Tak się ratuje Paluszki Beskidzkie i... pracowników. "Wierzymy, że inni zachowaliby się podobnie"

Joanna Kamińska
29 lipca 2024, 11:31 • 1 minuta czytania
– Nasze zachowanie wydało się czymś nietypowym. Gdzieś tam pokutuje taki stereotyp polskiego przedsiębiorcy, który często zachowuje się nie fair w stosunku do swoich pracowników – mówi w rozmowie z naTemat Artur Klęczar, wiceprezes firmy Aksam, produkującej m.in. popularne Paluszki Beskidzkie. Chociaż pożar zniszczył im halę produkcyjną, postanowili zrobić wszystko, aby utrzymać miejsca pracy – pomimo że zakład nie działa na 100 proc.
Artur Klęczar, wiceprezes Aksam rozmawia z redakcją NaTemat o pożarze zakładu i najbliższych planach firmy Fot. Artur Klęczar: archiwum prywatne. Fot. fabryki:Państwowa Straż Pożarna / Facebook.

W nocy z 12 na 13 lipca w fabryce Aksam, która produkuje popularne Paluszki Beskidzkie, wybuchł pożar, w wyniku czego znaczna część zakładu została zniszczona. Pomimo ogromnych strat prezes firmy Adam Klęczar zapowiedział, że tragedia nie odbije się na losach pracowników – nikt nie zostanie zwolniony, a wypłaty nie ulegną zmniejszeniu.


– Pracownicy będą zatrudniani w systemie dwutygodniowym. Potem będzie wymiana załogi. Chcę, żeby każdy miał pracę. Jednak dwutygodniowa praca nie oznacza zmniejszenia wynagrodzenia. Będzie ono pełne. W naszej firmie zawsze na pierwszym miejscu stawialiśmy na człowieka i to się nie zmieni – oznajmił Adam Klęczar w "Gazecie Krakowskiej.

Ta deklaracja spotkała się z ogromnym uznaniem Polaków, a w Internecie zorganizowano spontaniczną akcję pomocy firmie w powrocie do normalności, wskutek czego ze sklepowych półek zaczęły w błyskawicznym tempie znikać Paluszki Beskidzkie – najpopularniejszy produkt zakładu Aksam.

Artur Klęczar: W Polsce niesłusznie pokutuje stereotyp polskiego przedsiębiorcy

– Sytuacja bardzo nas zaskoczyła. Nie spodziewaliśmy się, że nasza decyzja wywoła aż takie społeczne poruszenie. Jest nam oczywiście niezmiernie miło. To dla nas ogromne wsparcie mentalne, które dodaje nam sił i dodatkowo nas motywuje – mówi redakcji naTemat wiceprezes Artur Klęczar.

Jednocześnie podkreśla, że decyzja firmy nie jest niczym nadzwyczajnym.

– Nasze zachowanie wydało się czymś nietypowym. Czym jest to podyktowane? Gdzieś tam pokutuje taki stereotyp polskiego przedsiębiorcy, który często zachowuje się nie fair w stosunku do swoich pracowników. Natomiast wydaje mi się, że jest to trochę niesłuszny stereotyp i niepotrzebnie generalizowany. Nie uważamy, żeby nasze zachowanie było wyjątkowe. Wierzymy, że wielu przedsiębiorców zachowałoby się podobnie, jak my – mówi Klęczar.

Jak przypomina, już wcześniej zdarzały się w Polsce podobne sytuacje. Przytacza zdarzenie z 2019 r., kiedy wybuchł pożar zakładu produkcyjnego Iglotex w Skórczu. Wówczas zniszczeniu uległo około 98 proc. parku maszynowego, około 90 proc. infrastruktury technicznej i 80 proc. powierzchni biurowej oraz produkcyjno-magazynowej, a straty wyniosły setki milionów złotych.

Prezes firmy Iglotex Maciej Włodarczyk w obliczu tragedii postanowił nie zwalniać pracowników i utrzymał ponad 650 etatów. Cała miejscowość pomagała przy odbudowie fabryki, a dziś jest to jeden z najnowocześniejszych zakładów produkcyjnych żywności Europie Środkowej. Jak powiedział wtedy Włodarczyk – "ta firma to ludzie."

– Pan Maciej Włodarczyk, który zaoferował nam pomoc po pożarze, miał bardzo podobną sytuację do naszej – pomimo trudności, nikogo nie zwolnił. Tutaj należą się wielkie podziękowania dla pana Macieja. Mimo że wcześniej się nie znaliśmy, sam wyszedł do nas z propozycją pomocy – mówi Artur Klęczar.

– W tym momencie trafia do nas bardzo dużo pozytywnych słów, jednak my wierzymy, że jest jeszcze wiele przykładów na to, że ten polski przedsiębiorca nie jest wcale taki zły, jak go malują – dodaje.

"Mamy tylko nadzieję, że ludzie zostaną z nami na dłużej..."

Spontaniczna akcja Polaków dała firmie ogromne wsparcie psychologiczne, ale od strony ekonomicznej niewiele pomogła. Zarząd spółki ma jednak nadzieję, że nie był to jednorazowy zryw. Jak podkreśla Klęczar, tego typu działania będą firmie najbardziej potrzebne w momencie, kiedy odzyska moce produkcyjne.

– Wiemy, że musimy naszą firmę jak najszybciej odbudować. Chociażby dlatego, żeby nasi pracownicy mogli wrócić do pracy. Spaliły się głównie hale produkcyjne, które produkowały paluszki i precelki. Niezależnie od całej akcji społecznej, naszych produktów, tak czy inaczej zaczęłoby brakować na sklepowych półkach, ponieważ nie mamy gdzie ich produkować. Akcja wsparcia tylko ten proces przyspieszyła, dlatego musimy się jeszcze bardziej sprężyć i szybko wznowić naszą produkcję – wyjaśnia prezes Aksam.

– Jest nam bardzo miło z powodu całej akcji, serdecznie wszystkim dziękujemy. Mamy tylko nadzieję, że ludzie zostaną z nami na dłużej, kiedy już wrócimy do normalności, bo to właśnie wtedy najbardziej będziemy potrzebować ich pomocy – dodaje.

– Odbudowa hali, która spłonęła to proces długotrwały i będziemy działać etapami. Już dziś pracujemy na maksymalnych obrotach i szukamy hali zastępczej, w której moglibyśmy wznowić produkcję. O tym też zrobiło się głośno w Internecie i ludzie zaangażowali się w pomoc w jej znalezieniu – i to jest już ta realna pomoc, która będzie mieć przełożenie na normalizację firmy – podkreśla Klęczar.

– Chcielibyśmy uruchomić produkcję w hali zastępczej we wrześniu. Natomiast naszą największą halę, która była połączona ścianą z tym obszarem, który spłonął – uruchomimy już w sierpniu. Wciąż nie będziemy mogli produkować wszystkich naszych produktów. Około 65 proc. tej produkcji, którą mieliśmy sprzed pożaru, będziemy mogli reaktywować – dodaje.

Czytaj także: https://natemat.pl/564434,kobieta-zwolniona-za-brak-stanika