem po omacku. Ale kiedy patrzę dziś na moją córkę, to jest naprawdę fajną osobą. 

A przyznaje się pan do tych błędów?

Staram się być szczery z moją córką i uczciwy wobec siebie. Jeżeli dam ciała, to staram się do tego przyznawać, a to wcale nie jest łatwe. Ale nawet jeśli dało się ciała i to koncertowo, kiedy wydaje się nam, że już się z tego nie podźwigniemy, to naprawdę da się podnieść. Z własnego doświadczenia i terapii wiem, że się da. Że można. Czasem jest trudno i trzeba się ubrudzić, wrócić do pewnych bolesnych wspomnieć, ale da się.

Jak?

Dobrą sprawą w rodzicielstwie jest pozałatwiać wszystkie, a raczej większość – jeśli udałoby się wszystkie, to byłoby cudownie! – naszych deficytów i braków, które stale dają o siebie znać. Nie dźwigać emocji i bagaży z dzieciństwa, nie ciągać ze sobą tych wagoników. Na przykład iść na terapię czy skorzystać z jakichkolwiek innych form pomocy. Chociażby porozmawiać z kimś. 

A okazuje pan przed córką słabości?

Zależy jakie. Tak jak wcześniej mówiłem, lepiej pozałatwiać z grubsza swoje sprawy, ale oczywiście często zdarzają się trudne sytuacje. Myślę, że jeśli jest się szczerym i nazywa rzeczy po imieniu, to da się przez to przejść. Autentyczność jest bardzo ważna. Dzieci wyczuwają fałsz, są naszym papierkiem lakmusowym. Udawanie na dłuższą metę się nikomu nie opłaca. 

A zdarza się panu płakać?

Jak najbardziej. Jestem żywą osobą, czującą, empatyczną. Wzruszają mnie dobre rzeczy. W ogóle dobro cały czas mnie wzrusza i bardzo się z tego cieszę.

Dalsza część wywiadu poniżej.

Wzrusza się pan w jakichś konkretnych sytuacjach z córką? Na przykład na szkolnym przedstawieniu? 

Do przedstawień mam rezerwę, bo zawsze trochę się bałem, że córka pójdzie w moje ślady, ale to jest temat na inną rozmowę (śmiech). Ale jestem z niej dumny i zawsze jej to mówię. Cieszę się, gdy udają jej się rzeczy, których się podejmuje. Radują mnie też prezenty, a może być nimi naprawdę wszystko: mała karteczka z miłymi słowami albo słowa: "tata, przytulisz?". To jest niesamowity podarek – zaufanie. Albo kiedy córka chce się jeszcze do ciebie przytulić w wieku 15 lat lub bierze cię pod rękę, gdy idziecie ulicą.

A robi tak? 

Tak, to jest super. Dużo też rozmawiamy. Córka ma przestrzeń na rozmowy z mamą i ze mną, chociaż pewnie o trochę innych sprawach. Ja wnoszę do jej życia trochę chłopackiego świata i swoje fascynacje, aczkolwiek ona też mnie zaskakuje. Na przykład jakiś czas temu zadziwiła mnie, że bardzo lubi Formułę 1. Więc zaczęliśmy razem oglądać wyścigi. Cały czas jestem jej ciekaw. To odrębny człowiek.

Zresztą zawsze starałem się dzielić z moją córką swoimi pasjami. Myślę, że to piękna sprawa, kiedy dzielimy się z dzieckiem wszystkim, czego sami się nauczyliśmy i co dostaliśmy. To może być bardzo satysfakcjonujące na końcu naszego życia: kiedy zostajesz już z pustymi rękami, ale masz świadomość, że wszystko się komuś dało. 

A pan jest dumny z czego, co dał córce?

Kiedyś byłem wobec siebie bardzo krytyczny. Nadal jestem, ale kiedyś to było aż do przesady. Ale nauczyłem córkę jeździć na rowerze, na nartach i konno, nauczyłem ją pływać. To są małe rzeczy, ale takie, z których człowiek jest dumny.

Mówi się, że relacja z własnym ojcem przekłada się później na to, jakim ktoś jest tatą. Jak było u pana?

Nasza relacja była trudna, a mówiąc brutalnie: bardzo powierzchowna. Nie było w niej wsparcia, przestrzeni, komunikacji. To nie był dojrzały człowiek. Do tego dochodził problem alkoholowy, wcale nie taki rzadki w rodzinach pokolenia komunistycznego i postkomunistycznego. Myślę, że przydałaby się jakaś zbiorowa, społeczna terapia, szczególnie dla ludzi, którzy dojrzewali w latach siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych.

Muszę się zresztą do czegoś przyznać: na początku budowałem swoje ojcostwo na silnym przekonaniu, że nie chcę być taki, jak mój ojciec.

I jak poszło?

Oczywiście popełniałem wszystkie te same błędy, ale zapierałem się rękami i nogami, że tak nie robię i że wcale nie jestem taki, jak mój ojciec. Uświadomiłem to sobie dopiero na terapii. Okazało się, że wiele rzeczy, które brałem za część swojej osobowości i uważałem za wyjątkowe, były po prostu spadkami po tamtej relacji.

Miałem w sobie olbrzymi brak ojca i męskiego pierwiastka. Była we mnie wyrwa. Myślę zresztą, że wielu mężczyzn tęskni za dobrą relacją ze swoim ojcem. Za tym, żeby ktoś położył im rękę na ramieniu i powiedział: "Jestem z ciebie dumny, widzę cię, w czym ci mogę pomóc?". Proste rzeczy, ale potrafią rozłożyć na łopatki.

I jak pan zapełnił tę wyrwę?

Nauczyłem się czerpać wiedzę od innych mężczyzn, których spotykałem na swojej drodze, niezależnie, kto to był. Jeżeli ma do przekazania coś mądrego, wspierającego i inspirującego, to staram się to brać i iść dalej.

Długo zajęło mi, by nauczyć się opuszczać gardę, dostrzegać oraz zapraszać do swojego życia tych mężczyzn, którzy umieją rozmawiać o swoich błędach. Którzy są psychicznie zdrowi, silni, opiekuńczy, empatyczni i wrażliwi, nie boją się pokazać swojego miękkiego podbrzusza i słabości, umieją mówić o swoich porażkach i sukcesach.

Łatwo jest o tej prywacie rozmawiać z mężczyznami? 

Myślę, że kiedyś było to większym obciążeniem. Pytasz o takie rzeczy? To jest niemęskie! Nie, to jest męskie. 

Dzięki kobietom, które walczyły i walczą o swoją kobiecość, wiele się zmienia również w męskiej przestrzeni. Nie rozmawiamy już tylko o samochodach czy motocyklach. One też są fantastyczne i fascynujące, ale możemy też pogadać o życiowych sprawach. Co się udało, a co nie, co można zrobić lepiej, jak ty sobie z tym radzisz.

Dookoła jest wielu wspaniałych mężczyzn, którzy mają różne doświadczenia i są gotowi się nimi dzielić. Jest też wiele wspaniałych kobiet, które też mogą nam pomóc. Są ludzie, którzy mogą pokazać nam, co w naszym życiu nie działa – czasem w bardzo szorstki sposób, a czasem bardzo empatyczny i łagodny.

Jeśli tylko chcemy się rozwijać, to zawsze znajdzie się sytuacja, w której możemy się uczyć. Uczenie się jest bardzo męskie. Zresztą ono się nie kończy, a chciałbym, żeby się skończyło (śmiech). 

Mówił pan, czego się uczy od córki. A czego przede wszystkim chce pan nauczyć ją?

Chciałbym, żeby moja córka miała do siebie zaufanie i właśnie, nie bała się prosić o pomoc. Żeby wiedziała, że może na nas liczyć i że sobie poradzimy. Że większość sytuacji, które nam się przytrafiają w życiu, jest tymczasowa i zmienna.

Słońce świeci zawsze, nawet w pochmurne dni. Kiedy samolot startuje, to na pewnym pułapie jest szaro, brzydko, pada deszcz, i walą pioruny. Ale kiedy wzbijemy się parę tysięcy metrów wyżej, ponad chmury, to nagle okazuje się, że słońce tam cały czas jest. Jeżeli uda się jej o tym pamiętać – i nam się uda o tym pamiętać, bo sam muszę sobie o tym przypominać – to będzie dobrze. 

Moja córka trenuje łucznictwo, więc ważne też było (i wciąż jest), by nauczyć ją również, że w życiu zdarzają się też porażki. Znoszenie porażek to bardzo cenna lekcja. Porażki pokazują jednie, że coś nie poszło, ale daliśmy z siebie wszystko i jeszcze możemy coś na tym polu zdziałać.

Ja sam zdawałem do szkoły teatralnej trzy razy, dwa razy mi się nie udało, ale powiedziałem sobie, że do trzech razy sztuka. Że będę konsekwentny, nie porzucę tego i nie obrażę się na świat, że mnie nie chcą. I udało się.

To na koniec: dobry ojciec jest dla pana…

Taki, który dzieli się swoimi porażkami i sposobami na ich pokonanie, jeśli je ma. Który przyznaje się, że jeszcze czegoś nie wie, bo nie musimy wiedzieć wszystkiego, nikt nie jest omnipotentny. Dobry ojciec jest też uczciwy wobec siebie i swoich dzieci, pokazuje im świat i jego różnorodność. Chce cały czas się uczyć: ze swoimi dziećmi i od nich. I na swoich błędach też.

Czytaj także: https://natemat.pl/560735,karol-strasburger-zostal-ojcem-w-wieku-72-lat