Tusk i Duda wymieniają ciosy ws. ambasadorów. Ekspert w naTemat: Premier ma jeden cel
Donald Tusk i Andrzej Duda spierają się o polskich ambasadorów. I to od miesięcy, bo już w marcu szef MSZ Radosław Sikorski podjął decyzję o "zakończeniu misji przez ponad 50 ambasadorów oraz o wycofaniu kilkunastu kandydatur zgłoszonych do akceptacji przez poprzednie kierownictwo resortu". Jednak prezydent do tej pory nie podpisał m.in. nominacji Bogdana Klicha do Waszyngtonu czy Ryszarda Schnepfa do Rzymu.
Jan Tombiński objął z kolei placówkę dyplomatyczną w Berlinie, ale występuje tam w randze charge d'affaires, czyli de facto jako pełniący obowiązki ambasadora. Polska od kilku lat nie ma także ambasadora w Izraelu, a placówką dyplomatyczną w tym kraju również kieruje chargé d'affaires. Podobnie jest w przypadku Ukrainy.
W czwartek rano (10 października) dość nieoczekiwanie przypomniał o tej sprawie Donald Tusk.
"To, że prezydent Duda wciąż blokuje nominacje ambasadorskie w takich krajach jak USA, Izrael, Ukraina czy przy NATO jest skrajnie nieodpowiedzialne. Prosiłem, tłumaczyłem – wszystko jak krew w piach. Wiem, zostało tylko 299 dni, ale to o 299 za dużo. Bezpieczeństwo, Prezydencie!" – napisał szef rządu w serwisie X.
Duda z odpowiedzią nie czekał zbyt długo. Zarzucił w pierwszym zdaniu, że "premier manipuluje". "Ambasadorzy RP z USA i Ukrainy są, bo nie zostali odwołani. Tylko prezydent RP może to zrobić, a ja nigdy nie podjąłem takiej decyzji" – stwierdził.
"Problem w tym, że Donald Tusk i MSZ zmusili ich do opuszczenia ambasad i uniemożliwiają im wykonywanie zadań. A to istotna różnica. Za nieobecność ambasadorów RP w USA, Ukrainie i szeregu innych państw odpowiedzialność ponosi wyłącznie Donald Tusk i MSZ" – dodał Duda.
W sprawę publicznie włączył się także Radosław Sikorski. Minister spraw zagranicznych zacytował Ustawę o służbie zagranicznej z 2021 r. "Art. 39. 1. Ambasadora mianuje i odwołuje Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej na wniosek ministra właściwego do spraw zagranicznych, zaakceptowany przez Prezesa Rady Ministrów" – napisał. "Wnioski zostały złożone" – dodał.
Dr Janusz Sibora: To jest "polityczny mecz" krajowy, a nie międzynarodowy
O spór na linii Tusk-Duda i cały ten dyplomatyczny chaos redakcja naTema.pl zapytała doktora Janusza Siborę, historyka i badacza dziejów dyplomacji oraz protokołu dyplomatycznego.
Mateusz Przyborowski: Po co pana zdaniem Donald Tusk zamieścił wpis o ambasadorach i uderzył w Andrzeja Dudę?
Dr Janusz Sibora: W mojej ocenie premierowi nie chodziło wyłącznie o ambasadorów. Dla mnie ten wpis jest elementem kampanii wyborczej, która już się toczy. Post Donalda Tuska niczego w sprawie ambasadorów nie zmieni i uważam, że nie był on potrzebny. To jest element gry politycznej i odpowiedź Andrzeja Dudy, który odbił piłeczkę w drugą stronę, to potwierdza.
Fakt, że nie ma ambasadorów, do których rząd nie miał zaufania i ich odwołał lub ich misja się skończyła, oraz to, że mamy obecnie kierujących placówkami charge d'affaires, z punktu widzenia funkcjonowania aparatu służby dyplomatycznej nie ma zasadniczo znaczenia. Czasy kongresu wiedeńskiego minęły.
Moim zdaniem niefortunne dla Tuska jest natomiast to, że on tę wewnętrzną walkę polityczną przenosi na arenę międzynarodową. Jego wpisy są jednak czytane nie tylko przez komentatorów w Polsce, a to jest "polityczny mecz" krajowy, a nie międzynarodowy.
Po pierwsze, premier podniósł sprawę sprzed kilku miesięcy. Po drugie, z punktu widzenia załatwiania naszych spraw nic się nie zmieni. Natomiast upublicznianie tego sporu jest niepotrzebne, bo pokazujemy naszym partnerom międzynarodowym, że mamy z tym duży problem i nie potrafimy sobie poradzić.
Tusk odsłonił przyłbicę i jest to osłabianie naszej pozycji w tych krajach. I to na własne życzenie. Jest takie powiedzenie Charlesa de Gaulle'a: "Dyplomaci są użyteczni tylko podczas pięknej pogody. Kiedy pada deszcz, toną w każdej kropli". A my mamy sytuację, że pada deszcz.
"To, że prezydent Duda wciąż blokuje nominacje ambasadorskie w takich krajach jak USA, Izrael, Ukraina czy przy NATO jest skrajnie nieodpowiedzialne. Prosiłem, tłumaczyłem – wszystko jak krew w piach" – napisał szef rządu w serwisie X.
Szczególnie kwestia Izraela jest ciekawa. Polska strona nie ma choćby informacji o przebiegu postępowania w sprawie śmierci polskiego wolontariusza w Strefie Gazy. Pojawiają się pytania, a nasze MSZ w tej sprawie milczy. Po drugie uważam, że błąd popełniła ekipa pod rządami PiS, która przyjęła ambasadora Izraela, a pod dywan została zamieciona sprawa wypowiedzi Israela Katza z 2019 roku o "antysemityzmie Polaków wyssanym z mlekiem matki". My za te słowa musimy zostać przeproszeni.
Przypominam przykład Baracka Obamy, który musiał nas przeprosić za te nieszczęsne przejęzyczenia o "polskich obozach koncentracyjnych". W przypadku Katza my o tym "zapomnieliśmy". Minister Sikorski ciągle podkreśla konieczność wysłania ambasadora do Izraela, natomiast jest jakaś amnezja polityczna.
Wróćmy do sporu na linii Tusk-Duda. Zgodnie z ustawą to prezydent mianuje i odwołuje przedstawicieli w innych państwach i przy organizacjach międzynarodowych. Odbywa się to jednak na wniosek ministra spraw zagranicznych, który musi być zaakceptowany przez premiera. Kto ma rację w tym sporze?
Z punktu widzenia funkcjonowania dyplomacji postępowanie i ministra spraw zagranicznych i premiera jest prawidłowe. To rząd realizuje politykę zagraniczną, więc wysłano dyplomatów, do których rząd i MSZ mają pełne zaufanie polityczne. Natomiast jeśli chodzi o kwestie merytoryczne, czyli mianowanie ambasadorów, to nie mamy wpływu na prezydenta.
Dziwi mnie zatem ten odgrzewany przez premiera kotlet, bo niedawno sam minister Sikorski mówił mediom, że jeśli Duda nie podpisze nominacji, na placówki zostaną wysłani kierownicy, czyli charge d'affers. I dodał, że żadnego problemu nie ma.
Z drugiej strony prezydent Duda również przenosi spory wewnętrzne na arenę międzynarodową. Mam tu na myśli niedawną wspólną konferencję prasową z prezydentką Gruzji, kiedy mówił o stanie polskiej demokracji, krytykował premiera, wspomniał o sporze wokół prokuratora krajowego i o praworządności, której teraz nie ma i trzeba ją przywrócić.
To tak, jakby pan miał gościa i mówił przy nim, że kłóci się pan z ciocią. Tego typu słów po prostu nie wypada mówić w takich sytuacjach. Spory krajowe bardzo wyraźnie trzeba rozdzielać.
Czyli i premier, i prezydent, dolewają oliwy do ognia.
Tak. Wysłuchałem czwartkowego wystąpienia Andrzeja Dudy podczas konferencji naukowej w Sądzie Najwyższym. Było bardzo ostre i konfrontacyjne, dotyczyło sędziów, praworządności i pozycji prezydenta.
Duda zakończył swoje wystąpienie stwierdzeniem, że prezydent utożsamia państwo. I zacytował nieżyjącego już profesora Pawła Sarneckiego ze swojej uczelni.
Ten cytat profesora z Uniwersytetu Jagiellońskiego brzmiał: "Prezydent wszędzie tam, gdzie jest, także poza granicami kraju – a może w szczególności poza granicami kraju – samą swoją osobą i obecnością uosabia państwo polskie". Tego cytatu Duda użył też pod koniec września podczas uroczystości wręczenia odznaczeń przedstawicielom Polonii.
W czwartek prezydent Duda również najpierw nawiązał do pierwszych Piastów i monarchii patrymonialnej! Zrobił krótki kurs historii i powiedział, że dawniej to król rozsądzał o wszystkim, a jak miał dużo pracy, to wtedy wyznaczał zastępców, czyli sędziów. Puenta tego wystąpienia była taka: "czyli ci sędziowie to ja jestem".
Gdy następnie mówił, że prezydent samą swą osobą uosabia państwo, to wybrzmiało jak słynna formuła: "Państwo to ja". Czasy absolutyzmu i Ludwika XIV jednak już dawno minęły. Wszystko to było jakieś napuszone, powiedziane z wielką pompą.
Mając w pamięci również te dzisiejsze słowa Dudy, nie widzę szans na mianowanie nowych ambasadorów za jego prezydentury. Nie udało się do tego doprowadzić ani w rozmowach publicznych, ani poufnych. Z drugiej strony nie widzę potrzeby, by premier ogłaszał światu, że Polska ma problem z ambasadorami. To osłabia pozycję również tych dyplomatów, których obecnie kierownictwo MSZ już wysłało na misje.
A czy Donald Tusk manipuluje, jak mu to zarzuca Andrzej Duda?
Słowo "manipulacja" nie jest na miejscu. Odwołani ambasadorzy już nie wrócą na te placówki. I zdaje się, że prezydent Duda również ma tego świadomość. Zachowali ten tytuł do momentu do podpisania przez prezydenta nowych nominacji. Andrzej Duda wciąż jednak uznaje, że stan faktyczny i stan prawny to jest to samo.
Formalny stan prawny jest taki, że ci ambasadorzy zostali odwołani do kraju. Natomiast faktycznie nie nie wykonują już swoich funkcji. Podkreślam jeszcze raz: politykę zagraniczną realizuje rząd, a Ministerstwo Spraw Zagranicznych wysyła na placówki dyplomatyczne osoby, do których ma zaufanie.