Na dwa dni przed referendum to dziś najbardziej popularne miasto w Wielkiej Brytanii. Wszystkie media o nim piszą, BBC przyjechało zrobić program. Boston ma pokazać, jak może wyglądać życie na Wyspach, jeśli napływ imigrantów nie zostanie powstrzymany. Angielskiego na ulicach prawie już tu nie słychać. Tylko polski, litewski, łotewski, a niektórzy mówią, że także rosyjski. Nie ma drugiego takiego miasta.
Ten tekst powstał przed referendum w Wielkiej Brytanii. Prognozy się sprawdziły. Boston okazał się najbardziej eurosceptycznym miejscem, ponad 70 proc. mieszkańców opowiedziało się za opuszczeniem UE.
"Jeśli nie zagłosujemy za wyjściem z UE, takie "Bostony" rozleją się na cały kraj" – ostrzeżenie jednego z internautów na stronie "Daily Mail" doskonale obrazuje to, dlaczego oczy zwolenników Brexitu skierowały się właśnie na to miasto. Lincolnshire, wschodnie wybrzeże Anglii, 200 kilometrów na północ od Londynu. Znane z terenów rolniczych i wielkich połaci pól, na których w sezonie setki Polaków i Litwinów zbierają żonkile, kapustę, kalafiory i inne warzywa.
Oficjalnie populacja miasta to około 60 tys. ludzi, nieoficjalnie mówi się, że przekroczyła 70 tysięcy. Przy ostatnim spisie powszechnym w 2011 roku Boston odnotował największy przyrost imigrantów w całym kraju – niemal o 400 procent. Tak było pięć lat temu, a nowych imigrantów ciągle przybywa. Już co szósty mieszkaniec nie jest Anglikiem. To jednocześnie największa enklawa Polaków w Wielkiej Brytanii. "Najbardziej polskie miasto" – tak było określane już kilka lat temu.
10 Anglików na 200 imigrantów
–Jak się idzie ulicą, to rzadko słychać angielski – przyznaje w rozmowie z naTemat pracownik jednego z polskich sklepów. Takich punktów jest tu mnóstwo. Ciągną się wzdłuż głównej ulicy West Street, jeden obok drugiego. Podobnie jest z polskimi restauracjami, gabinetami lekarskimi i innymi firmami. Wszędzie napisy po polsku, litewsku... – W przetwórni owoców pracuje około 200 osób i tylko z 10 z nich to Anglicy – mówi ks. Stanisław Kowalski z polskiej parafii w Bostonie.
Andrew Fraser, 57-letni mieszkaniec Bostonu, właśnie stał się bohaterem reportażu w "Wall Street Journal". Idąc przez miasto, wskazuje dziennikarzowi różne sklepy. "To nie jest angielski, ten też nie. I ten nie jest angielski. Wszystko przeminęło" – mówi z sentymentem, że imigranci tak bardzo zmienili jego miasto.
– Tak, uważają, że to przez nas chcą Brexitu. Można tak śmiało powiedzieć. Kilka miesięcy temu UKiP zorganizował w centrum Bostonu protest przeciwko Polakom, że zabieramy im miejsca pracy. Na Facebooku piszą, że wszystko przez nas – przyznaje Polak, nazwijmy go Konrad (prosi, by nie podawać nazwiska).
Jak wynika z internetowych wpisów, właśnie tutaj, w Bostonie, mieszkańcy najbardziej chcą Brexitu.
"To miasto zniszczyła UE"
Do Bostonu już przylgnęła łatka, że tu widać największą segregację społeczeństwa, a także, że jest to przestępcza stolica Wielkiej Brytanii. Doskonała pożywka dla zwolenników Brexitu. Komentarze na stronie "Daily Mail", znanego z niezbyt pochlebnych artykułów o Polakach i imigrantach w ogóle, są jednoznaczne.
"Mamy jedną, jedyną szansę, by ocalić Anglię, jeśli zostaniemy w UE ona nas zatopi". "To śmieszne. Wszyscy ci imigranci nie powinni mieć prawa wjazdu dopóki nie nauczą się angielskiego". "Boston to piękne miasto, które zniszczyła UE" – tak komentują Brytyjczycy.
Ale czy na pewno zniszczyła? Boston był kiedyś sennym miastem. Tak w swoim reportażu przedstawia go BBC. Tak sennym, że praca właściwie była tylko sezonowa, a robotników potrzebnych do zbiorów i tak trzeba było zatrudniać na zewnątrz – wtedy byli to Irlandczycy. Czyli – w podtekście – Anglicy także wtedy nie chcieli takich prac wykonywać.
Albo główna ulica West Street. 10 lat temu, jak pisze "Irish Times", chyliła się ku upadkowi. Dziś kwitnie, stała się ulicą kosmopolityczną. – 8 lat temu był tu tylko jeden polski sklep – mówiła gazecie właścicielka kafejki internetowej.
Praca jest. Nikt nie żyje na zasiłkach
Przyjazd Polaków, Litwinów, Łotyszy, Rosjan, a także Czechów, zmienił Boston bardzo. Dziś miasto żyje, praca jest praktycznie przez cały rok. Widać, że Boston rozwija się gospodarczo. "To jeden z najbardziej ekstremalnych przypadków w Wielkiej Brytanii tego, jaki wpływ ma imigracja z UE – komentuje BBC.
Konrad mówi, że nie zna Polaka, który w Bostonie żyłby z zasiłku. – Tu jest tyle pracy, że rzadko można kogoś takiego spotkać. Tu wszyscy Polacy pracują. Albo w fabrykach, albo na polu, albo mają swoje biznesy. Anglicy w swoich sklepach raczej imigrantów nie zatrudniają. Bardzo trudno się tam dostać – mówi. Zapewnia, że osobiście nigdy nie spotkał się z żadną niechęcią, szykanami, nagonką, że jest Polakiem i zabiera Brytyjczykom pracę.
Ale jego mama miała jedno nieprzyjemne zdarzenie. Koleżanka z pracy napisała na Facebooku, że Polacy zabierają miejsca pracy, zasiłki, mieszkania socjalne, których potem brakuje dla Brytyjczyków. – W pracy nie powiedziałaby tego wprost. Ale moja mama odpisała: "Jak brakuje? Ja kupiłam dom, a ty masz mieszkanie socjalne. Chcesz dostać drugie?". Angielka więcej się nie odezwała – opowiada.
Angielscy księża chcą zobaczyć Polskę
Choć wątek zabierania miejsc pracy, czy panoszenia się imigrantów, ciągle jest żywy, Polacy w Bostonie mówią, że tu żyje im się bardzo dobrze i nigdy nic złego od Brytyjczyków ich nie spotkało. – Ja się tutaj czuję jak w domu. Gdy organizowaliśmy obchody 11 listopada, przybył nawet burmistrz miasta i bardzo dobrze wypowiadał się o Polakach. Jeden z Anglików założył mundur z II wojny światowej i powiedział "Ja kochać Polskę" – mówi ks. Stanisław Kowalski.
W tym roku w Bostonie było pierwsze polsko-angielskie Boże Ciało. – A angielscy księża dopytują, kiedy zorganizuję pielgrzymkę do Polski, bo chcą zobaczyć nasz kraj. Dlatego nic złego nie mogę powiedzieć o mieszkańcach Bostonu, bo spotykam się tu z samą serdecznością. Nigdy nie słyszałem, by ktoś mówił tu coś negatywnego o Polakach – mówi.
Dziś, przy okazji referendum w sprawie Brexitu, Polacy mówią, że też żadnej nagonki w Bostonie nie odczuwają. – Może w internecie coś piszą, ale my nie odczuwamy żadnych szykan. Pocztą dostaliśmy tylko książeczki zachęcające do głosowania za wyjściem z UE. Ale ani słowa nie ma w niej o imigrantach – twierdzi pracownik innego sklepu.
To już nie jest to samo miasto
Dwa lata temu "Newsweek" robił reportaż z Bostonu. Wtedy nawet konserwatywny deputowany dostrzegał korzyści z imigrantów.
Dziś można powiedzieć, że miasto bez wątpienia zmieniło swój charakter i części mieszkańców się to nie podoba. Brytyjczycy stąd wyjeżdżają. Mają dość imigrantów, przepełnionych szkół, obcych biznesów. W mieście zrobiło się ciasno, dla nich to nie jest już ten sam Boston.
Imigranci byli tu od zawsze. Warzywa zbierali kiedyś "nielegalni" pracownicy z miast północnej Anglii, dorabiali sobie tak bezrobotni. Teraz to się im nie opłaca. Kalafiory i kapustę zbierają, już legalnie, Polacy. Zasiłki imigranckie nie są większym problemem dla miasta. Bez imigrantów budżet miasta byłby o wiele chudszy.Czytaj więcej