Konserwatyści ostrzegają, że w służbie ateizacji są gender studies, tolerancja, czy wolność seksualna. Okazuje się tymczasem, iż nie ma lepszego sposobu na zmniejszenie liczby wiernych niż... podatki. Te do opuszczenia Kościoła zmusiły rzeszę naszych zachodnich sąsiadów, którzy jeśli zadeklarują wiarę, muszą zapłacić z tego powodu kilkuprocentowy podatek. Uniknąć tego trudno, więc Niemcy masowo deklarują dziś brak wiary. Szczególnie najstarsi i najubożsi.
Za Odrą od przyszłego roku wchodzą bowiem znowelizowane i uszczelniające system podatkowy przepisy. Każdy, kto widnieje w spisie wierzących i zarabia ponad 801 euro rocznie zostanie pozbawiony od 8 do 9 proc. od razu przez bank, w którym ma konto.
To ulepszenie systemu, który w Niemczech panuje od lat. Zakłada on, że państwo finansuje związki wyznaniowe tylko redystrybuując fundusze pochodzące z
podatku zwanego " Kirchensteuer". Jest on pobierany od każdego, kto zadeklarował, iż należy do wiernych jednego ze związków i pozwolił na wpisanie się do specjalnego rejestru.
Im coraz trudniej ominąć płacenie "Kirchensteuer", tym rejestr wiernych robi się tylko mniejszy. Z najnowszych danych przedstawionych przez niemieckie władze i Kościoły wynika, że w tym roku liczba podatkowych apostatów wzrosła aż o 50 proc. względem poprzednich lat.
Co ciekawe, nagłą utratę wiary deklarują dziś nie młodzi, a szczególnie emeryci. Na stare lata nie opłaca im się dzielić pieniędzmi, a jednocześnie zwykle nie odstrasza ich już fakt, że po wypisaniu się z
Kościoła mieliby trudności ze ślubem, czy chrztem dziecka.