Takiego filmu o Polsce się nie spodziewałam. Obejrzałam "Prawdziwy ból" Jessego Eisenberga
Urodził się w Nowym Jorku w żydowskiej rodzinie, ale korzenie ma polskie. Większość przodków nominowanego Oscara za "The Social Network" Jessego Eisenberga pochodzi z Polski, jego bliscy w 1938 roku musieli uciekać z kraju. Dziś ma krewnych m.in. w Szczecinie, Zamościu i Lublinie, a po raz pierwszy przyleciał nad Wisłę w 2007 roku.
Teraz gwiazdor "Zombieland", "Iluzji", "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości" i "Rozterek Fleishmana" odwiedza Polskę regularnie. Ba, ubiega się nawet o polskie obywatelstwo. A do tego postanowił nakręcić u nas film, co umówmy się, jest wciąż dość rzadko spotykane u hollywoodzkich twórców. Kręcenie w polskich lokacjach dla "taniości" – to jeszcze (i zdarza się coraz częściej), ale Eisenberg nie udaje, że rodzime scenerie są czymś innym. Kręci w Polsce i o Polsce.
To jeden z głównych bohaterów "Prawdziwego bólu", filmu współprodukowanego przez polskich filmowców (współproducentka Ewa Puszczyńska, zdjęcia – Michał Dymek, scenografia – Mela Melak, scenografia – Małgorzata Fudala). Zdjęcia były kręcone – poza kilkoma scenami w Nowym Jorku – w Warszawie, Lublinie, Krasnystawie i.. na lotnisku w Radomiu.
– Moja rodzina cierpiała przez Holocaust. To, że poznałem Polaków w tak piękny sposób podtrzymujących historię o tragicznych wydarzeniach, było dla mnie doświadczeniem fundamentalnym i podnoszącym na duchu. Pokochałem też Warszawę i Lublin za ich kulturę, tradycję, otwartość – mówił Jesse Eisenberg, reżyser, scenarzysta i producent "A Real Pain" (ciekawostka: wśród producentów jest również Emma Stone) w rozmowie z Justyną Kopińską w polskim "Vogue".
Swój film nazwał "listem miłosnym do Polski". I mimo że jego słowa można nazwać "marketingową" gadką, to po seansie mogę powiedzieć: "Prawdziwy ból" to faktycznie list miłosny do Polski. I to szczery, chociaż nieoczywisty.
O czym jest "Prawdziwy ból"? To historia dwóch Amerykanów, którzy odwiedzają Polskę śladami babci
David (Jesse Eisenberg) i Benji (Kieran Culkin, gwiazda "Sukcesji") są braćmi ciotecznymi. W dzieciństwie byli nierozłączni, później ich drogi się rozeszły. Żyją na dwóch różnych planetach: David ma świetną fuchę w korporacji, mieszka w Nowym Jorku z żoną i synem, finansowo świetnie mu się powodzi. Czyli wygrał życie w millenialsowego totka. Z kolei Benji mieszka w piwnicy swojej matki gdzieś pod Nowym Jorkiem, nie ma stałej pracy, "nie ustatkował się".
Kuzyni mają też zupełnie różne charaktery. David jest neurotycznym introwertykiem (którego Eisenberg gra w swojej filmografii bardzo często, ale robi to znakomicie), jest logiczny, poukładany, nieśmiały, trochę zestrachany.
A Benji to żywioł (Kieran Culkin jest absolutnie fantastyczny i kradnie "Prawdziwy ból" w każdej scenie). To emocjonalny ekstrawertyk, odważny, charyzmatyczny, nieprzewidywalny, chaotyczny, nieco grubiański, który mówi, co myśli, co ciągle szokuje jego grzecznego kuzyna.
Ci dwaj skrajnie różni młodzi mężczyźni spotykają się na wycieczce i to szczególnej: śladami Holocaustu w Polsce. Stąd pochodziła ich ukochana wspólna babcia, która przeżyła nazistowski obóz na Majdanku w czasie wojny, a potem wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. Przed śmiercią poprosiła wnuków, aby pojechali do Polski i zobaczyli, skąd pochodzi ich rodzina. Dała im nawet pieniądze na podróż.
Kuzyni bookują więc jedną z tzw. heritage travels, czyli wycieczkę śladami swoich przodków. Chociaż nie było łatwo, bo David ciągle nie ma czasu.
Amerykanie przylatują do Warszawy i spotykają się z resztą grupy oprowadzanej przez brytyjskiego przewodnika, który "nie ma żydowskich korzeni, ale żydowska historia go fascynuje" (Will Sharpe): elegancką rozwódką Marcią z USA (gwiazda "Dirty Dancing" Jennifer Grey); jej rodakami, małżeństwem w średnim wieku, Diane i Markiem (Lisa Sadovy i Daniel Oreskes); oraz Eloge, Kanadyjczykiem, uchodźcą z Rhwandy podczas ludobójstwa (Kurt Egyiawan z "Gry o tron"), który jako jedyny nie ma żydowskich korzeni i nie wywodzi się z Polski, ale niedawno przeszedł na judaizm.
Najpierw zwiedzają Warszawę, potem jadą do Lublina i do obozu na Majdanku, na końcu kuzyni się odłączają i odwiedzą Krasnystaw, bo to stamtąd pochodziła ich babcia. I teraz może myślicie, że to wszystko wygląda na zasadzie: Amerykanie odwiedzają Polskę i wszystkiemu się dziwią, bo to Trzeci Świat. Właśnie nie.
Polska w "Prawdziwym bólu" jest pokazana zupełnie inaczej niż w Hollywood
Eisenberg patrzy na Polskę niezwykle czule i z empatią, jak osoba z pogranicza: nie stąd, ale i stąd. Reżyser nie pokazuje naszego kraju jako kuriozum i ciekawostki, ale też nie wystawia jej na piedestał. Po prostu uważnie obserwuje i pokazuje, nie komentuje.
Powiem szczerze: nie spodziewałam się takiego ukazania Polski. Amerykański twórca pokazuje bowiem to państwo w centrum Europy jako oddychający byt, żywy organizm, w którym na każdym kroku nowoczesność miesza się z historią, co pięknie oddają przeplatające się przez cały film migawki z odwiedzanych przez grupę miejsc. Na pięknych zdjęciach Michała Dymka są wieżowce, bloki, kamienice, śmietniki, knajpki, parki, trzepaki...
Słowem, Polska w całej swojej różnorodności (chociaż zabrakło Żabek i paczkomatów...) , pełna kontrastów. A przecież Amerykanie lubią pokazywać nasz kraj jako szary, postkomunistyczny relikt albo staroświecką krainę ze Wschodu, w której nie ma internetu i kradnie się samochody. Widać, że Eisenberg w Polsce był nie raz i stereotypy go nie interesują.
Polska jest tłem i bohaterem, ale na pierwszym planie jest żydowska historia w Polsce. Jest pomnik Bohaterów Getta na Muranowie (to piękny moment, kiedy przewodnik James mówi, że historia polskich Żydów to nie tylko cierpienie, ale również walka i siła), muzeum POLIN w tle. Jest również Lublin, w którym żydowska społeczność była przed dekady ogromna; jest lubelski cmentarz żydowski; jest obóz koncentracyjny.
Tę żydowską historię Eisenberg jako Żyd też pokazuje z czułością. Nie odnosi się do skomplikowanych, niekiedy bolesnych żydowsko-polskich relacji, nie poucza, nie wydaje wyroków. Kamera i bohaterowie snują się po Lublinie, gawędzą i robią zdjęcia, a my z nimi, patrząc na to miasto z innej, bardziej empatycznej perspektywy.
Zagłada też nie została pokazana tutaj w typowo amerykański, pompatyczny sposób. To nie jest żaden film o Holokauście.
Wizyta w Majdanku jest cicha i refleksyjna, widzimy kolejne obrazy: komory gazowe, krematorium, buty więźniarek i więźniów. Jest godnie i spokojnie, ale poruszająco i mocno, bo Eisenbergowi wystarczą obrazy Majdanka z lakonicznym komentarzem przewodnika. Nie potrzebuje epatować tragizmem Holocaustu, rzucać w widzów przerażającymi obrazami. Po prostu patrzymy.
Czy mamy prawo dziś cierpieć, skoro nie żyjemy podczas Zagłady?
Na wizytę w Majdanku każdy bohater reaguje inaczej, ale Benji jako jedyny zalewa się łzami. I to właśnie za pomocą tego bohatera Eisenberg zastanawia się nad – jak w tytule – "prawdziwym bólem".
Czym jest prawdziwy ból? Czy ból można w ogóle stopniować? Czy jeśli nasi przodkowie niewyobrażalnie cierpieli, to my cierpieć nie mamy prawa? Jasne, nie trafiliśmy do obozu, nie jesteśmy ofiarami ludobójstwa, ale przecież mamy swoje własne, współczesne problemy, bolączki, choroby, kryzysy. Swoje własne, mniejsze i większe, cierpienia. Czy w obliczu historii one się nie liczą?
W jednej ze scen grupa jedzie pociągiem do Lublina, siedzi w wagonie w pierwszej klasie. Benji się denerwuje. Ludzie jechali do Majdanka bydlęcymi wagonami, a my mamy luksusy, to jest niesprawiedliwie, krzyczy i wychodzi z wagonu. I tutaj Eisenberg zadaje drugie pytanie: w jakim stopniu powinniśmy żyć bólem poprzednich pokoleń. Powinniśmy cierpieć, bo oni cierpieli, a może wystarczy pamięć?
Bo Benji też cierpi, wewnętrznie. Ale czy ma prawo czuć ból, skoro jego babcia zrobiła wszystko, żeby uciec do USA i dać mu lepsze życie? Przecież jest inteligentny, uwielbiany przez ludzi i utalentowany, ma wszystko. Wydziwia, a może czuje za dużo?
Z kolei sam bohater grany przez Culkina, człowiek, który nie boi się swoich emocji i wyraża je spontanicznie niczym dziecko, jest zdania, że współcześni ludzie czują za mało. Celowo odcinają się od bólu, jak David, który kiedyś przecież często płakał. Grany przez Eisenberga Amerykanin w pewnym momencie zresztą wyznaje, że wcale nie jest takim człowiekiem sukcesu. Łyka leki, żeby przetrwać dzień bez nieustannego lęku.
"Prawdziwy ból" to idealnie połączenie komedii i dramatu. Humoru jest tu dużo, wzruszenia też są
To, co jest w filmie Eisenberga najlepsze to idealne wyważenie smutku i radości, dramatu i komedii, tragizmu i humoru. A tego humoru jest w filmie "Prawdziwy ból" bardzo dużo, w końcu to komediodramat. Humorystyczne są przede wszystkim interakcje Davida i Benjiego, ukazane częściowo w konwencji buddy comedy, a niektóre dialogi balansują na granicy politycznej przyzwoitości. Humor jest momentami cięty, momentami subtelny, a ja sama wielokrotnie śmiałam się w głos.
Z kina wyszłam z szerokim uśmiechem, bo film Eisenberga ma w sobie niezwykle dużo serca. Jako widzka cały czas miałam wrażenie, że oglądam "projekt zrodzony z miłości". Że nie tylko Eisenberg włożył w swoją autorską produkcję całego siebie, ale również cała ekipa.
Bo "Prawdziwy ból" jest naprawdę bardzo dobrym, niezależnym filmem: świetnie zrealizowanym, pięknie nakręconym i doskonale zagranym (duet Eisenberg i Culkin jest doskonały, a osobiście dałabym gwiazdorowi "Sukcesji" nominację za rolę drugoplanową do Złotych Globów i Oscarów). Ogląda się go świetnie, chociaż bardzo zastanawia mnie odbiór Amerykanów i to tych niemających przodków w Polsce ani żydowskich korzeni. Czy to produkcja, która w ogóle może ich zainteresować?
Owszem, na pierwszym planie jest uniwersalna, skomplikowana relacja dwóch kuzynów, ale Eisenberg specjalnie nie wchodzi w niuanse i jej nie rozwija. I tu mam największy zarzut do "Prawdziwego bólu": film zadaje ważne pytania i porusza intrygujące tematy; jest prosty, ale szczery i ujmujący; wzruszający i ciepły, ale...
Ale filmowy Mark Zuckerberg z "The Social Network" traktuje je nieco powierzchownie, po łebkach. Nie ignoruje ich, ale nie drąży. Znowu: tylko patrzy i obserwuje, co wydaje się jego świadomą strategią, ale czułam niedosyt. Chciałam bardziej i głębiej. "Trochę tu pusto" – napisał krytyk Tomasz Raczek na Filmwebie i niestety się z nim zgadzam.
Nie zmienia to faktu, że "Prawdziwy ból" to jeden z tych "małych pięknych" filmów, który może nieco namieszać na gali Oscarów. Jest niepozorny i pewnie większość widzów szybko o nim zapomni, ale w każdym zostawi jakiś ślad czy obraz. Jaki zostawił we mnie? Siedzącego na lotnisku Benjjego i ostatnią scenę na lotnisku. Obejrzycie, to zrozumiecie. A naprawdę obejrzyjcie.
Czytaj także: https://natemat.pl/555770,najlepsze-dramaty-wszech-czasow-wedlug-widzow-ranking