Jarosław Kaczyński i spółka muszą przygotować się na to, że karma zacznie wracać do PiS.
Jarosław Kaczyński i spółka muszą przygotować się na to, że karma zacznie wracać do PiS. Fot. Stefan Romanik / Agencja Gazeta
Reklama.
Prawo i Sprawiedliwość zawsze idzie po trupach. Jedni ich za to nienawidzą, inni podziwiają. A jest za co, bo partia Jarosława Kaczyńskiego w dążeniu do obranego celu jest bardzo skuteczna. Tylko twarda gra bez skrupułów pozwoliła tej formacji przetrwać upadek jej pierwszego rządu w 2007 roku, serię wyborczych porażek i skazanie na opozycję przez 8 lat.
Przez cały ten czas PiS sięgnęło po wiele kontrowersyjnych metod na przekonanie do siebie wyborców. "Po trupach", ostatnimi czasy nawet dosłownie, ekipa prezesa Kaczyńskiego walczy też o to, by po odzyskaniu władzy mieć jej dla siebie jak najwięcej i by trudno było ją już odebrać. Wszystko to zmusza jednak do zastosowania metod, które prędzej czy później zemszczą się na PiS. Polityczna karma najboleśniej powinna wrócić jeszcze w wielu innych kwestiach.
Na "Piotrowiczach" i "Misiewiczach" się nie skończy
To już się dzieje. Nic dziwnego, że wróciło do PiS pierwsze, bo też grzebanie i ataki z wykorzystaniem życiorysów były ulubionymi metodami walki politycznej od samego początku istnienia tej partii. Najpierw skupiano się na tropieniu postkomunistycznego układu, który trzymał władzę w III RP. Potem zajęto się głębszą historią i od walki na programy wyborcze w PiS woleli sprawdzać, czyjego dziadka wcielano do jakiej armii w II wojnie światowej. Przez lata nie brakowało też zarzucania wielu młodym konkurentom karierowiczowstwa, czy zaglądania w życiorysy towarzyskie.
Większość z tego już wróciła. Dziś to PiS jest na tapecie ze swoimi "Misiewiczami", gdy mowa o nepotyzmie i karierowiczach. A mówi się o tym tak często, jak chyba nigdy wcześniej. Na własne życzenie PiS partię z rozmachem kompromituje też PRL-owska przeszłość licznego grona jej posłów, ministrów i zaplecza intelektualnego. Ze Stanisławem Piotrowiczem na czele. PiS grzebało w życiorysach ludzi, którzy w PZPR byli od ekonomii, dyplomacji, czy kultury i mediów. Dzisiejsza opozycja może grzebać w życiorysie byłego PRL-owskiego prokuratora, który oskarżał w procesach ludzi "Solidarności", a tuż po stanie wojennym reżim gen. Wojciecha Jaruzelskiego odznaczył go za "wydajność". Bolesny powrót karmy.
Na tym odcinku PiS czeka chyba tylko problemy obyczajowe. Oberwanie sporym odłamkiem z rozpętanej przez samego siebie dyskusji o tym, kto żyje wbrew nauce Kościoła i tradycyjnie polskim wartościom, jest homoseksuaistą, lub żyje w nieformalnych związkach to jedynie kwestia czasu.
Im większy spadek, tym większy problem
Powrót politycznej karmy związanej z grzebaniem w życiorysach to kiedyś będzie jednak najmniejszy z problemów. Znacznie większe kłopoty Jarosław Kaczyński i spółka ściągają na siebie tym, co robią z prawem i polskim ustrojem. Już po roku walki z demokratycznymi instytucjami kontroli władzy pokazują, że prawo może przestawać istnieć wówczas, gdy jego przestrzeganie byłoby niekorzystne dla władzy, a po przejęciu kontroli nad Trybunałem Konstytucyjnym i jego "pacyfikacji", będzie o dalsze tego typu popisy jeszcze łatwiej.
Im silniej zostanie jednak rozmontowany ustrój, który nazywaliśmy III RP, tym silniej PiS oberwie, gdy ta karma powróci. Obecni rządzący i ich wyborcy musieliby mieć bardzo wiele szczęścia, gdyby okazało się, że to, co przyjdzie po erze Jarosława Kaczyńskiego będzie powrotem do "ciepłej wody w kranie", którą Donald Tusk zaoferował po przejściu władzy zamiast surowego rozliczenia IV RP.
Opcje rysujące się na przyszłość "po PiS" są tylko dwie. Pierwsza bardzo źle wróży tym, którzy dziś działają na pierwszym odcinku "dobrej zmiany" i tym, którzy tylko dzięki obecnej partii rządzącej dostali szanse na wielkie kariery i pieniądze. To bowiem scenariusz zemsty z wykorzystaniem wszystkiego tego, co wykorzystało do walki z przeciwnikami PiS i wszystkimi autorytarnymi możliwościami, które PiS sobie stworzyło. I ten ktoś może zechcieć rozliczać Jarosława Kaczyńskiego, Beatę Szydło, Andrzeja Dudę i ich otoczenie według tych samych niekonstytucyjnych reguł, które oni zaproponowali i według nowych, ustalanych nocą i na kolanie ustaw pisanych na potrzebę zemsty.
Druga możliwość bolesna będzie przede wszystkim dla wyborców PiS. Tych, którzy wierzą, że cel "dobrej zmiany" uświęca stosowane przez nią środki. I tylko w PiS widzą nadzieję na to, że Polska wytrwa w konserwatyzmie, tradycji i dominującej w polityce roli Kościoła. Bardzo realną alternatywą jest bowiem to, iż po upadku PiS na lata władzę przejmą ci, dla których ważniejszy jest dorobek gender studies i zorientowanie na przyszłość niż doktryna Kościoła i ciągłe odniesienia do przeszłości.
Mówiąc wprost, renesans liberałów, a kto wie, czy nie lewicy jest nieuchronny. A jeśli po przejęciu władzy od PiS otrzymają państwo, które ustrój tak naprawdę trzeba będzie budować od początku, tym razem na pewno nie przegapią szansy na to, by poukładać go według własnych zasad. Skądinąd, także to może nie uchronić wielu czołowych ludzi "dobrej zmiany" przed odpowiedzialnością. Ich szczęście, jeśli rozliczenie to nastąpi według w pełni demokratycznych i praworządnych zasad.
"Dał nam przykład Ziobro..."
W PiS od zawsze lubiano też pokazywać, że jeśli ma się pod kontrolą organy ścigania i służby, można bez problemu spektakularnym zatrzymaniem i wtrąceniem do aresztu skompromitować każdego. Dobrze pamiętamy to z lat 2005-2007, a nowe odcinki tego serialu już pisane są sprawami Józefa Piniora, Hanny Zdanowskiej, Krzysztofa Żuka, czy Aleksandra i Jolanty Kwaśniewskich.
Takich spraw z udziałem mniej lub bardziej znanych nazwisk jeszcze przed nami wiele. Jeśli polityczna karma za jakiś czas wróci do PiS także i na tym odcinku, za jakiś czas będą to jednak nazwiska związane z "dobrą zmianą". Przy obsadzaniu państwa "Misiewiczami", czy rozdawnictwie publicznych środków między zaprzyjaźnione środowiska ktoś na pewno popełnił gdzieś błąd. Choćby to da wielkie pole do popisu temu, kto po Zbigniewie Ziobrze przejmie kontrolę nie tylko nad ministerstwem sprawiedliwości, ale i prokuraturą.
Równie wielkie możliwości PiS zostawi też następcom Mariusza Kamińskiego i Mariusza Błaszczaka. Jeszcze się tak nie zdarzyło, by bardzo głęboka i prawie niczym niekontrolowana inwigilacja nie pozwoliła na znalezienia na przeciwników jakiegokolwiek haka.
Zacząć jak Piłsudski, skończyć jak Jaruzelski
Choć większość działań mających zapewnić Jarosławowi Kaczyńskiemu maksimum władzy i pozwolić mu na zemstę podejmowanych jest w ekspresowym tempie i często wymaga pisania ustaw na kolanie, przegłosowywania ich późną nocą i budzenia prezydenta nad ranem, by złożył pod nimi podpis, jednym PiS delektuje się powoli. To afera Amber Gold i powołana do jej wyjaśnienia sejmowa komisja śledcza, przed którą zeznawać mają Donald Tusk i jego syn Michał. Od kiedy afera wybuchła i okazało się, że w spółce powiązanej finansowo z Amber Gold pracował Michał Tusk, w PiS tylko zacierali ręce na myśl o tym, że to można będzie wykorzystać do skompromitowania największego wroga, a może i spreparowania aktu oskarżenia.
Dziś przez komisją kierowaną przez Małgorzatę Wassermann zapraszana są mniej znane nazwiska. Tusków zostawiono sobie na końcowe show. Pierwszy problem z tym może być jednak taki, iż show ten skraść może jednak Donald Tusk. Wszyscy znamy jego zdolności do czarowania publiki. Pamiętamy też, jak skończyło się długo wyczekiwane "grillowanie" Leszka Millera przez Zbigniewa Ziobrę na komisji ds. afery Rywina. Wszyscy pamiętamy głównie "jest Pan zerem, Panie Ziobro"...
Ale w związku z tym wszystkim karma może wrócić z znacznie gorszy sposób niż nieudana zemsta na Donaldzie Tusku. Kto wie, czy kwestią czasu nie pozostaje, kiedy następcy PiS postanowią zrobić publiczne śledztwo mające na celu zniszczenie Jarosława Kaczyńskiego.
W tym, że prezes PiS postanowił rządzić państwem udając szeregowego posła i trzymają się z dala od przewidzianych w konstytucji stanowisk ma bowiem swoje plusy i minusy. Jarosław Kaczyński nie może odpowiadać za to, co musiałby czynić jako prezydent, premier czy marszałek Sejmu.
Ale jeśli ktoś kiedyś postanowi skupić się na tym, jak i dlaczego prezydentem, premierem i marszałkiem Sejmu kierował z tylnego fotela, to show na komisji śledczej powołanej do zbadania tej "grupy trzymającej" władzę będzie najłagodniejszą z możliwości nowej ekipy. Pamiętajmy wszakże, iż kiedy ostatni raz postanowiono rozliczać władzę za przejęcie "pełnej kontroli nad aparatem partii i państwa", gen. Jaruzelski i jego najbliżsi współpracownicy trafili na ławę oskarżonych w charakterze "zorganizowanej grupy przestępczej".

Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl