Felieton Gretkowskiej. Na własne oczy obserwowałam, co PiS zrobił z "Wodami Polskimi"

Manuela Gretkowska
19 września 2024, 12:50 • 1 minuta czytania
Kiedy wody opadną i ludzie będę odbudowywać swoje życie, na politykach zostanie szlam, którym się obrzucają. Kaczyński nie zawiódł. Urządzał zbiórkę na pokrzywdzony PiS, a nie powodzian, tak samo, jak po agresji Rosji na Ukrainę, gdy przyjmowaliśmy uciekające spod bomb kobiety i dzieci, nie dał się przekonać, że wycie syrenami w rocznicę katastrofy smoleńskiej, może wywołać w nich ataki paniki.
Felieton Manueli Gretkowskiej. Fot. archiwum autorki

Moja żałoba jest większa niż wasza, mój ból też, bo jestem większy od was. I nawet fala powodziowa nie przykryje mojego ego.


A jednak zakryła. Fala prawdziwych nieszczęść sprawiła, że coraz mniej o Kaczyńskim w tym minionym nieszczęściu Polski słychać. Mam nadzieję, że zostanie tylko szydercze echo pokoleń wychowanych w europejskiej normalności.

Zostały po nim spółki państwowe niszczące państwo. Jak choćby nie wiadomo, dlaczego scentralizowane "Wody Polskie". Wody, powodzi czy suszy nie da się scentralizować. Dziwię się, że nie powołano równie bezsensownej firmy państwowej "Pustynie Polskie".

Pustynny prezes zarabiałby krocie, dojąc i osuszając Polskę do cna i dna. Pewnie PiS-owi nie starczyłoby czasu, żeby to wprowadzić w życie, tak jak nie starczyło wyobraźni, by pojąć konsekwencje działania "Wód Polskich" prowadzących do dewastacji natury. 24 cm poziomu wody w Wiśle tego lata, to nie tylko susza, ale głównie posucha umysłowa ludzi odpowiedzialnych za gospodarkę wodną. 

Unia Europejska z powodu globalnego ocieplenia dopłaca do oczek wodnych, bagien i retencji wody. U nas "Wody Polskie", najwidoczniej nie rozumiejąc, dlaczego klimat się zmienia, nie tylko polityczny, osuszały rozlewiska.

Ich wizja natury to rura odpływowa i trawnik. Widziałam to na własne oczy przez kilka lat. Tam, gdzie pomieszkuję, przyjeżdżał na ich zlecenie ciężki sprzęt dewastujący brzeg mazowszańskiej rzeczki. Zamieszkały nad nią bobry, gospodarowały po swojemu, pracowicie wznosząc tamy.

Nam, mieszkańcom to nie przeszkadzało. Ale rzeczka ma być kanałem, a nie siedliskiem chronionych zwierząt. Co roku małe bobry miały kołysankę z łomotu ochronnych pali wbijanych przez traktor. Jeśli bobrze rodziny nie uciekły, ginęły zabetonowane – powiedział mi o innych okolicach, fotograf i działacz ekologiczny Daniel Petrykiewicz procesujący się z "Wodami Polskimi". 

Przyjechał na moje wezwanie do Stowarzyszenia Nasz Bóbr, którego zawołaniem jest "Zło bobrem zwyciężaj". I zwyciężyło wreszcie, po latach bezradnego przyglądanie się "państwowym" niszczeniom tam. Moje ubiegłoroczne przekonywanie traktorzysty, że postępuje głupio i nieetycznie, były jak zwykle nieskuteczne. Fachowo rozjechał pierwszą, najmniejszą tamę. Robił to z poczuciem misji, bo "bobry to niszczyciele. Przez nie są powodzie". A poza tym wysłały go tu "Wody Polskie", one mu płacą i wiedzą lepiej. 

Cóż może perswazja wobec traktora? Zagroził, że gdy będę protestować, rozjedzie też pomost, z którego obserwowałam bobry i rzeczkę. 

Po zmiażdżeniu pierwszej przeszkody tamującej pustynnienie Polski, raźno zabrał się za drugą tamę. Była arcydziełem sztuki z gałązek porównywalnym do gotyckich katedr. I wtedy zdążył z odsieczą ekolog Daniel Petrykiewicz. Najpierw poprosił terminatora bobrzych tam o pozwolenie. Nie z szalonych "Wód Polskich", ale od inspektora ochrony przyrody.

Bobry są chronione. Traktorzysta parł dalej, więc działacz wezwał policję i położył się na tamie, zasłaniając ją swoim ciałem. Policjanci dość szybko znaleźli to miejsce ekologicznego dramatu bez adresu, wśród rozlewisk. Wypisali traktorzyście mandat. Sprawa miała pomyślany dla przyrody koniec, ale pozornie.

Od końca wiosny tego roku zobaczyliśmy, do czego prowadzi samozwańcza walka z bobrami. Poziom wody w rzeczce jest ponad metrowy, ale tylko do kilku kolejnych, uratowanych tam przepuszczających między sobą i na łąki wodę. Tam, gdzie spółka o ironicznej nazwie "Wody Polskie" zdołała zniszczyć rzeczne, naturalne zapory, rosną wysokie na ponad metr trawy i krzaki. Stawy i studnie powysychały. Ta i podobne rzeczki spływają do wysychającej Wisły. Bobry są mądrzejsze od ludzi, a na pewno od pisowskich prezesów. 

Czytaj także: https://natemat.pl/565088,gretkowska-koncze-60-lat-i-w-polsce-nie-przysluguje-mi-nic