Wykluczenie Polski z rozmów o Ukrainie krytykowane nie tylko nad Wisłą. Ostry głos z Niemiec
Merz to lider niemieckiej centroprawicowej opozycji. Jest też faworytem w krajowych wyborach, które odbędą się w przyszłym roku. Uznał on, że niedawne rozmowy na temat Ukrainy przypominały raczej "stary Zachód" urządzający "miłe przyjęcie przy kawie" niż uznawanie nowych realiów geopolitycznych.
To fakt: niemiecka opozycja skrytykowała fakt, że Polska nie została włączona do rozmów między europejskimi przywódcami a prezydentem USA Joe Bidenem na temat pokoju na Ukrainie. Najważniejsi politycy CDU/EPP uważają, że teraz na pierwszy plan wysuwa się kwestia tego, kto powinien zostać zaproszony do rozmów na temat powojennego porządku w Europie.
Sprawa stała się głośna również we Włoszech, tam zauważono brak zaproszenia dla premier Giorgii Meloni.
Przypomnijmy: prezydent USA Joe Biden dołączył do kanclerza Niemiec Olafa Scholza, premiera Wielkiej Brytanii Keira Starmera i prezydenta Francji Emmanuela Macrona na czterostronnych rozmowach w Berlinie. Spotkanie odbyło się w piątek i dotyczyło ukraińskiego "planu zwycięstwa", prezentowanego przez Wołodymyra Zełenskiego.
Polska opozycja również zauważyła brak zaproszenia Polski do rozmów. Abstrahując od faktu, czy powinien w nich uczestniczyć premier Tusk, czy prezydent Duda, brak strony polskiej był faktycznie zaskakujący.
Tak samo uważa niemiecka opozycja, choć w przeciwieństwie do polskiej, nie atakuje polskiego rządu, a swój. Politycy CDU/EPP zauważają, że to przecież Polska jest jednym z najbliższych sojuszników Ukrainy i sama wydaje na zbrojenia największy procent swojego PKB spośród państw UE.
"Czy ktoś pomyślał o zaproszeniu polskiego premiera Donalda Tuska? Nie został poproszony" – takie słowa znalazły się w sobotnim oświadczeniu lidera niemieckiej centroprawicowej opozycji Friedricha Merza.
Z kolei Norbert Röttgen, czołowy poseł CDU, nazwał nieobecność Tuska "poważnym błędem".
"W Europie Wschodniej toczy się wojna, a w Berlinie spotykają się tylko zachodnioeuropejscy liderzy" – powiedział w piątek nadawcy publicznemu ARD. Jego słowa cytuje portal Kyivpost.com.
Sytuacja jest faktycznie dziwna
Na "spotkaniu przy kawie" w Berlinie usiedli Joe Biden, Olaf Scholz, Emmanuel Macron i Keir Starmer. Omawiali "plan zwycięstwa" zaproponowany przez Wołodymyra Zełenskiego. Zapomnieli zaprosić samego Zełenskiego. Nie pomyśleli też ani o Donaldzie Tusku, ani Andrzeju Dudzie. Nie pomyśleli o innych europejskich przywódcach, zaangażowanych w pomoc Ukrainie.
Wymowne stało się zdjęcie opublikowane przez szefa Urzędu Kanclerza Federalnego Wolfganga Schmidta. Przedstawia ono pięć flag – brytyjską, amerykańską, niemiecką, francuską i UE. Schmidt opatrzył je lakonicznym podpisem: "Alles bereit" (wszystko gotowe). Zupełnie jakbyśmy byli w latach 80. a nie w XXI wieku.
Strona niemiecka stara się teraz nieco bagatelizować znaczenie spotkania. Brak zaproszenia dla Donalda Tuska tłumaczy się "względami praktycznymi". Anonimowi urzędnicy podkreślają w rozmowach z mediami, że rozmowy w tej formule nie były początkiem czegoś nowego, że nie rozmawiano o niczym konkretnym. Dodają, że przecież i tak na bieżąco rozmawiają z Tuskiem.
Niemiecka opozycja oczywiście uderza we własny rząd. Ale wzywa też do utworzenia nowej ukraińskiej "grupy kontaktowej" w tej sprawie, w skład której weszłyby Francja, Wielka Brytania i Polska. Z pewnością chętnie dołączą do nich Włochy.
Nie da się też nie zauważyć, że berlińska "kawka" była spotkaniem polityków odchodzących. Biden za kilka tygodni przestanie być prezydentem USA. Taki sam los czeka Scholza, który niemal z pewnością przegra przyszłoroczne jesienne wybory w Niemczech. Zaufanie Francuzów do Macrona jest wyjątkowo niskie, a jego władza coraz słabsza.