– Trzeba sobie zdać sprawę, że droga do stabilizacji to droga donikąd, ona w gruncie rzeczy jest pusta – mówi Jacek Walkiewicz. Trener podbił sieć wykładem dla TEDxWSB. Teraz całymi dniami odpowiada na e-maile. O to, jak żyć i kierować karierą, pytają go nawet piętnastolatki. Co im odpowiada? Zdradza w rozmowie z naTemat.
Pańskie wystąpienie dla TEDxWSB spotkało się z ogromnym uznaniem internautów. Dziś na swoim blogu w naszym serwisie zamieścił je nawet… trener lekkiej atletyki. Spodziewał się pan tego?
Podobne wykłady prowadzę od 20 lat. To było specyficzne i trudne wystąpienie, bo zwykle mówię przez trzy godziny, a tu miałem do dyspozycji jedynie dwadzieścia minut. Po wyjściu z sali zastanawiałem się, ile rzeczy przemilczałem, ile mógłbym jeszcze powiedzieć.
Kiedy zauważyłem, że TEDxWSB umieścił nagranie na YouTube, miało jakieś dwieście odsłon. Poszliśmy z żoną do kina, po powrocie, spojrzałem jeszcze raz i wyświetleń było już dwanaście tysięcy.
Teraz jest już 90 tysięcy odsłon.
To nagranie zupełnie zdezorganizowało mi życie (śmiech). Mam taką zasadę, że na e-maile odpowiadam osobiście, indywidualnie, nie kopiuję fragmentów. Teraz dostaję ich setki, więc odpisywanie zajmuje mnóstwo czasu. Nie spodziewałem się, że moje wystąpienie będzie cieszyć się taką popularnością.
Po odsłonach widać, że sporo ludzi ogląda ten film między godziną 6:30 a 8:00. Kiedy jadą do pracy, część pewnie z telefonów komórkowych.
Ja oglądałam przy śniadaniu.
Z wiadomości, które dostaję, wiem, że film oglądają całe rodziny: nagranie znajduje w internecie syn, potem pokazuje matce, ojcu. Rehabilitant powiedział mi, że obejrzał mój wykład z żoną i teraz muszą jechać do Toskanii, bo ona zawsze o tym marzyła.
Od dawna zastanawiałem się nad napisaniem drugiej książki, planowałem to na marzec. Teraz już chyba nie mam wyjścia – chciałbym odpowiedzieć na te wszystkie pytania, które dostaję w korespondencji.
Kto do pana pisze?
Głównie młodzi ludzie, średnia wieku to dwadzieścia kilka lat. Ale otrzymałem wiadomości nawet od 15-latków, którzy zadają mi pytania, na które powinni odpowiedzieć ich rodzice: jak żyć? Czy iść za głosem serca, pasji, czy jednak pracować tam, gdzie wydaje nam się, że znajdziemy pieniądze? To zresztą nie jest dla mnie zaskoczenie, bo podczas wcześniejszych wykładów pytałem uczestników, czy wspierają ich rodzice. W grupie tysiąca osób tylko trzy procent odpowiada twierdząco. Młodzi nie słyszą od rodziców: chcesz coś w życiu zmienić? Zrób to, to twoje życie, dasz radę, zaufaj sobie, my ci ufamy, bo znamy cię od urodzenia.
Ludzie piszą, że w dwadzieścia minut usłyszeli więcej niż przez pięć lat studiów. To szokujące, bo powinni to słyszeć w domu.
Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie zaskoczyła. Na koniec wykładu powiedziałem: jeśli kiedyś będziecie mieli poczucie, że straciliście zaufanie do siebie, napiszcie mi e-mail. Napisały już setki osób. Okazuje się, że nic im się nie chce, nie mają siły, są wypaleni. A mają po dwadzieścia kilka lat!
Z czego to wynika?
Młodzi są bardzo niecierpliwi, mają poczucie, że w wieku dwudziestu dwóch lat już powinni coś mieć, coś osiągnąć. Wydaje im się, że w wieku 16 lat stają się dorośli, a potem już trwają w tym stanie. Ale dopiero potem pojawiają się prawdziwe dylematy, do których oni są zupełnie nieprzygotowani. Mam poczucie, że oni nie przechodzili żadnej inicjacji wchodzenia w dorosłe życie.
To znaczy, że pan przeżywał? Jaką?
Kiedyś taką granicą dla mężczyzn było wojsko. Mówiło się: idzie jako chłopiec, wychodzi jako mężczyzna. Podobnie było z wyjściem z uczelni. Ale szkolnictwo wyższe było kiedyś elitarne, dziś nie kładzie się nacisku na aspekty etyczno-psychologiczne.
Podczas wystąpienia dla TEDxWSB mówił pan, że młodzi ludzie, nawet ci po studiach, dążą przede wszystkim do stabilizacji. To dlaczego piszą do pana nieszczęśliwi, że ją osiągnęli?
Dostałem dużo e-maili od młodych ludzi, którzy piszą, że już osiągnęli w życiu więcej niż ich rodzice i… stanęli w miejscu. Nie wiedzą, co robić dalej. Trzeba sobie zdać sprawę, że droga do stabilizacji to droga donikąd, ona w gruncie rzeczy jest pusta. Stabilizacja jest ulotna. Prędzej czy później coś nas z niej wyrzuca: albo osobiste problemy, albo zdrowotne, albo nawet zawodowe. Bo kiedy już wejdziemy na upragniony szczyt, co wtedy? Czy będzie chciało nam się zejść i wejść na kolejny?
Okres między dwudziestym a trzydziestym rokiem życia służy odkrywaniu siebie, w tym czasie powinniśmy jak najwięcej spróbować, zrealizować swoje młodzieńcze marzenia. Podam przykład: mój syn rzucił studia i ruszył w świat, by przez ponad rok mierzyć się ze sobą, opłynąć świat. Wspierałem go w tej decyzji.
Dzisiejsi dwudziestolatkowie do końca studiów mają jasno zdefiniowany cel, a później wpadają w rytm: dzień za dniem, podobne do siebie. Żyją siłą rozpędu. Żyją w biegu. A tak naprawdę dopiero po trzydziestce możemy poczuć, że wiemy, dokąd zmierzamy. Ale podobne pytania: kim jestem, jaki sens ma moje życie i dokąd zmierzam, zadaje się w każdym wieku.
Dlaczego zrezygnował pan z pracy w Agorze? Dla wielu dzisiejszych studentów to jedno z wymarzonych miejsc pracy.
Jestem zodiakalnym wodnikiem i cenię wolność (śmiech). To były inne czasy, kiedy zaczynałem pracę w Agorze, dynamika zmian była bardzo duża. To nie była korporacja. A odszedłem, bo miałem swoją wizję, chciałem ją realizować. Czułem, że mogę to zrobić tylko odpowiadając w stu procentach za to, co robię.
Nie chcę przez to powiedzieć, że korporacje są złe, bo nigdzie nie nauczyłem się tak dużo jak w "Gazecie Wyborczej". Zdobyty w dużej firmie know how jest bezcenny. Tylko, żeby funkcjonować w korporacji, trzeba mieć szerszą wizję życia, jeśli ktoś idzie tam z założeniem, że będzie się uczył, ma szansę dobrze wykorzystać ten czas.
Bo korporacja jest jak transatlantyk. Jak się na nim płynie, można dowiedzieć się, jak bezpiecznie przeżyć sztorm, funkcjonować w załodze. To wszystko można potem wykorzystać na małej łódce, kiedy już zdecydujemy się na samotną podróż. Chińskie przysłowie mówi: ptaki opuszczają gniazdo, kiedy urosną im skrzydła.
Przez lata zajmował się Pan szkoleniami. A w końcu i tak otworzył pan księgarnię. To było kolejne marzenie?
Nadal zajmuję się szkoleniami, prowadzę też wykłady. Księgarnia była jednym z moich młodzieńczych marzeń. Kiedy na stadionie Skry ludzie handlowali przeróżnymi przedmiotami, ja sprzedawałem książki. Już wtedy chciałem mieć księgarnię. Po latach moją pierwszą książkę napisałem w księgarnio–kawiarni. Drugą chciałem napisać w swojej.
Tak się złożyło, że miasto udostępniło kilka lokali na prowadzenie takiej działalności. Wystartowałem w przetargu i pół roku temu otworzyłem księgarnię o profilu psychologicznym. Czasem przez kilka godzin przychodzi jedna osoba. Ale to nie jest biznes. To marzenie.
Zresztą, przez ostatni tydzień przyszło tam więcej ludzi niż przez ostatnie sześć miesięcy.
W wystąpieniu dla TEDxWSB mówił pan, że szczytem marzeń był dla pana camper. Tymczasem, kiedy już go pan kupił, to okazało się, że stoi nieużywany. To nie jest zaprzeczenie tego, do czego pan przekonuje? Nie warto sięgać po marzenia, bo jak się spełnią, to nie będą już atrakcyjne?
Ależ ja patrzę na niego codziennie (śmiech). Marzenia są po to, żebyśmy poszli dalej, w drogę, pozwalają nam wyjść poza prozę, codzienność. Bo to nie te cele, tylko wiodąca do nich droga jest najważniejsza.
Mam pewną wątpliwość: czy jeśli wszyscy skorzystaliby z pańskich rad i podążyli za marzeniami, gospodarka by to przetrwała?
Na szczęście świat jest różnorodny. Mój przekaz był przygotowany dla setki konkretnych, młodych ludzi. Oczywiście, że nie wszyscy mogą robić wielkie rzeczy, ale wszyscy mogą robić małe rzeczy z wielką miłością.
Ludzie mają różnej wielkości marzenia, również te mniej materialne, to kwestia tego, co płynie z serca. Znam ludzi, którzy są biedni, ale szczęśliwi, a także takich, którzy są bogaci i nieszczęśliwi. Jak żyje się w zgodzie ze sobą, to można być szczęśliwym, spełnionym górnikiem, krawcową i księgową. Moja babcia robiła niezwykłe pierogi. Do dzisiaj pamiętam ich smak. Były pyszne, bo ona wkładała w nie całe swoje serce.