Byłam na oddziale dla chorych na COVID-19. To powinien zobaczyć i poczuć każdy koronasceptyk
Monika Przybysz
31 października 2020, 20:14·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 31 października 2020, 20:14
Ubierać musisz się bardzo powoli. Dokładnie. Kolejne warstwy, wreszcie kombinezon, gogle, maska, rękawice. Właśnie, wiesz, do czego to służy? To… pojemnik z mąką. By ułatwić zakładanie kolejnych par rękawic. Mąki schodzi tu naprawdę sporo. Nigdy w życiu bym nie pomyślała, że do takich celów. Zanim powiesz: nie wierzę w koronawirusa - zastanów się. Zanim powiesz, że lekarze kłamią o pandemii SARS-CoV-2 i będziesz ich hejtował - przeczytaj ten tekst. Wchodzimy na oddział dla chorych na COVID–19.
Reklama.
To nie jest pusty oddział. Teraz, kiedy liczba zakażeń wzrasta, chorych jest coraz więcej. To nie wymyślony świat, jak uważają koronasceptycy, którzy właśnie w sieci hejtują kolejnego lekarza, wirusologa czy polityka, który wręcz błaga: zakładajcie maseczki, dezynfekujcie ręce, zachowajcie dystans!
Najpierw ciemny korytarz Szpitala Miejskiego w Gliwicach, potem droga do windy. To już czerwona strefa. W półmroku trudno nawet odnaleźć guziki i wcisnąć ten właściwy. Jest. Chcesz wejść szybko, gdy tylko otworzą się drzwi? Zapomnij. Zaraz zacznie brakować ci tchu. Wszystko paruje, pot zaczyna spływać po plecach. Stop. To już oddział obserwacyjno-zakaźny. Pierwszy dreszcz, strach i wielka niewiadoma. Co dalej?
Moja przewodniczka, pielęgniarka oddziałowa, zna to miejsce w gliwickim szpitalu jak własną kieszeń. Porusza się pewnie, nawet w kombinezonie. Szybko zostaję w tyle. Znów brak tchu, pot na plecach i narastające napięcie. Mam wrażenie, że najlepiej by było czołgać się po podłodze. Widzę pielęgniarki, ich szybkie, sprawne, zdecydowane ruchy. Rezygnuję z tego pomysłu, wyjdę przy nich na kompletnie bezradną.
Tak strasznie ciężko oddychać
Ale ja przecież jestem bezradna. Wobec cierpienia, samotności, choroby, której tak wielu kompletnie nie rozumie, a która jest teraz na wyciągnięcie dłoni w grubych rękawicach. Chcę krzyczeć, a zapominam, że przecież tak strasznie ciężko tu o każdy oddech. Znów się poddaję. Widzę na korytarzu pierwszego pacjenta. To mężczyzna w średnim wieku. Przechodzi obok mnie. Uderza mnie spokój, krótkie, rzeczowe rozmowy z personelem, jasne przekazy. Nikt tu nie krzyczy, nie lamentuje. Trzeba oszczędzać siły.
Będzie dobrze
Oddział obserwacyjno-zakaźny popularnie nazywany covidowym to miejsce, gdzie pacjenci potrzebują nie tylko opieki medycznej, ale też rozmowy, wsparcia, czasem potrzymania za rękę i zapewnienia, że będzie dobrze, że wyjdą stąd i wrócą do normalności. Do bliskich, których tak dawno nie widzieli. Przecież tu żadnych odwiedzin nie ma. Ci, którzy są samodzielni - przechodzą korytarzami. Spokojni, jakby przywykli do personelu medycznego w specjalnych strojach. Czy czegoś wam potrzeba? To pytanie "na wejście".
Nie załamujemy się
Czasem z sal dobiegają odgłosy. Kaszlu, krztuszenia się, "pikającej" nieustannie aparatury, czasem przyciszonych rozmów. Nie odróżniam słów, słyszę niewiele. Tymczasem pielęgniarki rozmawiają właściwie nieustannie z chorymi. Jak one to robią? Nie pojmuję. Każdego dnia w pełnym zabezpieczeniu, w tym przeklętym kombinezonie tak okrutnie krępującym ruchy. Jedna z pielęgniarek siada przy łóżku około 60-letniego mężczyzny chorego na COVID-19. Jak tam? Lepiej? Nie załamujemy się - powtarza. Skąd ma tę siłę? Wymiękam kolejny raz.
Tylko spokojnie
Respiratory, pompy infuzyjne, alarmy monitorów. Dźwięki, które sprawiają, że moje tętno przyspiesza. To miejsce, w którym przebywają chorzy wymagający wspomagania oddechu. Bardzo potrzebują spokoju, stabilności, a przede wszystkim poczucia, że w tym koszmarze nie są sami, że zawsze ktoś czuwa. Wielokrotnie to poczucie bezpieczeństwa okazywało się kluczowe. Nie wiemy, ile zapamiętają z czasu, gdy specjalistyczny sprzęt pomagał im oddychać, dlatego podejście do takich chorych ma gigantyczne znaczenie - tłumaczą specjaliści z Gliwic.
Siłaczki
Z drogi! To Beata, pielęgniarka, którą wcześniej poznałam w izbie przyjęć. Pędzi z wózkiem, którego pilnie potrzebuje pacjent. Proponuję, że zrobię jej zdjęcie. – Byle szybko – rzuca z uśmiechem.
Tak, ten uśmiech w tym piekle. Zza gogli i przyłbicy dostrzegam tylko, że... jej oczy się śmieją. Jeszcze jedno zdjęcie, tu jest lepszy kadr. Oj, znów ten aparat!
Dwa światy
Łapię nim chwile. Te ulotne, o których może zapomnę, gdy epidemia SARS-CoV-2 się skończy. Bo przecież kiedyś musi się skończyć. Idziemy przygotować się do wyjścia. Zdejmujemy po kolei wszystkie warstwy, ochraniacze, rękawice. Powoli! To bardzo ważne. Prysznic jest jak wybawienie. Przebieram się. Jeszcze tylko kręte korytarze, schody, drzwi. Otwierają się, jest wietrznie, ale świeci słońce. Tamten świat zostaje po drugiej stronie. Jeszcze tylko maseczka...
Komunikat specjalny
W Szpitalu Miejskim nr 4 w Gliwicach pozostaje ponad 60 pacjentów walczących z COVID-19. To prawie maksimum. Na oddziale intensywnej opieki medycznej wszystkie łóżka są zajęte. Placówka, podobnie jak wiele innych w kraju, nie jest już w stanie przyjąć następnych chorych.