Aleksander Łaszek, ekonomista Fundacji Obywatelskiego Rozwoju FOR, od wielu lat bada dystans dzielący Polskę od najbogatszych krajów, w tym mitycznych Niemiec. Rozmawiamy o tym, co poszło nie tak, że kapitalizm mamy od 28 lat, a wciąż zarabiamy cztery razy mniej niż Niemcy.
Najpierw obniżyli wiek emerytalny. Teraz chcą płacić premię emerytom, którzy zgodzą się pracować choćby dwa lata dłużej. Widzi Pan w tym sens?
Widzę raczej dramat. Zrealizowana obietnica obniżenia wieku emerytalnego oznacza, że z dnia na dzień staliśmy biedniejsi. Będzie mniej osób wypracowujących PKB, a więcej tych, których ta pomniejszająca się grupa pracowników musi utrzymać. Teraz rząd próbuje ratować sytuację, ale robi to jeszcze gorzej. Aby wypłacić te premie, trzeba będzie komuś innemu zabrać w podatkach, albo znowu zadłużyć kraj.
Czy gospodarcze pomysły PiS pomogą nam w upragnionej pogoni za bogatymi Niemcami?
Nie może być mowy o doganianiu bogatych krajów, kiedy jako społeczeństwo wyróżniamy się mniejszą aktywnością zawodową. Wśród Polaków w wieku 20-64 lata pracuje 68 proc. osób, w Szwecji odsetek wynosi 80 proc., a w Niemczech 78 proc.
Powie pan za chwilę, że matki porzucają pracę dla 500+, a to schemat, z którym dyskutuje minister Elżbieta Rafalska?
Widzę fatalną konstrukcję pierwszego progu do programu 500+. Weźmy 4-osobową rodzinę, w której mężczyzna zarabia 3100 netto, a kobieta zajmuje się dziećmi. Ich dochód na osobę wynosi około 770 zł i właśnie załapali się na program 500+. Zapytam tak, czy mamie opłaca się pracować?
Liczymy. Podejmuje pracę na pół etatu, to z minimalnej pensji dostanie 700 zł na rękę. Jednocześnie straci 500 złotych zasiłku, przekraczając kryterium dochodowe na pierwsze dziecko. W związku z dojazdami do pracy poniesie koszty. Więc przy połówce etatu jest do przodu jakieś 100 złotych miesięcznie pracując 20 godzin w tygodniu. Są szacunki, że w ten sposób 240 tys. pracowników zniknie z rynku pracy.
Były jednak wyliczenia, że Polacy są jedną z najciężej pracujących nacji na świecie.
Tak, ale oprócz tego, że pracujemy głową i rękami, liczy się jeszcze, jak dobrze jesteśmy zorganizowani w tej pracy i jakie mamy do dyspozycji maszyny. To ostatnie udało się dokładnie policzyć. Pracownik w Polsce dysponuje sprzętem za 47 tys. euro, zaś Niemiec ma 135 tys. euro. Im droższe stanowisko tworzy pracodawca, tym zazwyczaj większe kompetencje są potrzebne do pracy na nim i tym wyższa płaca pracownika. Nasi przedsiębiorcy boją się jednak inwestować. I to, co teraz bardzo nas rożni od Niemiec, to stopa inwestycji.
Skąd ten strach?
Ponad 50 zmian w ciągu roku w podstawowych ustawach podatkowych. Czyli nikt nie wie na jakich zasadach będzie rozliczał podatek za 2-5 lat. A więc przedsiębiorca nie wie, czy wydane pieniądze przyniosą mu zysk. Po drugie, rząd stworzył groźny precedens podatków sektorowych. Mamy podatek bankowy, a może będzie handlowy, a potem kto to wie. Może Telekomy będą płacić.
Stąd ta odwieczna przepaść?
Wiele barier udało się już pokonać. Na przykład jeszcze 10 lat temu wąskim gardłem rozwoju była infrastruktura: brak autostrad, linii kolejowych, sieci linii energetycznych. Jeszcze wcześniej barierą była korupcja. Czas prostych rozwiązań minął. Teraz, aby skoczyć naprzód, potrzeba będzie coraz więcej dobrych małych pomysłów i udoskonaleń. Importowania najlepszych pomysłów z zagranicy.
Czy są jakieś nowo tworzone bariery?
Upolitycznienie gospodarki. Nie wierzę na przykład w to, że urzędnicy będą w stanie lepiej inwestować pieniądze niż giełda i bankowcy. Tymczasem powstaje Polski Fundusz Rozwoju, który ma być machiną inwestycyjną rządu. Doświadczenia innych krajów pokazują, że urzędnicy decydują o inwestycjach, bo jest moda, polityczne zamówienie albo lobbing.
W ten sposób branża energetyczna zrzuca się na skupowanie kopalni i pompowanie tam pieniędzy. W ten sposób jest spokój z górnikami. A przedsiębiorcy i obywatele nawet nie zauważą, jak coś tam się doliczy do rachunku.
W jakim tempie Polska powinna się rozwijać, aby zacząć gonić te Niemcy?
Szacowałem, że w takim momencie, jak teraz, to powinno być około 4-4,5 proc. PKB.
Mamy 3.
Co nie jest złym wynikiem. Pogoń za bogatszymi krajami zajmie najwyżej 10-15 lat dłużej.
Rok temu przeskoczyliśmy Grecję i to był news.
Niestety to nie był nasz wypracowany sukces. To raczej Grecja się zwijała, a polska lekko truchtała do przodu.
Wierzy pan, że – jak mówili politycy – już w 2025-2030 roku Polska wejdzie do grona 20 najlepszych gospodarek na świecie?
Jeśli spojrzeć na dane Eurostatu, jesteśmy na 7-8 miejscu wśród najbiedniejszych państw w Europie. Jeśli spojrzeć na wiodące rankingi gospodarcze i kraje G20, to musielibyśmy przeskoczyć np. Szwajcarię.