Ostatni "prezent" od Bidena dla Ukrainy. Oto jakie konsekwencje może mieć decyzja USA ws. broni

Łukasz Grzegorczyk
19 listopada 2024, 06:06 • 1 minuta czytania
Ukraina dostała zielone światło na użycie dostarczonej przez USA broni do uderzenia głęboko na terytorium Rosji. To przełomowa decyzja, bo do tej pory Kijów miał w tej kwestii związane ręce. Ale ten ruch administracji Joe Bidena budzi też niepokój, że wojna realnie eskaluje. – Traktuję to jako hamulec możliwości Rosji do szantażowania nas i straszenia – mówi naTemat gen. Stanisław Koziej.
Wołodymyr Zełenski i Joe Biden Fot. OLIVIER DOULIERY/AFP/East News

O tym, w jaki sposób Ukraina może korzystać z dostarczanego jej zachodniego uzbrojenia, dyskusja trwa od miesięcy. Kluczowy spór dotyczył braku zgody na atakowanie celów na terytorium Rosji. Władze w Kijowie od dawna nalegają na pozwolenie w tej kwestii.


Aż w końcu Joe Biden pod koniec swojej kadencji w Białym Domu zdecydował się na przełomowy ruch. Jeszcze w niedzielę agencja Reutera podawała, że prezydent USA da Ukrainie zielone światło.

– To początek odchodzenia Zachodu od kunktatorskiej strategii w stosunku do wspierania Ukrainy. Skutecznie walczyć z przeciwnikiem można dwoma sposobami. Zwiększając swoje siły, by zrównoważyć przewagę wroga, albo redukując siły przeciwnika i w ten sposób doprowadzić do jakiegoś balansu – tłumaczy dla naTemat gen. Stanisław Koziej.

Były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego wskazuje, że "Ukraińcy mają ograniczone możliwości zwiększania swojej siły, natomiast zniesienie ograniczeń na użycie broni, oznacza, że będą mogli bardziej efektywnie i skutecznie reagować, zwłaszcza niszczyć zasoby strategiczne i logistyczne wroga".

– Kolejna kwestia wiąże się z obwodem kurskim, to jest niejako trzeci punkt ciężkości tej wojny. Ukraina okupuje część terytorium Rosji i to w zasadzie jej potencjalna, jedyna realna karta przetargowa w ewentualnych negocjacjach – dodaje były wojskowy.

Ruch Bidena można traktować trochę jak "prezent" dla Ukrainy na kilka tygodni przed przejęciem władzy przez Donalda Trumpa.

Administracja Bidena była na progu podjęcia tej decyzji i musiała to zrobić wcześniej czy później. Być może koniec kadencji Bidena to przyspieszył, żeby postawić Donalda Trumpa przed faktem dokonanym. Dzięki tej decyzji administracja Trumpa będzie miała silniejszą pozycję w ewentualnym przymuszaniu Rosji do stołu negocjacyjnego.Gen. Stanisław Koziej

Nasz rozmówca zaznacza, że dzisiaj z otoczenia Trumpa słyszymy głównie sygnały, że oni będą wywierać presję na Ukrainę, negocjować i przymuszać do tego władze w Kijowie. – Ale to jest tylko jedna strona medalu. Przecież presja musi być wywierana także na Kreml i wielkim błędem byłoby inne podejście – zauważa.

Niepokój po decyzji USA. To krytyczny moment wojny?

Politycy czasami apelują, by nie podgrzewać emocji. Tymczasem jeden wpis Donalda Tuska o Ukrainie mógł ostatnio wywołać niepokój. "(...) Te tygodnie będą decydujące, nie tylko dla samej wojny, ale także dla naszej przyszłości" – pisał szef rządu, jednak bez konkretnego wyjaśnienia. Wspomniał tylko, że "nikt nie powstrzyma Putina rozmowami telefonicznymi".

– Jeśli Ukraina by pękła, a jest obecnie w dramatycznej sytuacji, ledwo trzyma linie obronne, będziemy mieć Rosjan zaraz za Bugiem. I dlatego jest to taki istotny, krytyczny moment – komentuje słowa Tuska gen. Koziej.

Dodaje, że ostatnia decyzja USA bardziej stopuje zapędy Putina, niż pozwala mu rozwinąć skrzydła. – On straszy w ramach swojej doktryny wywierania presji na Zachód. Przecież zezwolenie na użycie broni, którą dostarcza się drugiej stronie, nie oznacza aktywnego udziału NATO w tej wojnie. Traktuję to jako hamulec możliwości Rosji do szantażowania nas i straszenia. Ta decyzja służy zatrzymaniu Rosji w Ukrainie, a to jest decydujące dla przyszłości naszego bezpieczeństwa. To był jeden z pierworodnych grzechów Zachodu na samym początku wojny, gdy pojawił się pomysł wprowadzenia ograniczeń. To było nielogiczne, ze szkodą dla Ukrainy – przekonuje.

O przełomową decyzję USA zapytaliśmy też Wojciecha Lorenza z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Jego zdaniem ryzyko "rozlania się" wojny na Europę bardziej zwiększało "rosyjskie poczucie, że groźby pod adresem partnerów Ukrainy są skuteczne". – To mogło ośmielać Rosję do nasilania tych gróźb i prowokacji pod adresem sojuszu – podkreśla dla naTemat i nie ukrywa, że czeka na to, aż Wielka Brytania i Francja zdecydują się na podobny krok jak Stany Zjednoczone.

Rosja pokazuje, że może jeszcze aktywniej doprowadzać do różnego rodzaju zagrożeń dla państw wschodniej flanki. Przede wszystkim przez atakowanie celów niby w Ukrainie, ale blisko granicy państw członkowskich NATO i Unii Europejskiej. Rosja w ten sposób dalej będzie próbowała zmniejszać nasze poczucie bezpieczeństwa.Wojciech LorenzEkspert z polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych

Rozmówca z PISM przypomina, że w Rosji pojawili się żołnierze z Korei Północnej. Powstał już de facto sojusz między Chinami, Rosją, Iranem i Koreą Północną, a Stanami Zjednoczonymi i innymi państwami demokratycznym z drugiej strony.

– Pozostawienie tego bez odpowiedzi miałoby poważne, negatywne konsekwencje dla wiarygodności Stanów Zjednoczonych i państw zachodnich, które muszą się liczyć z tym, że najbliższe dekady będą zdefiniowane przez konfrontację i rywalizację z tym autorytarnym obozem – zaznacza Lorenz.

Czytaj także: https://natemat.pl/577094,sikorski-popiera-decyzje-usa-to-jezyk-ktory-putin-rozumie