Lewicka: PiS to prywatna własność Kaczyńskiego. On zatraca się w osobistej nienawiści do Tuska
Po pierwsze, jest Tusk i długo, długo nic. Nie jest to sytuacja ani zdrowa, ani korzystna dla obozu władzy. Silny przywódca ma swoją niewątpliwą wartość dla formacji, ale jeśli jest sam na placu boju, to sytuacja stanie się – prędzej lub później – dysfunkcjonalna. To Tusk musi być wszędzie i zarządzać wszystkim. Być liderem, twarzą, głosem, wykonawcą i nadzorcą. To on zbiera oklaski i cięgi. W jego towarzystwie wszyscy gasną i wszyscy zdają się być z tym pogodzeni.
To ma też poważne konsekwencje dla koalicyjnego układu, rząd Tuska jest coraz bardziej rządem KO, mniejsi partnerzy blakną, tracą wyrazistość – jakby ich malowano zbyt rozwodnionymi farbkami plakatowymi. Próbując się przebić, jak choćby lider Polski 2050, proponujący dodatkowe posiedzenie Sejmu (premier uznał je za niepotrzebne), czy nadzwyczajną komisję do spraw specustawy (została powołana do życia), często wypadają śmiesznie, jak ktoś niepasujący do aktualnego obrazka, ale chcący się dać na siłę zauważyć.
W czasie wielkiej wody zniknęła z pola widzenia Nowa Lewica. Z kolei PSL, za sprawą swojego wicepremiera i szefa MON, powinien być pierwszoplanowym aktorem, ale tu decydujące okazały się być, po raz kolejny zresztą, cechy osobowościowe tego polityka – Kosiniak jest politykiem sprawnym, ale brak mu charyzmy i niewiele da się z tym zrobić.
Wyborcy to widzą, zatem i TD nie stoi mocno w sondażach, zwykle w okolicach 10%, często jest to wynik jednocyfrowy, a Lewica krąży między 6 a 8%. Najgorsza informacja dla koalicji 15 października jest taka, że strat partnerów nie konsumuje KO – formacja Tuska nie rośnie ich kosztem, wciąż ma stabilne, w okolicach 30% poparcie wyborcze, na dodatek niemalże tożsame z wynikami, jakie notuje PiS (różnica to zazwyczaj wielkość błędu statystycznego).
Jednocześnie ta coraz bardziej niesymetryczna koalicja chce sprawą powodzi załatwić te sprawy, w których nie udało się jej wcześniej wypracować kompromisu. Zapowiedź ministra finansów, dotycząca potencjalnego przekazania pieniędzy, przeznaczonych na program Kredyt Na Start (nie chce za nim głosować ani PL2050, ani NL), na pomoc powodzianom, czy też wypowiedź minister zdrowia, że z powodu powodzi budżetu nie będzie stać na nic więcej jak tylko likwidacja składki zdrowotnej od sprzedaży środków trwałych (bardziej korzystnych zmian dla przedsiębiorców domaga się TD), to nic innego, jak próba ucieczki do przodu.
Okres letni to czas buksowania obozu władzy w wielu ważnych dla wyborców kwestiach – kłótnie, złośliwości, wzajemne blokowanie się, zarzuty, pretensje. Teraz, pod hasłem "powódź", będzie można wiele kwestii rozstrzygnąć. Powódź stanowić będzie, niestety, zasłonę dymną także dla fiaska tych obietnic wyborczych, które były niemożliwe do realizacji na długo przed powodzią, z powodu takiego, a nie innego układu sił i stanu finansów publicznych.
Po drugie, obnażona została niezborność PiS, brak zdolności do szybkiej reakcji i korekty planów (słynna manifestacja przed resortem sprawiedliwości w trakcie powodziowej soboty) oraz fakt, że partia ta ulega myśleniu tunelowemu (atakować, wyłącznie atakować rząd Tuska). Odwołany kongres to wisienka na torcie. PiS nie chciał powtarzać błędu sprzed kilkunastu dni (zajmujemy się sobą, gdy tymczasem ludzie potrzebują pomocy), to oczywiste, ale przecież równie jasne jest, że pomysł, jaki ma Kaczyński na PiS, a który właśnie na kongresie miał być wdrożony, to tylko mieszanie w herbacie bez dodawania doń cukru – słodsza nie będzie.
Bez znaczenia jest nowa struktura tej formacji, czy będzie zarząd z młodymi, a rada naczelna z doświadczonymi działaczami. Czy może nazwie się to Komitetem Wykonawczym, albo jeszcze jakoś inaczej. PiS jest prywatną własnością Jarosława Kaczyńskiego, to od niego zależy, jakie decyzje zostaną podjęte, jaka strategia przyjęta, jaka taktyka na bieżąco realizowana. Na razie widzimy, jak prezes zatraca się w osobistej nienawiści do Donalda Tuska i – to by było na tyle. Innej emocji nie ma.
Utrzymując przy sobie tych około 30% wyborców (co jest potężnym sukcesem dla partii opozycyjnej, która rok temu utraciła władzę i jest w wizerunkowej defensywie), dla których Tusk to też zło wcielone, PiS ma jednocześnie nad sobą szklany sufit i brak konceptu na to, jak go przebić.
Po trzecie, swoją szansę wyczuł Szymon Hołownia, wielce prawdopodobny kandydat Trzeciej Drogi na prezydenta. Uznał, że zaostrzająca się w trakcie powodzi walka KO i PiS stwarza możliwość powrotu do opowieści o, jak to ujmował niegdyś, "wojnie dwóch schorowanych politycznych kościołów", i że ta narracja może być dla części wyborców znów atrakcyjna.
Przed parlamentarną debatą na temat powodzi starał się marszałek Sejmu ustawić w roli karcącego kłócące się dzieci ojca, mówiąc, że jeśli znów na sali rozgorzeje wojna polsko-polska, wróci polaryzacja, to on "wyjdzie z siebie".
W grudniu tego roku minie pięć lat, odkąd Hołownia porzucił telewizję na rzecz polityki. Zdążył utracić świeżość, zaliczyć parę spektakularnych wpadek i zderzyć się boleśnie z PO-PiS-em. Jego Polska 2050 nie zawojowała wyobraźni mas. Trzecia Droga to wydmuszka, która rozleci się z hukiem wiosną przyszłego roku – po wyborach – gdy ludowcy nie będą już mieli żadnego interesu, by dalej współpracować z Hołownią. Teraz trzymają się go jeszcze tylko dlatego, że Władysław Kosiniak-Kamysz nie chce ubiegać się o prezydencki urząd, pamiętając o swym mizernym wyniku z roku 2020.
Potem PSL zacznie się rozglądać za pewniejszą szalupą ratunkową na wybory parlamentarne w 2027 roku. Hołownia tymczasem nie wymyślił się na nowo, o czym świadczą te nieustanne powroty do opowieści o byciu alternatywą dla tych, którzy mają dość polaryzacji. Założenie, że jest wielu takich wyborców, wiele już razy okazało się błędne. Trwanie przy tym jest drogą donikąd albo raczej – na margines sceny politycznej.
Powodziowa fala dociera do Bałtyku. Ruszyło sprzątanie i odbudowa. Będzie to trwało wiele lat, ale sam temat tego żywiołu, jako temat polityczny, wygaśnie już wkrótce, szybciej niż można by się było tego spodziewać. Premier wprawdzie zapowiadał, że każde kolejne posiedzenie rządu, przez kolejne miesiące, będzie się rozpoczynać od raportów na temat tego, co dzieje się na zalanych terenach, ale – cytując Wiecha – przypuszczam, że wątpię.
Już za moment, już za chwilę, nieubłaganie wkroczymy w czas innych podsumowań: 15 października rocznica wyborów, 13 grudnia rocznica powstania rządu Tuska. Debata nie ograniczy się tutaj tylko do dwóch powodziowych tygodni, a bilans roku tej władzy, przy całej świadomości istniejących trudności i ograniczeń, nie jest przecież jednoznaczny. Nawet jeśli najbardziej zagorzałym sympatykom gabinetu Tuska minusy nie przesłaniają plusów.