"Badanko", "skierowanko", "moczyk". Gdy usłyszałam to od pielęgniarzyka, skoczyło mi ciśniątko

Anna Dryjańska
10 sierpnia 2024, 10:56 • 1 minuta czytania
Starość nie radość. Mimo że po czterdziestce nadal biegasz do autobusu i słuchasz Charlie XCX, wystarczy tylko zasłabnąć i już podejrzewają u Ciebie najgorsze choroby. Szczęśliwie wygląda na to, że po prostu nie służy mi tropikalna aura. Czy to jest ten moment, gdy mogę pozdrowić lekarki i pielęgniarki? Pozdrawiam! Ale do rzeczy: przebadanie się od stóp do głów było bardzo ciekawym doświadczeniem. Dzięki przemiłemu pielęgniarzowi poznałam nowe słowo: "moczyk". Że co?
Badanko, skierowanko, moczyk... Że co? kadr ze Star Treka

Nie zrozumcie mnie źle – nie jestem zdeklarowaną przeciwniczką zdrobnień. Uważam, że są słodkie i potrzebne, pod warunkiem że stosuje się je z umiarem i w odpowiednim kontekście.


Moja 6-letnia sunia – no właśnie, sunia – jest dla mnie pieskiem lub piesełkiem, a nie psem. Podobnie dorosłe koty są kotkami lub kotełkami. Zdrabniam imiona przyjaciół/ek i dobrych znajomych, o ile oczywiście sobie tego życzą. I nie mam nic przeciwko, gdy w ten sam sposób zwracają się do mnie.

Ale serio: moczyk? Moczyk? Gdy pielęgniarz poprosił o przekazanie próbki do badań, zaczęłam się zastanawiać, czy zasłabnięciu mogą towarzyszyć omamy słuchowe. Czy on właśnie z czułością zdrobnił słowo "mocz"? Nie… A jednak tak, bo widząc moje szeroko otwarte oczy, powtórzył prośbę. W sumie czujność powinno wzbudzić już to, że poprosił o "skierowanko" na "badanko". Z tymi słowami, a raczej słówkami, zdążyłam się już jednak osłuchać, choć nadal cierpnie mi od nich skóra.

Podobnie od "kawusi", "pieniążków", "marcheweczki" (gdy mowa o marchwi w normalnym rozmiarze), "spotkanka", "piżamki" (osoba dorosła nosi piżamę, nie zmienię zdania), czy last but not least – "przytulanka". Tak, zgadliście, chodzi o budzący mdłości synonim seksu. A zdrobnienia – wejdźmy na poziom meta: zdrobnionka? ;) – można mnożyć. Poziom cukru rośnie w nieskończoność.

Zdrobnienia, zdrobnionka, zdrobnioneczka

Czy jest jakieś słowo, którego jako Polacy nie potrafimy zdrobnić? Albo przynajmniej takie, którego nie powinniśmy tak modyfikować? Zadzwoniłam z tymi palącymi pytaniami do prof. Mirosława Bańko, językoznawcy z Uniwersytetu Warszawskiego, który przez wiele lat prowadził poradnię PWN. W końcu co ekspert, to ekspert, widział i słyszał już wszystko, nic go nie zdziwi. A jednak…

– "Moczyk"? Ciekawe… Nigdy nie słyszałem tego zdrobnienia. Jest utworzone poprawnie, jak od "miecza" "mieczyk", ale w kontekście profesjonalnym, a takim jest gabinet medyczny, może być nie na miejscu – nie kryje zaskoczenia prof. Bańko.

Podobnie jak ja natknął się na "skierowanko" i "badanko". Jak mówi, język komunikacji medyków z pacjentami jest przedmiotem badań. Niektóre neutralne terminy mogą brzmieć w uszach (nie: uszkach!) pacjentów zbyt oficjalnie, wręcz bezdusznie, a to tylko dokłada się do stresu związanego z problemami ze zdrowiem. 

– Zdrobnienia są charakterystyczne dla języków słowiańskich. Ocieplają relacje, sprawiają, że uchodzimy za bardziej empatycznych. Może ten pielęgniarz uznaje, że tak należy się zachowywać w kontakcie z pacjentami? – zastanawia się językoznawca.

Zupka, ziemniaczki

Prof. Mirosław Bańko przypomina anegdotyczne, ale w jego ocenie trafne obserwacje, jakie w innej dziedzinie poczynił zmarły w 2002 roku językoznawca prof. Bogusław Kreja. 

– W latach 60., czyli w środkowym PRL, przysłuchiwał się językowi, jakiego używają kelnerzy. To były czasy, gdy posiłki serwowane w lokalach bywały podłej jakości. Dlatego warto było rozpoznać nastrój kelnera, by zwiększyć swoje szanse na otrzymanie smacznego dania. Prof. Kreja zauważył, że jeśli kelner używał takich słów jak "zupka", "kotlecik", "ziemniaczki", to był w dobrym humorze i prawdopodobieństwo smacznego posiłku wzrastało. Jeśli za to podawał "zupę" i "kotleta z ziemniakami", ryzyko otrzymania podłego jedzenia rosło – relacjonuje z uśmiechem rozmówca naTemat.

Być może to kwestia różnicy pokoleń, ale gdyby kelner zaproponował mi "zupkę", to od razu zaczęłabym się zastanawiać, czy właśnie oferuje mi coś z menu dla dzieci. 

Słowa mają znaczenie, a przynajmniej powinny ;)

Pomijając bowiem zdrobnienia imion moich bliskich, zdrobnienie jest dla mnie sygnałem, że coś jest małe. Karteczka to mała kartka, tomik to mały tom, światełko to małe światło. Dlatego, gdy w urzędzie wręczają mi "karteczkę" wielkości flagi, jestem zaskoczona za każdym razem, bo spodziewam się czegoś bardziej zbliżonego wymiarami do znaczka (tak, znaczka) pocztowego. Czy nie taki jest podstawowy cel języka: byśmy rozumieli, co mamy na myśli? 

Nie, drogi mężu, jeśli gotujesz i wysyłasz mnie do sklepu po śmietankę, a ja wracam ze śmietanką, to nie możesz mieć pretensji, że chodziło o śmietanę. Słowa mają znaczenie, a przynajmniej powinny – i tego będę się trzymać.  

Śmiertelnie poważna sprawa

A więc: czy jest takie słowo w języku polskim, którego nie można zdrobnić? Prof. Bańko chwilę się zastanawia. – Chyba "śmierci' nie da się zdrobnić… Chociaż nie: "śmiertka", a może "śmiartka", jak "ćwierć" – "ćwiartka". Mówiąc serio, są jednak wyrazy, których niemal nie da się zdrobnić ze względu na ich formę, np. nieprzyswojone "jury", lub ich znaczenie, np. "moc", bo chociaż "noc" – "nocka", to po co zdrabniać "moc"? – pyta.

No dobrze, język polski może być elastyczny jak mistrzyni jogi, ale czy to znaczy, że zawsze powinien?

– W niektórych sytuacjach zdrobnienia są po prostu niestosowne. Gdy mówimy o poważnych tematach, zwłaszcza w sytuacjach oficjalnych, lepiej nie zdrabniać. Zdrabniając, ujawniamy emocje, wprawdzie zwykle pozytywne, ale i one nie zawsze są na miejscu – podsumowuje prof. Mirosław Bańko.

Nie mogę zgodzić się bardziej. Zdrobnienia stosowane bez umiaru mogą razić. Gdy słyszę taki ulepek, skacze mi ciśnienie i wtedy już naprawdę potrzebuję pomocy medycznej. A teraz, wybaczcie, idę sobie zaparzyć kolejną meliskę.

Czytaj także: https://natemat.pl/563930,suminska-o-bralczyku