Rządy "dobrej zmiany" nie służą prawicowym mediom. Spore spadki sprzedaży notują wszystkie najpopularniejsze tygodniki opinii sympatyzujące z PiS.
Rządy "dobrej zmiany" nie służą prawicowym mediom. Spore spadki sprzedaży notują wszystkie najpopularniejsze tygodniki opinii sympatyzujące z PiS. Fot. Kuba Atys; Sławomir Kamiński; Wojtek Okluśnik / Agencja Gazeta
Reklama.
Od lat rynek prawicowych tygodników podzielony jest przede wszystkim między wiernych ponad wszystko Jarosławowi Kaczyńskiemu braci Karnowskich z "wSieci", sympatyzującą z o. Tadeuszem Rydzykiem i Antonim Macierewiczem ekipę Tomasza Sakiewicza z "Gazety Polskiej" i "centrową" redakcję "Do Rzeczy" kierowaną przez Pawła Lisickiego. Niedługo przed nadejściem "dobrej zmiany" po kawałek tego tortu ustawiło się także "Wprost". Dla części tych redakcji sympatyzowanie z Prawem i Sprawiedliwością było głównym motorem napędowym, a dla innych jedynym pomysłem na walkę o przetrwanie na rynku.
Niedobra zmiana
Jednak dziś wygląda na to, że ten model jest coraz mniej skuteczny w czasach, gdy PiS nie jest w opozycji, a ponosi odpowiedzialność za sprawowanie władzy. Z najnowszych informacji o sprzedaży tygodników opinii wynika, że drastyczny odpływ czytelników zanotowała cała "wielka czwórka" prawicy. Największe straty poniosło "Wprost", które sprzedaje się obecnie o 29 proc. gorzej niż przed rokiem. Nie lepiej jest z "Gazetą Polską", której średnia sprzedaż ogółem spadła o ponad 27 proc. względem tego samego okresu w 2016 roku. Prawicowi czytelnicy z pewnością nie porzucili tych tytułów dla "Do Rzeczy", które notuje spadek na poziomie ponad 23 proc.
Jacek Pochłopień, Tomasz Sakiewicz i Paweł Liskicki mogą z zazdrością patrzeć więc na kondycję tworzonego przez braci Karnowskich tygodnika "wSieci", ale i słynni bliźniacy mają wiele powodów do martwień. W porównaniu z ubiegłym rokiem sprzedaż ich pisma spadła o 10 proc.
Pocieszające dla prawicowych mediów może być tylko to, że ogólna sytuacja na rynku tygodników zdaje się być dramatyczna. Zmniejsza się sprzedaż prawie wszystkich najbardziej opiniotwórczych magazynów. Znaczące straty poniosły takie tytuły, jak "Newsweek", "Angora" czy "Polityka". A nawet niezmienny od lat lider rynku, czyli "Gość Niedzielny". Wyjątkiem od tej reguły jest tylko "Tygodnik Powszechny". W przeciwieństwie do reszty, pismo Piotra Mucharskiego i ks. Adama Bonieckiego odniosło spory sukces i może pochwalić się wzrostem sprzedaży o 12 proc względem analogicznego okresu w roku ubiegłym.
Wojna o przetrwanie?
W świetle powyższych danych nie dziwi więc otwarta wojna o wpływy, którą w Wielką Sobotę rozpętali między sobą szefowie "wSieci" i "Gazety Polskiej". "W Wielką Sobotę kiedy ludzie szykują się do Świąt Michał Karnowski dokonał bodajże najbrutalniejszego ataku na 'Gazetę Polską' i osobiście na mnie" – napisał w felietonie zatytułowanym "Opamiętajcie się koledzy!" Tomasz Sakiewicz. Twierdził, że przez współtwórcę tygodnika "wSieci" został zaatakowany ze względu na dążenie do nierozbijania PiS, które przybrało formę wsparcia Antoniego Macierewicza w próbie sił rzuconej Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Jak informowaliśmy w naTemat, nie mniej bojowy ton można było zauważyć w tekście, który kilka godzin wcześniej opublikowali najwięksi konkurenci Sakiewicza w walce o względy partii rządzącej i wyborców prawicy. "Są w życiu publicznym momenty testowe, które pokazują kto jest kim i jakie ma prawdziwe cele..." – tak Michał Karnowski rozpoczął artykuł, w którym postawił tezę, iż "zaczęła się gra na rozłam i powołanie Partii Ludu Pisowskiego". Następnie wspomniał katastrofę smoleńską, "pucz grudniowy" i... płynnie przeszedł do ataku na "Gazetę Polską".
"Z dużym dystansem i bardzo, bardzo skromnie informowały o decyzjach prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Sugerowano, że zdecydowane kroki wobec młodego działacza są wynikiem słabości, ulegania nagonce. Choć niezadowolenie było wyraźne, nie zdecydowano się jeszcze na frontalną krytykę władz Prawa i Sprawiedliwości" – pisał Karnowski o działaniach bliższej o. Tadeuszowi Rydzykowi i Antoniemu Macierewiczowi konkurencji w sprawie Bartłomieja Misiewicza.