Od Blanki Lipińskiej nie oczekuję zbyt wiele. Ale jej słowa o krecie to 365 dni okrucieństwa
Blanka Lipińska walczy z kretem. Ot, wiele właścicieli działek zna to z własnego doświadczenia, a tak się składa, że autorka trylogii "365 dni" ma od niedawna domek w lesie.
Postanowiła więc zastawić na zwierzę pułapkę. I tu właśnie popisała się okrucieństwem, którego w sumie mogłam się spodziewać po pisarce, która zbiła kokosy na przemocowej opowieści o kobiecie porwanej i gwałconej przez włoskiego mafiosa. Ale że wierzę w ludzi, to jednak mnie to zszokowało.
Blanka Lipińska zastawiła pułapkę na kreta
Otóż rozbawiona Lipińska opowiada o swoich zmaganiach w ogrodzie na InstaStories. I nie chodzi już nawet o samą pułapkę, chociaż moje wrażliwe serce się takim rozwiązaniom z całą mocą przeciwstawia. Kretów oczywiście nie powinno się zabijać, bo można je przepłoszyć, złapać i wypuścić gdzieś indziej, jeśli zwierzak już bardzo ryje ci ogródek. Są "straszaki", siatki, wiatraczki, w Google pełno sposobów.
Ale Lipińskiej zabijanie najwyraźniej nie przeszkadza. Tak, niby zdecydowała się na pułapkę, ale...
– Bardzo dużo pytań odnośnie pułapki na kreta, czy się coś złapało. Nie wiem. Pułapka była wkopana w sobotę, a ja będę tam, nie w ten weekend, tylko w następny, czyli po dwóch tygodniach wam odpowiem na to pytanie – mówiła.
Tak, dobrze myślicie, wie to nawet Blanka Lipińska. – A gdyby ktoś z was miał teraz taką rozkminkę pod tytułem: "No tak, ale jak po dwóch tygodniach, to on zdechnie". Zgadza się, zdechnie – powiedziała z rozbawieniem i satysfakcją (i chyba autorkę erotyków zupełnie ominęła dyskusja wokół słów profesora Bralczyka o "zdychaniu"...).
Ale uwaga, serce celebrytki jest jednak łaskawe. – Chyba że złapie się dzień wcześniej na przykład, to wtedy jak zobaczę, że jest tam żywiutki, to wezmę go, wsadzę w samochód, pojadę bardzo daleko, żeby nie było "Lassie, wróć", i tam go wypuszczę. I niech sobie kopie gdzie indziej, w jakimś lesie czy na polu. Nie, na pole nie, nie zrobię tego żadnemu rolnikowi. W lesie go wypuszczę – dodała.
Ale umówmy się zwierzak pewnie już się złapał i kona w męczarniach, bo na działce nikogo nie ma. Lipińskiej jednak to nie wzrusza. – Jak będzie martwy, puszczę mu anielski orszak, uronię łezkę i zakopię – podsumowała cynicznie.
Autorka "365 dni" popisała się okrucieństwem
Ok, ktoś powie: "Gersz się czepia". Ano czepia, ale w dobrej sprawie. Powiem Wam dlaczego.
Po pierwsze: nie mogę wyrzucić z głowy wizji umierającego w ciasnej pułapce kreta. Okrutne, niehumanitarne, nieludzkie.
Po drugie: rozumiem, że krety robią w ogrodzie szkody. Tyle że są przecież również pożyteczne: chronią przed szkodnikami i eksperci radzą spróbować się z nimi zaprzyjaźnić (chociaż przyjaźń to trudna).
Są zresztą w Polsce objęte ochroną gatunkową częściową, ale ta nie obowiązuje na prywatnych terenach. Ale rozumiem, jeśli są szczególnie natrętne, niszczą uprawy, można chcieć się ich pozbyć – za to Lipińskiej nie krytykuję, nie mój ogródek, nie moje rośliny.
Ale krytykuję ją, i to po trzecie, za brak wrażliwości. Nastawiasz pułapkę, żeby złapać kreta, podczas gdy nie ma cię na działce, żeby go wypuścić? Powiedzmy to wprost: Lipińska wcale nie chciała go wypuszczać w pierwszej kolejności. Bo inaczej by się postarała.
Pamiętam jak moja mama kiedyś musiała złapać mysz w specjalną pułapkę na działce. Co 15 minut patrzyła, czy gryzoń już się złapał i nie cierpi. Wypuściła go natychmiast na łąkę. I ona, i ja jesteśmy z tych ludzi, którzy nawet pająki wypuszczają na zewnątrz. Da się (nie mówię, że trzeba koniecznie wynosić pająki, ale naprawdę można wypuszczać krety, pozbywać się ich bez zabijania).
I po czwarte, ostatnie, jakim trzeba być człowiekiem, żeby opowiadać takie rzeczy publicznie i to ze śmiechem, satysfakcją? Może ktoś lubi się chełpić swoim za*jebistym sprytem i pomyślunkiem, ale przecież wizerunkowo to strzał w stopę. Małe przypomnienie: w tym świecie kochamy już zwierzęta, nawet krety. A przynajmniej udajemy, żeby nie wywołać g*wnoburzy. Lipińska chyba lubi ją wywoływać.
Także tak. Biedny kret, że trafił na działkę Blanki Lipińskiej, a nie człowieka, który ma jednak do (wszystkich) zwierząt jakieś serce. Chyba że jednak złapie się dzień przed przybyciem autorki, w końcu jestem optymistką...