Nikt nie zrozumie "grubasa", który na to "zapracował"? Oto skąd tak naprawdę bierze się otyłość

Alicja Jabłońska-Krzywy
15 września 2024, 15:07 • 1 minuta czytania
Mamy sprawność fizyczną i prawidłową masę ciała, w miarę możliwości zbilansowaną dietę. Jesteśmy wspaniałym menedżerem własnego zdrowia i czasem nawet sami sobie zazdrościmy. Ale w pewnym momencie przestaje być kolorowo. W szybkim tempie zwiększają się centymetry w pasie i kilogramy na wadze, a my, nieco zbici z tropu, nie wiemy, co się dzieje. Być może w naszym organizmie zaczęła się właśnie cicha, hormonalna walka o przetrwanie.
Coraz częściej za jedną z przyczyn choroby otyłościowej uważa się zaburzenia w wydzielaniu hormonów metabolicznych Fot.123rf.

Nikt nie zrozumie "grubasa", który na to "zapracował"

Nasza pierwsza reakcja to zwykle pretensje do samych siebie: może jednak gdzieś popełniłem błąd, zabrakło mi silnej woli, zacząłem jeść więcej, ale mniej zdrowo. Nie ułatwia tego brak wsparcia z zewnątrz, bo nagle dla innych staliśmy się "grubasem", który na to "zapracował".


Nie rozumiemy tego tym bardziej, że każdy z nas zna osobę, która niekoniecznie stosuje się do zaleceń zdrowej diety, fast foody często goszczą w jej jadłospisie, a aktywność fizyczna to nie jest jej drugie imię. To pogłębia stan zwątpienia i coraz większe poczucie niesprawiedliwości. Bo jak to: ćwiczę, dbam o dietę i to mają być efekty? A tamten siedzi, je i cały czas jest szczupły.

– Biegałam10 kilometrów dziennie, jeździłam na rowerze, chodziłam na zajęcia fitness. Żeby mieć pewność, że nie oszukuję z jedzeniem, zamawiałam catering dietetyczny i naprawdę nie jadłam nic oprócz tych posiłków. Miałam więc zbilansowaną dietę, wyliczone kalorie i składniki odżywcze, regularne posiłki – mówi Monika, pacjentka z diagnozą choroby otyłościowej.

– Kiedy pytałam lekarzy, czemu moja waga nie spada, miałam wrażenie, że mi nie wierzą że dużo ćwiczę i zdrowo jem. A potem przyszedł miesiąc, kiedy nie zmieniając trybu życia na wadze przybyło 10 kg – dodaje.

Z czym więc mamy dokładnie do czynienia? I czy zasadne jest uważanie, że każdy musiał sobie na ten stan "zapracować", bo przecież mógł nie żreć i się ruszać? Przykład Moniki pokazuje, że chyba jednak nie. Wina osoby jest często zatem minimalna, jeśli jakakolwiek.

– My cały czas obarczamy winą za rozwój tej choroby większość osób, które chorują na chorobę otyłościową. Musimy sobie uświadomić, że otyłość jest taką samą chorobą jak każda inna, nie da się na nią zachorować na życzenie i z niej samowyleczyć. Może się rozpocząć bez jakiegokolwiek naszego udziału. Po prostu wczoraj byliśmy zdrowi, a dzisiaj chorujemy, tak jak na raka, nadciśnienie, cukrzycę, zapalenie stawów i każdą inną chorobę – wyjaśnia dr hab. n. med. Mariusz Wyleżoł, specjalista chirurgii bariatrycznej, Prezes Elekt Polskiego Towarzystwa Leczenia Otyłości (PTLO), kierownik Warszawskiego Centrum Kompleksowego Leczenia Otyłości i Chirurgii Bariatrycznej w Szpitalu Czerniakowskim w Warszawie.

– Zwróćmy uwagę, że przecież jest mnóstwo ludzi, którzy nie mają żadnej aktywności fizycznej, nie zwracają uwagi na to, co jedzą, a jednak nie charakteryzują się otyłością, bo po prostu nie chorują na tę chorobę. Zapewniam, nikt nie chce być gruby, ci chorzy są absolutnie bezradni. A przecież jeść musimy, by żyć, to nasze jedynie źródło energii. Zwierzęta w naturze zabijają się dla tej energii – dodaje.

Otyłość – zbyt dużo energii, której nie możemy oddać

Otyłość, a właściwie choroba otyłościowa to oficjalna jednostka chorobowa, sklasyfikowana w wykazie chorób ICD-10. Przewlekła, definiowana jako nadmierne nagromadzenie tkanki tłuszczowej w organizmie. Jest konsekwencją dodatniego bilansu energetycznego, co oznacza, że więcej dostarczamy sobie energii, niż nasz organizm spala, nie ma w tym procesie równowagi. A jaka jest przyczyna?

Współczesna nauka nie zna przyczyny. Natomiast mnie zastanawia, czemu my w ogóle w przypadku tej choroby oczekujemy wyjaśnienia, dlaczego doszło do jej rozwoju. Nie pytamy o to przecież ludzi z nowotworami, reumatoidalnym zapaleniem stawów czy stwardnieniem rozsianym. W przypadku choroby otyłościowej organizm pewnego dnia po prostu zaczyna szwankować i nie jest w stanie nam zapewnić równowagi w zakresie energetycznym, przestaje sobie z tym radzić.Dr hab. n. med. Mariusz Wyleżoł Specjalista chirurgii bariatrycznej, Prezes Elekt Polskiego Towarzystwa Leczenia Otyłości (PTLO), kierownik Warszawskiego Centrum Kompleksowego Leczenia Otyłości i Chirurgii Bariatrycznej w Szpitalu Czerniakowskim w Warszawie

Grelina, leptyna i GLP-1

Coraz częściej wśród przyczyn choroby otyłościowej wymienia się poważne zaburzenia w wydzielaniu pewnych hormonów, m.in. greliny, leptyny i GLP-1. Nie mamy pojęcia, czym są te substancje, dopóki nie zaczniemy przybierać na wadze. Kilogramów przybywa, a wraz z nimi powodów do niepokoju.

A grelina, leptyna i GLP-1 to kluczowe hormony regulujące apetyt i metabolizm.

Ta pierwsza, określana jako "hormon głodu", jest wytwarzanym w ścianie żołądka peptydem, który razem z krwią płynie do mózgu i przekazuje, że organizm jest głodny. Jej stężenie wzrasta przed posiłkami, pobudzając apetyt i spada po jedzeniu.

Oprócz regulacji głodu wpływa również na metabolizm, przez co ma znaczenie w utrzymaniu równowagi energetycznej organizmu oraz wpływa na nasze preferencje żywieniowe.

Leptyna to hormon wytwarzany głównie przez tkankę tłuszczową, jej rola polega na informowaniu mózgu o ilości zgromadzonych zapasów tłuszczu. To "hormon sytości". Wysokie stężenia leptyny powinny tłumić apetyt i zwiększać wydatki energetyczne, podczas gdy niskie sygnalizują potrzebę jedzenia.

GLP-1 (glukagonopodobny peptyd-1) jest hormonem wytwarzanym w jelicie, w odpowiedzi na spożycie pokarmu. Działa na kilka sposobów: zwiększa wydzielanie insuliny, hamuje wydzielanie glukagonu (hormonu podnoszącego stężenie glukozy we krwi), spowalnia opróżnianie żołądka oraz wpływa na ośrodek sytości w mózgu.

Zaburzenia greliny, jej stale podwyższony poziom powoduje ciągłe odczuwanie głodu, zwiększonego apetytu i… poszukiwanie lodówki, skłaniając nas dodatkowo do wyboru pokarmów wysokokalorycznych.

W przypadku nieprawidłowego wydzielania leptyny dochodzi do zjawiska nazywanego "leptynoopornością", które oznacza, że mózg nie reaguje prawidłowo na wysokie stężenia leptyny, a my nie odczuwamy sytości mimo zgromadzonych zapasów tkanki tłuszczowej. W przypadku zaburzeń GLP-1 nie wydziela się on po posiłku, więc nie czujemy się syci.

W tej sytuacji praktycznie niemożliwe jest utrzymanie prawidłowej masy ciała. Często w tym przypadku pacjentowi trzeba włączyć leki.

Te najczęściej stosowane w terapii otyłości to analogi GLP-1, które dzięki przywróceniu po-posiłkowego wydzielania tego hormonu, regulują nasz apetyt, abyśmy wreszcie mogli poczuć sytość.

– Mnie włącznie tych leków, a więc regulacja hormonów pomogło również zmienić preferencje żywieniowe na korzyść tych zdrowych, przestałam mieć na przykład ochotę na słodkie jedzenie, na cukier. Pozwoliło w ogóle wejść w tzw. "dietetyczne ryzy". I dopiero to umożliwia mi utratę masy ciała i kontrolowanie wagi, bez tego wsparcia żaden deficyt kaloryczny by się nie sprawdził – podkreśla pacjentka Monika.

Czy cokolwiek w tej chorobie zależy od nas?

Czy oprócz braku równowagi metabolicznych hormonów w organizmie, istnieją inne czynniki, które mogą mieć wpływ na to, że chorujemy? Dr Wyleżoł wymienia trzy szczególnie ważne aspekty społeczne.

Kluczowym są nieodpowiedzialne decyzje o pierwszym odchudzaniu, spowodowane próbą wpisania się w narzucone, wspólne dla wszystkich kanony piękna. Gdy nie wpisujemy się w ten schemat, zaczynamy eksperymentować, przechodzić na dietę.

W tym momencie podstawowe ośrodki decydujące o naszym życiu orientują się, że zaczynają spadać zasoby energetyczne organizmu, bo tak postanowiła nasza kora mózgowa. A to wprowadza mechanizmy, które się temu przeciwstawiają i zabezpieczają organizm na przyszłość przed taką sytuacją. I mamy minus pięć, plus dziesięć kilogramów.

Drugi związany jest z przemysłem spożywczym. Sięgamy bezmyślnie po produkty, nie zwracając uwagi choćby na liczbę kilokalorii w pożywieniu.

Kolejna rzecz to stan edukacji żywieniowej społeczeństwa. Dobrze zorganizowana edukacja tego typu powinna zacząć się w szkole, w miejscu godzin niektórych innych przedmiotów, które przeciążają ucznia, a nie mówią nic o tym, jak dbać o swoje zdrowie. Brak również dużych programów społecznych na ten temat.

Rehabilitacja ruchowa, psychoterapia i dietetyk

Czy wobec tego, co wiemy na temat choroby i faktu, że mieliśmy minimalny lub żaden wpływ na jej rozwój, możemy jednak coś zrobić, aby wesprzeć się w leczeniu?

– Oczywiście, tym bardziej że leczenie otyłości powinno mieć charakter kompleksowy, musi uwzględniać oprócz medycyny, czyli leków czy chirurgii, również inne elementy. Dużo mówi się o roli aktywności fizycznej, ale kolokwialnie mówiąc, od fikołków nikt się nie odchudzi. Oczywiście ona jest ważna dla zachowania sprawności fizycznej czy poprawy ogólnego stanu zdrowia, ale w przypadku chorych na otyłość to raczej rehabilitacja ruchowa. A to dlatego, że te osoby w wyniku powikłań choroby otyłościowej mają choroby zwyrodnieniowe - stawów kolanowych, biodrowych, kręgosłupa – podkreśla dr Wyleżoł.

– Chorzy na otyłość wymagają wsparcia pod względem emocjonalnym. Nierealistyczne wymagania, jakie są nam stawiane z różnych stron każdego dnia, doprowadzają do sytuacji, z którymi sobie nie radzimy. Jeżeli do tego dochodzi jeszcze choroba, a wraz z nią dyskryminacja i stygmatyzacja, skala zapaści emocjonalnej jest tak duża, że wymaga pomocy ze strony psychologa. I na koniec jeszcze jedna ważna kwestia - edukacja żywieniowa i wspieranie się wiedzą specjalistów w tej dziedzinie, tzn. dietetyków, bo nie możemy z naszego organizmu robić śmietnika – dodaje.

Cudowna dieta z Internetu nie działa

Warto podkreślić, że szczególnie u osób z chorobą otyłościową stosowana dieta powinna być spersonalizowana, dopasowana do preferencji konkretnej osoby i stać się nowym, jedzeniowym elementem stylu życia. Zalecenia dietetyczne powinny wspierać pozostałe elementy terapii i prowadzić do redukcji masy ciała, przy jednoczesnym dostarczaniu wszystkich niezbędnych składników odżywczych w odpowiednich ilościach.

Żadna "dieta cud" z Internetu nie zadziała. Czasem uda nam się trafić na dietę, która wpisze się w nasze podniebienie, ale i tak w wielu przypadkach kończy się to powrotem masy ciała. Ponieważ dieta powinna być dostosowana do możliwości, zmiany nie powinny być natychmiastowe i zbyt duże. Przypadkowa dieta może nam zaszkodzić, choćby ze względu na fakt, że ta z Internetu nie bierze pod uwagę interakcji z przyjmowanymi przez nas lekami czy posiadanymi innymi chorobami.Kamil Paprotnydietetyk kliniczny, członek Polskiego Towarzystwa Medycyny Stylu Życia oraz Polskiego Towarzystwa Diabetologicznego

Jak zatem wybierać te pokarmy i składniki, które będą akurat dla nas korzystne? Jeśli dieta ma być dopasowana do nas, to na jakiej podstawie się ją ustala?

– Ja przygotowuję zasady diety na podstawie preferencji, aktualnego stylu życia pacjenta oraz wyników badań, pomocnych w ustaleniu pewnych ram i ilości niektórych składników. Najczęściej są to wyniki morfologii, glukozy, cholesterolu. Kiedy mam do czynienia z pacjentem klinicznym, kluczowe są dodatkowe badania specjalistyczne. Konieczna jest również współpraca z lekarzem – mówi Kamil Paprotny.

Wiem, co jem, czyli śmieciowe jedzenie nadaje się do śmieci

Jak podkreśla dietetyk, żywność, która najprawdopodobniej będzie zaburzać wydzielanie hormonów w naszym organizmie i prowadzić do szybkiego wzrostu masy ciała, to duże ilości tzw. jedzenia śmieciowego. Gęstego energetycznie, mało sycącego, ale jednocześnie bogatego w łatwoprzyswajalne węglowodany, jak np. biała mąka, cukry czy niezdrowe tłuszcze.

Istnieją ponadto badania wskazujące, że dieta uboga w białko może prowadzić do rozwoju leptynooporności, zaś na prawidłowe stężenie greliny po posiłku może wpływać na rozpuszczalny błonnik.

Co zatem możemy zrobić, aby wiedzieć, co jemy? Najlepiej czytać dokładnie skład produktu przed wrzuceniem go do koszyka! A do swojej diety wdrożyć warzywa, owoce, ryby, jaja oraz mięso w rekomendowanych przez ekspertów ilościach. Również zdrowe tłuszcze w postaci orzechów, nasion, oliwy z oliwek, awokado czy chociażby tłuszcze naturalnie występujące w rybach, jajach oraz mięsie.

Intermittent Fasting - kolejna celebrycka nowinka?

Ta metoda odżywiania, w przeciwieństwie do tradycyjnych diet, nie skupia się na jakościowym składzie posiłków, zamiast tego jest skoncentrowana na nie jedzeniu niczego, na przemian z okresami jedzenia (tzw. oknami żywieniowymi). Popularnym modelem jest post 16/8, gdzie pościmy przez 16 godzin, a następnie jemy w oknie 8-godzinnym. Co na to ekspert?

Post przerywany może być korzystny jako narzędzie do osiągnięcia danego celu, nie jest jednak lepszy niż standardowa redukcja kalorii. Z powodu braku zmiany tego, co jemy na co dzień, może wydawać się prostszy w zastosowaniu, przez co i odchudzanie może być prostsze. Zmiana jakościowa jest jednak bardzo często potrzebna do utrzymania sytości w godzinach przerwy od jedzenia. Trzeba też jasno powiedzieć, że IF może nie zadziałać na spadek masy ciała. Wszystko rozbija się o deficyt kaloryczny – wyjaśnia dietetyk kliniczny.

Cheat meal - dlaczego czasem warto się oszukać w dobrej sprawie

Cheat meal, czyli "oszukany" posiłek, z reguły oznacza niezdrowe, wysokokaloryczne i wysokoprzetworzone danie, którego na co dzień nie ma w naszej diecie - ulubiony fast food, słodka lub słona przekąska.

Jest często stosowany przez osoby będące na diecie, aby zrobić sobie odstępstwo, wyjątek. Czasem go spożywamy, uzasadniając to faktem, że tak ciężko na diecie wytrzymać, więc należy nam się chwila przyjemności. Pytanie, czy takie postępowanie nie niweluje naszych wcześniejszych wysiłków.

– Udowodniono, że takie odstępstwa od zdrowej diety, jeśli nie są zbyt częste, nie mają negatywnego wpływu, oczywiście pod warunkiem, że nie wiążą się z przerwaniem zmian i utratą konsekwencji. Raczej pomagają nam utrzymać pewne zasady. Osobiście nie uznaję tego typu praktyk za oszukiwanie – tłumaczy specjalista.

– Wynika to także z samego podejścia do tego, co robimy. Zmiana diety to nie to samo, co bycie na diecie. Pierwsze to zmiana postępowania, codzienności, podejścia do jedzenia, relacji z jedzeniem, aktywności fizycznej, zdrowia psychicznego. Przy tym drugim często obserwowane są wątpliwości, wyrzuty sumienia, czasami także wyobcowanie społeczne - bo jestem na diecie – dodaje.

A co, gdy nie pomaga już nic?

Czasem jest jednak tak, że włączenie leków oraz stosowanie rozsądnych wskazań dietetycznych nie wystarcza. I wtedy zostaje nam jeszcze interwencja chirurgiczna, na przykład operacja bariatryczna. Niesłusznie jednak uważamy ją wyłącznie za zmniejszającą żołądek, co ma prowadzić do ograniczenia ilości spożywanego jedzenia.

Dr Wyleżoł wyjaśnia, że rzeczywiście historycznie uważano, że w zależności od zastosowanej metody chirurgicznego leczenia otyłości prowadzą one albo do fizycznego ograniczenia spożycia pokarmów, albo ograniczenia trawienia i wchłaniania tych pokarmów.

Jednak wyniki badań naukowych z ostatnich kilkunastu lat wyraźnie wskazują, że mechanizmy naprawy organizmu w tej chorobie poprzez operację bariatryczną są wielorakie. Dotyczą chociażby regulacji neurohormonalnej spożycia pokarmów, wpływają na stężenie m.in. greliny, GLP-1 i wielu innych hormonów, ale również na florę bakteryjną jelita grubego czy krążenie soli żółciowych.

– Tych mechanizmów jest wiele, dlatego nie powinniśmy w żaden sposób uważać, że zmniejszamy komuś żołądek i dzięki temu ktoś chudnie. To jest kolejny szkodliwy mit. Tym bardziej że są metody leczenia chirurgicznego otyłości, gdzie żołądek nie jest zmniejszany, a jednak działają. Poza tym otyłość nie bierze się z objętości żołądka. W badaniach przeprowadzonych w latach 90-tych wykazano, że objętość żołądka osób niechorujących na otyłość i na nią chorujących jest dokładnie taka sama – konkluduje dr Mariusz Wyleżoł.