Naczelny temat polskiej polityki tej jesieni? Uchodźcy! Felieton Karoliny Lewickiej

Karolina Lewicka
14 października 2024, 13:57 • 1 minuta czytania
Donald Tusk zaskoczył opinię publiczną. Powód? Deklaracja o podjęciu zabiegów – na forum UE – o możliwość terytorialnego zawieszania prawa do azylu. Będę się domagał w Europie uznania dla tej decyzji – powiedział szef rządu na sobotniej konwencji Koalicji Obywatelskiej i natychmiast potknął się o polską Konstytucję, jej artykuł 56, nie wspominając o zaciągniętych przez nasz kraj zobowiązaniach międzynarodowych, choćby o konwencji genewskiej.
Felieton Karoliny Lewickiej. Fot. Maciej Stanik / naTemat.pl

Nietrudno dostrzec analogię. Chwilę temu niemiecki rząd przywrócił kontrole na wszystkich swoich granicach, a eksperci i komentatorzy zgodzili się, że ruch ten miał charakter wyłącznie polityczny, przedwyborczy i był próbą odebrania tlenu skrajnej, a rosnącej w siłę AfD.


Polska nie pozostawiła zresztą na tej decyzji suchej nitki, ostatnio bezpardonowo skrytykował Berlin Bartłomiej Sienkiewicz, który podczas sesji PE mówił o „pokazie arogancji”, przestrzegał przed „narodowym egoizmem” i retorycznie pytał: „kto ukradł Europie Niemcy?”. A tymczasem i polski rząd postanowił pójść podobną drogą, i przejąć temat, który jest paliwem populistów. 

Zaznaczmy od razu, że Donald Tusk nigdy nie był zwolennikiem polityki otwartych drzwi. O swoim stanowisku względem kryzysu migracyjnego w 2015 roku mówił i pisał wielokrotnie. W książce „Wybór” tak wspominał swoją rozmowę z kanclerz Merkel: „Kiedy ona mówiła, że ta fala jest zbyt duża, żeby ją zatrzymać, ja mówiłem, że jest odwrotnie, że jest zbyt duża, by jej nie powstrzymać”.

Chodziło o decyzję o otwarciu granic, jaka została przez niemiecki rząd podjęta we wrześniu 2015 roku i przyjęcie przez naszych zachodnich sąsiadów ponad miliona uchodźców. I jeszcze jeden, kluczowy fragment:

Większość Polaków boi się skutków migracji i nie jest to do końca irracjonalny lęk. Presja zmian, obyczajowych, technologicznych, kulturowych, i ich tempo powodują narastającą dezorientację. Ludzie, zwłaszcza starsi, tracą grunt pod nogami. Możemy być liberalni, tolerancyjni, ale gdzieś głęboko obawiamy się, że nasz świat pochłonie jakiś obcy żywioł. A do tego to nie jest całkiem abstrakcyjny lęk.

Premier i dziś ma zapewne świadomość, jakie są w kraju nastroje i że Polacy są nastawieni niechętnie wobec migrantów, nie tylko tych z Bliskiego Wschodu i Afryki, ale także do Ukraińców. 

Do tego dorzucić należy rosnącą w siłę Konfederację. W najnowszym raporcie prof. Przemysława Sadury i red. Sławomira Sierakowskiego, którego premiera już w tym tygodniu, czytamy, że koalicja ta ma szansę i na 20% poparcia, że staje się liderem, jeśli chodzi o odsetek wyborców lojalnych (62%), przyciąga wyborców Szymona Hołowni, a jeden z jej liderów, Krzysztof Bosak bywa atrakcyjny jako przywódca polityczny nawet dla wyborców lewicy czy KO!

Jeden z wyborców Konfederacji mówi badaczom tak: „Kiedyś baliśmy się, że dostaniemy w mordę od kibola, a teraz może się okazać, że kibole Cię uratują, jak wyskoczy na Ciebie imigrant z nożem”.

Inny dorzuca, że do Polski „nie może się dostać żadna osoba”. Tusk próbuje zarządzać tymi emocjami, ale może wpaść w pułapkę – przejmowanie agendy radykałów przez partie mainstreamu może, oczywiście, podkopać poparcie dla radykałów. Ale równie dobrze może ich wzmocnić – ludzie uznają, że przejmując ich hasła główny nurt przyznaje im rację. I że w związku z tym wolą oryginał niż naśladowców. 

Dziwią się Państwo, że do tej pory nie było jeszcze nic o PiS? Ugrupowaniu Kaczyńskiego ten temat wypadł z ręki latem zeszłego roku, kiedy to 31 sierpnia, po zakończeniu ostatniego przed wyborami posiedzenia Sejmu, Mateusz Morawiecki – dość nieoczekiwanie – zdymisjonował wiceszefa MSZ, Piotra Wawrzyka. Tak zaczyna się afera wizowa, do której puentę napisał NIK.

W zaprezentowanym w zeszłym tygodniu przez Mariana Banasia raporcie czytamy, że „od listopada 2022 roku do maja 2023 roku funkcjonował nietransparentny i korupcjogenny mechanizm wpływania na konsulów w sprawie wydawania wiz”, a także, że „status znacznej części cudzoziemców, którzy otrzymali w ostatnich latach polskie wizy, pozostawał w późniejszym czasie nieznany”.

PiS na straszeniu uchodźcami zbudował ostatnią prostą swojej kampanii parlamentarnej w 2015 roku. Potem odgrzewał ten temat, kiedy była taka potrzeba polityczna. Teraz zaś próbuje, po utracie wiarygodności w tym wątku, wyszarpać dla siebie choć kawałek przestrzeni narracyjnej.

W piątek, kiedy wiadomo już było, że na sobotniej konwencji Tusk będzie mówił o polityce migracyjnej, swe nagranie na YouTube zamieścił Mateusz Morawiecki. Zaatakował w nim unijny pakt migracyjny, który – przypomnijmy – był negocjowany za czasów rządów PiS, a który przyjęto dopiero na wiosnę tego roku, przy sprzeciwie obecnego polskiego rządu, także Węgier i Słowacji.

Były szef rządu w dużej mierze mówił to, co dobę później powiedział Donald Tusk – „nie będziemy respektować ani implementować żadnych europejskich, unijnych pomysłów, jeśli będą one godzić w nasze bezpieczeństwo, mówię tutaj o pakcie migracyjnym”. Próbował też wrócić do straszenia uchodźcami Kaczyński, na kongresie PiS w Przysusze, ale zdanie: „Już w tej chwili wpuszczają do Polski wielu nielegalnych imigrantów”, siłą rzeczy nie mogło brzmieć w ustach prezesa jakoś szczególnie przekonująco. 

W całym tym politycznym szumie umyka nam jedno: że ci budzący lęk obcy są nam potrzebni. Że mamy pogłębiający się kryzys demograficzny (GUS podsumował ostatnio, że od 2013 roku przyrost naturalny jest w Polsce ujemny i że do 2060 roku liczba ludności zmniejszy się o 6,7 mln osób względem dzisiejszego poziomu), że brakuje rąk do pracy, i że niezbędna jest w końcu jakaś sensowna polityka migracyjna.

Jej założenia ma przedstawić na wtorkowym posiedzeniu rządu Donald Tusk. Pytanie, czy będzie to polityka migracyjna, jaka jest nam potrzebna, taka z prawdziwego zdarzenia, czy też będzie to po prostu kolejne narzędzie polityczne do walki z konkurentami. Fakt, że to, co wypracowano i ma zostać zaprezentowane, nie zostało pokazane mniejszym koalicjantom, oznacza, że jest to na razie pomysł KO, a nie strategia rządowa.

I to nie jest dobra informacja. Polityki o takiej randze i znaczeniu powinny być bowiem dziełem wspólnym koalicji, a ich treść prezentowana nie podczas partyjnych eventów, w formie luźnych wrzutek, tylko podczas konferencji z możliwością zadawania pytań przez dziennikarzy.