Dobrze ubrany, jeździ nowym autem, ma pracę. Nie zgadniesz: w tym roku jeszcze nie zapłacił czynszu
Dzieje się to w całej Polsce. W ten sposób spółdzielnie i wspólnoty pokazują, że ktoś na klatce nie płaci, nie pokazując kto. Tego zabrania im prawo. Ale mieszkańcy często i tak wiedzą swoje.
– Mamy na klatce mocno starszą panią, która ma niską emeryturę i wiemy, że żyje biednie. Wiesz, możemy jej czasem zrobić zakupy, podrzucić ciasto czy zupę, zapytać, czy jej leków nie kupić. No ale nie będziemy jej płacić czynszu. Raz, że przecież nie wiemy, czy to na pewno ona ma zaległości. A dwa, że mimo olbrzymiej sympatii to przecież nie od tego jesteśmy… – mówi mi sąsiad z osiedla.
Dlaczego nie płacą?
Andrzej Funka, prezes spółdzielni mieszkaniowej z Nowego Tomyśla, wspomina, że i w jego spółdzielni są osoby, które płacenia czynszu i opłat unikają z założenia.
– Mamy takich lokatorów. Ale na szczęście mamy też możliwość doliczania im ustawowych odsetek. I je prędzej czy później zapłacą. Z odsetkami, opłatami komornika. A więc sporo więcej, niż są winni – podkreśla.
Dodaje, że jeden z niepłacących lokatorów od razu zgłosił się do spółdzielni, gdy ta za długi odcięła mu... sygnał telewizyjny.
– To pokazuje priorytety niektórych ludzi – uśmiecha się gorzko.
Mariusz Łubiński, prezes firmy Admus, która zarządza nieruchomościami dodaje, że wzrost zadłużeń widać też w okresach wakacyjnych. Przyczyna jest kuriozalna.
– Są ludzie, którzy wakacje kredytują czynszem. Nie regulują opłat, bo wydają pieniądze na wyjazdy. I to dokładnie widać w naszych statystykach. W tej chwili jesteśmy już po okresie wakacyjnym i widzimy, że poziom zadłużenia zaczyna wracać do normy – mówi.
Problem z ludźmi, których "na oko" stać na płacenie czynszu jest powszechnie znany.
– Oczywiście mamy też takich lokatorów, których na pierwszy rzut oka nie posądzalibyśmy o szukanie oszczędności na czynszu. Ładnie ubrani, w miarę nowy samochód, widać, że jeżdżą do pracy. A na koncie kilkumiesięczne zadłużenie. Tego nie jestem w stanie zrozumieć – słyszę w swojej spółdzielni mieszkaniowej. Mój rozmówca prosi o anonimowość, bo chce coś opowiedzieć.
– Mamy na przykład pana, który w tym roku jeszcze nie zapłacił. Tak się składa, że znam go z widzenia. Codziennie rano w marynarce wsiada do w miarę nowej toyoty i jedzie do pracy. Robi zakupy, żyje normalnie, ma dziewczynę. Ciekawe czy ona wie, że wiąże się z facetem, który nie płaci rachunków... – dodaje.
Skąd biorą się długi mieszkaniowe?
– Przypadki są bardzo różne – przyznaje Andrzej Funka w rozmowie z naTemat.pl. – Wiele problemów dotyczy faktycznie osób starszych i schorowanych. Często mieszkają one w mieszkaniach, które zajmowały wcześniej ze współmałżonkiem, z dziećmi. Młodzi się wyprowadzili, małżonek lub małżonka niestety już nie żyje. A ludzie bardzo przyzwyczajają się do mieszkań i nie chcą ich zmieniać na mniejsze – tłumaczy.
– Oczywiście nie można tutaj absolutnie generalizować, ale widzimy wyraźny wzrost zadłużeń od czasów pandemii. A z tego możemy wysnuć kilka zasadniczych wniosków. Po pierwsze mamy wysokie stopy procentowe. Większość właścicieli szczególnie w nowych budynkach (nie mówię tutaj o jakichś superprestiżowych apartamentowcach) nabywa swoje lokale na kredyt. Kilka lat temu ze względu na stopy procentowe raty poszybowały do góry. I często okazywało się, że rata kredytu urosła nam dwukrotnie – mówi w rozmowie z naTemat.pl Mariusz Łubiński.
– Pamiętam dokładnie sytuację z jednej z podwarszawskich miejscowości. Nowy blok, wiele młodych rodzin. Wystąpił tam problem z płatnościami, to było po podniesieniu stóp procentowych. I ludzie tłumaczyli, że wcześniej płacili 2 000 zł raty, a teraz mają 4 000 zł i po prostu nie mają pieniędzy. Byli przerażeni i zrozpaczeni. Mówili wprost, że możemy ich podawać do sądu a oni i tak tych pieniędzy nie wytrzasną. Czekali na podwyżki, premie, w końcu udało im się wyjść na prostą – dodaje.
Kto nie płaci?
– Niestety nie ma reguły. Wiadomo, że długi mają najczęściej osoby, które po prostu nie mają pieniędzy, zarabiają słabo. Ale mam też taką osobistą obserwację, że te osoby, które dysponują małym zasobami, muszą nimi rozsądnie gospodarować, żeby spiąć swój budżet i są w miarę regularnymi płatnikami. Dlatego, że one po prostu mają świadomość, że jeśli raz nie zapłacą, to zacznie im się nakręcać spirala zadłużenia, że później już na pewno nie będą miały na to pieniędzy – opowiada nam prezes Łubiński.
Dodaje, że jest też grupa osób, które nie zawsze płacą. Po prostu o tym zapominają, jest to poza ich światem. Tak często działają na przykład artyści.
– Oczywiście jak się do nich odzywamy, to przepraszają i płacą. Są nawet tacy, którzy uczciwie przyznają, że nie mają do tego głowy i płacą za pół roku z góry z prośbą, żeby za pół roku znów się do nich odezwać – mówi Mariusz Łubiński.
– Jest też oczywiście taka grupa właścicieli, którzy na nasze wezwania nie reagują. My się staramy, by nie była zbyt liczna, zadłużenia w miarę regularnie windykujemy. Jeśli zadłużenie jest stosunkowo niskie, kilkaset złotych albo pojedyncze tysiące, to normalnie zarabiając można w kilka miesięcy z takiego długu wyjść – wyjaśnia.
Dodaje, że jego firma występujemy też o nakazy zapłaty. – Mam świadomość, że bez windykacji takie zadłużenie może urosnąć do kilkunastu czy kilkudziesięciu tysięcy złotych. No i wtedy zaczyna się poważny problem, bo nie każdy z takiego zadłużenia łatwo wyjdzie – tłumaczy.
Andrzej Funka mówi z kolei, że w jego spółdzielni wielu problemom zapobiegłaby zmiana na mniejszy metraż.
– Różnica w czynszu i opłatach między mieszkaniem 50- czy 60-metrowym a 30-metrowym to przecież kilkaset złotych, a to w budżecie robi olbrzymią różnicę – wyjaśnia. Ma jednak świadomość, że to nie jest łatwe.
– Seniorzy żyją w swojej okolicy, mają tu swoich znajomych, spędzili tu większość życia. U nas mówi się, że "starych drzew się nie przesadza". Ale to często ma sens – mówi.
Szczególnie w przypadkach, gdy lokatorzy mają choroby utrudniające im poruszanie się, a w budynku nie ma windy.
– Taki człowiek staje się wtedy zakładnikiem własnego mieszkania, jest w nim uwięziony. A mieszkania mają dobre ceny, można sprzedać jedno i kupić drugie w budynku z windą lub na parterze – podpowiada.
Dodaje, że wiele osób nie prosi rodziny o pomoc. A dzieci często nie wiedzą, że mamie czy tacie trzeba się dołożyć do czynszu, bo starsza osoba wstydzi się do tego przyznać.
Mówi też, że warto od razu przyjść do spółdzielni i powiedzieć, jaka jest sytuacja. I nie szukać rozwiązania w "szybkich pożyczkach", które najczęściej pogłębiają problem, doprowadzając do spirali zadłużenia.
Spirala długów to poważny problem
– Tak, wpadłam kiedyś w spiralę. Miałam problemy finansowe, straciłam pracę, zarabiałam mało. Priorytetem było utrzymanie się. Raz nie zapłaciłam spółdzielni i wiesz co? Nic się nie stało. Sufit nie spadł mi na głowę. Więc nie zapłaciłam kolejny i kolejny raz. Pisma ignorowałam. Długi urosły do kilkunastu tysięcy i w końcu do roboty wziął się komornik. Długo wychodziłam na prostą – mówi w rozmowie z naTemat.pl Anna z Warszawy.
– Wiesz, co mnie zmobilizowało? Na tej samej klatce mieszkał sąsiad, typowy menel. Spółdzielni zajęło to ładnych kilka lat, ale w końcu go eksmitowali. Nie chciałam, żeby mnie spotkało to samo – dodaje.
Trzeba tu jednak dodać, że takie sytuacje (eksmisje) zdarzają się niezwykle rzadko.
– Zdarza się, że taki proces trwa nawet kilkanaście lat. Wtedy szukamy też innych pretekstów, na przykład zagrożenia pożarowego czy innego. Ale jak ktoś normalnie dba o mieszkanie, tylko nie płaci, to sprawa jest niezwykle trudna – tłumaczy nam Andrzej Funka.
Pytam Mariusza Łubińskiego, czy dużo jest takich osób, które nie płacą programowo, z zasady.
– Mogę mówić tylko o naszej firmie, my administrujemy raczej nowymi osiedlami, budowanymi po 2000 roku, niektóre są bardzo ekskluzywne. Więc to też jest dość specyficzna grupa właścicieli, która nie dostała mieszkania z przydziału, ale musiała je nabyć za gotówkę lub w kredycie. Są to więc osoby na tle całej Polski dobrze, albo bardzo dobrze sytuowani – zastrzega.
– Z naszych doświadczeń wynika, że terminowo nie płaci między 5 a 10 proc. właścicieli mieszkań. Natomiast po działaniach windykacyjnych z takimi sprawami, które kończą się w sądzie, zostaje mniej więcej 1 procent. W naszym przypadku to jest rzeczywiście niewiele i nie ma to większego wpływu na płynność finansową wspólnot. Ich budżety są tworzone z odpowiednim zapasem, bezpiecznie – przekonuje.
Na spółdzielnie i wspólnoty czekają gorsze rzeczy
Zdaniem prezesa Łubińskiego o wiele groźniejszy niż zaległości lokatorów, jest dla wspólnot wzrost kosztów działalności. Przypomina, że koszty mediów wzrosły o ok. 100 proc., dwa razy droższy jest prąd, zdrożała woda, ogrzewanie, w górę poszły płace. Wzrosła też wartość odtworzeniowa nieruchomości, co przekłada się na wyższe stawki ubezpieczeniowe.
Ale jeszcze gorsze jest to, że ludzie przestają głosować uchwały w spółdzielniach i wspólnotach.
–Każda wspólnota musi mieć budżet, na początku roku odbywają się zebrania. I przychodzi na nie 5–10 procent mieszkańców. Tak to przynajmniej wygląda w dużych wspólnotach. A ci, którzy przychodzą na zebrania wiedzą, z czego wynika wysokośc opłat, że media są droższe, że wspólnota jest de facto tylko przekaźnikiem tych pieniędzy – tłumaczy.
– Niestety większość osób tego nie rozumie i nie głosują uchwał, a potem argumentują, że oni się nie zgadzają na żadne podwyżki. Dlatego pytamy, z jakiej usługi chcą więc zrezygnować. Z ochrony, oświetlenia terenu, a może sprzątania i sami zajmą się porządkowaniem bloku i okolicy? – wyjaśnia.
– Wtedy dowiadujemy się, że wszystkie usługi chcą zachować na takim samym poziomie, ale nie zgadzają się na to, żeby było drożej. Biorąc jednak pod uwagę sytuację ekonomiczną, wzrosty płac i cen, jest po prostu niemożliwe – mówi.
A co z niegłosowaniem uchwał?
– Nawet dziś podpisywałem przegłosowanie uchwał w dwóch wspólnotach mieszkaniowych. Mamy październik! A budżet jest roczny, od stycznia do grudnia. Oczywiście są w nim podwyżki od stycznia, ale skoro dopiero teraz zostało to ustalone, to mieszkańcy będą musieli wyrównać względem tego, co płacili wedle zeszłorocznego cennika. Przecież my już od 1 stycznia płacimy więcej za ochronę, sprzątanie, konserwację, za media, za wszystkie usługi. Dlatego wszyscy dostaną wyrównania, trzeba będzie nagle znaleźć dodatkowe kilkaset złotych. To boli, prawda? Ale gdyby budżet był przyjęty od stycznia, płaciliby 50–60 zł miesięcznie więcej – mówi.
A boli tym bardziej, że przecież wiele osób już liczyło na zmniejszenie stóp procentowych i spadek wysokości rat. A to niestety nie następuje, inflacja jest 4,9 proc. i zdaje się znów przyspieszać.
Ile zalegamy i kto za to płaci?
Niepłacenie czynszu (tak zwanego, bo przecież to są różne opłaty) to w Polsce bardzo poważny problem. Z historycznych danych i tempa wzrostu można wywnioskować, że mieszkaniowe długi Polaków sięgają już grubo ponad 7 miliardów złotych. W Polsce mamy około 3500 spółdzielni mieszkaniowych i prawdopodobnie (nie istnieje państwowy rejestr) wspólnot mieszkaniowych.
Sumę 7 miliardów złotych oszacował GUS na koniec 2022 roku. Od tej pory z pewnością wzrosła. Składa się na nią zadłużenie wobec gmin (4,3 mld zł), spółdzielni (1,2 mld zł) i wspólnot (1 mld zł). Długi mają też lokatorzy mieszkań zakładowych, państwowych i TBS-ów, ale one sięgają "zaledwie" kilkudziesięciu milionów złotych.
Z kolei spółdzielnie mieszkaniowe i wspólnoty muszą mieć w papierach porządek. Efekt jest taki, że na czynsze dłużników składają się inni. Rozkłada się to na wszystkich lokatorów. W Polsce w mieszkaniach spółdzielczych mieszka ok. 10 milionów osób. Zakładając, że długi wobec spółdzielni sięgają ok. 2 miliardów złotych, każdy lokator dołożył jak na razie ok. 200 złotych do czynszu osobom niepłacącym. Trzyosobowa rodzina jest więc 600 zł pod kreską.
Czytaj także: https://natemat.pl/567155,kto-jest-odpowiedzialny-za-pluskwy-w-bloku-czy-spoldzielnia-pomoze