"Symetryzm i grabarz Hołownia". Tomasz Lis o polskiej wojnie plemion
Trzeba jednak oddać Hołowni, że nie bacząc na jasne znaki, że to ewidentnie ostatnie podrygi zdychającej ostrygi, próbuje tego de facto trupa wskrzesić. Udać się to wszelako nie może, bo mimo wyraźnego przekonania o własnej boskości, ani Hołownia nie jest Jezusem ani symetryzm Łazarzem. Tym razem więc cudu nie będzie, choć Hołownia próbując dorównać kulinarnej finezji madame Przyłębskiej, próbuje kotlet symetryzmu ponownie odgrzać.
Ostatni wywiad rzeka, jaki z Hołownią przeprowadził wieloletni pączuś Dudy i PiS-u, redaktor Kolanko, to hymn pochwalny na cześć symetryzmu, co wiemy dzięki znanemu z Twittera Adamowi Abramczykowi, który z masochistyczną gorliwością studiuje wypowiedzi Hołowni i co smaczniejsze kąski wrzuca na portal X, bo czasem trzeba wrzucić perły między wieprze.
Śpiewka u Hołowni jest ta co zawsze. Zły duopol, zła polaryzacja, niedobra wojna dwóch plemion, zła wojna oczywiście zrównywanych ze sobą Kaczora i Donalda, którzy u Hołowni, jak u Disneya, są de facto jedną postacią. W tej opowieści Trzaskowski byłby prezydentem "półpolskim" (byłbym na miejscu Hołowni ostrożniejszy ze słowotwórstwem, ja mogę jako obywatel wszystko, on jako funkcjonariusz państwa już nie).
Oczywiście na tę zmorę duopolu, na demony polaryzacji i wichry wojny plemion jest lekarstwo. Proste. Oba plemiona muszą dostrzec i rozpoznać nadejście mesjasza Hołowni, przyznać mu cechy boskości, uznać w nim zbawiciela i zgodnym chórem zakrzyknąć "hosanna". Mają więc w politycznej praktyce zaakceptować wizję Hołowni, którą on sam pieści w swym serduszku od lat. Partner mistycznych rozmów ze świętą Faustyną, o których sam transparentnie mówił, ma sprowadzić pokój na nasz kawałek znękanego ziemskiego padołu.
Problem z Hołownią polega na tym, że słusznie rejestrując istnienie polaryzacji, duopolu oraz wojny plemion, która jest już socjologicznym banałem i publicystycznie żużytą kliszą, nie rozumie, że ten dualizm nie jest efektem demonicznych knowań złego Donalda, a nawet nie strasznego Kaczora, ale odzwierciedleniem fundamentalnego cywilizacyjnego sporu, w Polsce równie intensywnego jak w Ameryce, czy w Izraelu, przynajmniej do momentu gdy bestie i barbarzyńcy z Hamasu dwóch izraelskich plemion nie zjednoczyły.
Wschód czy zachód, nowoczesność czy zaścianek, przeszłość czy przyszłość, wierność tradycji czy wyjście naprzeciw wyzwaniom przyszłości, demokracja i liberalizm czy zamordyzm, autokracja i mentalna cyrylica - to nie są wydumane linie sporu i konfliktu, ale odcienie sporu o charakterze fundamentalnym i egzystencjalnym. Do tego, tak w Polsce jak w Ameryce, społeczne zaplecze obu głównych nurtów politycznych i społecznych jest autentyczne i silne.
Raz górą jest jedna strona, raz druga, ale obie są w stanie dynamicznej równowagi. Mamy tu swoiste polityczne i społeczne Verdun. Raz szturm jednych, raz szturm drugich, ale jeszcze częściej zastój i impas oraz cicha wojna na wyniszczenie. Impas wynikający właśnie z tego, że każda ze stron ma wielką siłę, ale nie aż taką, by wroga definitywnie pokonać.
Oczywiście owa wojna plemion jest w jakimś stopniu sztucznie podsycana. Ale tak jak w Ameryce nie można powiedzieć czy Trump jest źródłem podziału czy jego dzieckiem, tak w Polsce nie sposób jednoznacznie stwierdzić czy Kaczyński jest podpalającym kraj Neronem czy tylko nihilistą sprawnie zagospodarowującym realne podziały. Albo jedno i drugie.
Z całym szacunkiem dla demiurga Jarosława, nie on wymyślił divide et impera. Tak czynili rzymscy cesarze, bolszewicy, którzy podrzucali ludowi do nienawidzenia a to burżujów, a to kułaków, czy naziści, którzy dokonali diabolizacji Żydów i komunistów, po drodze ich ze sobą sklejając. Kaczyński te metodę stosował konsekwentnie od początku kariery wskazując suwerenowi jako wroga najpierw komunistów, potem postkomunistów, potem liberalne elity, a na końcu Niemców i wszystkich swych oponentów, których ochrzcił "gorszym sortem Polaków".
Jest skrajną intelektualną nieuczciwością zrównanie na tej płaszczyźnie Tuska z Kaczyńskim. Tusk miał po prostu dość odwagi, by w naszej polskiej szkole stanąć naprzeciw bandziora i prowodyra stosującego wobec większości uczniów notoryczny bullying, czyli zastraszanie i prześladowanie, i powiedział "dość tego, będę z tym walczył, kto ze mną?". Jak już wiemy, stanęły za nim miliony, choć i Kaczyński miliony miał za sobą.
Problem z naszą "walką plemion", którego na swoją zgubę Hołownia nie pojmuje, polega na tym, że większości ta wojna odpowiada, że większość lubi się identyfikować z jedną ze stron i lubi identyfikować samych siebie jako żołnierzy jednej z dwóch wielkich armii. Oczywiście gdzieś z kąta dobiegają żałosne jęki, że to bicie się jest niedobre, a wrogość fuj, ale pojękujący sprawiają wrażenie nieboraka, który próbuje wejść na ring, by rozdzielić walczących ze sobą Lenoxa Lewisa i Mike'a Tysona. Nie trzeba być wielkim znawcą boksu, żeby wiedzieć, że nieborak - rozjemca nic nie wskóra, a co najwyżej sam dostanie w dziób, bo gdzie drwa rąbią…, wiadomo.
Ostatnio do Hołowni obiecującego zakończenie polsko-polskiej wojny, dołączył obywatelski i niezależny PiS-owiec Nawrocki, który obiecuje dokładnie to samo. Równie dobrze Putin mógłby ogłosić, że chce końca wojny w Ukrainie, bo ma dość rozlewu krwi i brzydzi się przemocą, po czym za swe pacyfistyczne zapędy domagałby się pokojowej nagrody Nobla. Nawet w naszym zwariowanym świecie Putin tej nagrody nie dostanie (choć Trump może już tak), tak jak za swe pokojowe inicjatywy prezydentury nie dostaną Hołownia czy Nawrocki, przy czym Hołownia przynajmniej mówi to wszystko szczerze, a Nawrocki po prostu robi ludzi w konia, bo koniec wojny polsko-polskiej byłby po prostu końcem PiS-u, czego Nawrocki, podobnie jak jego mocodawcy z PiS-u, oczywiście nie chce.
W tym równaniu X+Y=0 Bo z kończeniem wojny polsko-polskiej jest jak w piosence Elektrycznych Gitar "Co ty tutaj robisz", "Wszyscy zgadzają się ze sobą, a będzie tak jak jest".
Symetryzm przez lata był zasłoną dymną dla brutalnego i prostackiego kaczyzmu i formą rozgrzeszenia udzielanego ryczałtowo autorom wszystkich jego ekscesów. W tym i nie tylko w tym sensie, zasługuje na to, by dla dobra Polski, jak najszybciej szczezł. I nie mam absolutnie nic przeciw temu, by jego grabarzem był kapłan symetryzmu Hołownia. Nadawałoby to przynajmniej jego obecności w polityce jakikolwiek sens, którego na razie dostrzec nie sposób.
Czytaj także: https://natemat.pl/blogi/tomaszlis/561848,felieton-tomasza-lisa-jak-nie-zakochalem-sie-w-pis