Dla tysięcy ludzi na całym świecie "Lonely Planet" to coś znacznie ważniejszego, niż przewodnik turystyczny. To Biblia włóczykijów i atrybut stylu życia backpackersów, którzy omijając zatłoczone turystyczne kurorty wędrują po świecie z dala od utartych szlaków. Czy majaczący na widnokręgu upadek tego wydawnictwa to koniec pewnej epoki?
– Są pionierami, jeśli chodzi o styl podróżowania nazywany backpackingiem. Wielu młodych ludzi właśnie od nich zaczęło swoją podróżniczą przygodę – mówi w rozmowie z naTemat Agnieszka Majka z Bezdroży, podróżniczej marki wydawnictwa Helion, opisując książki spod znaku “Lonely Planet”. Bezdroża wydają swoje własne przewodniki, ale w ofercie mają też produkty tej australijskiej firmy.
– Być może to tylko chwilowe problemy, przecież cała branża wydawnicza przeżywa teraz ciężkie chwile. Nie wydaje mi się, że można już mówić o końcu “Lonely Planet” – mówi Majka komentując medialne doniesienia o kłopotach firmy: zwolnieniach, kolejnych zmianach właścicieli, ograniczeniach planów wydawniczych. Liczni internauci, którzy z przewodnikami spod znaku “Samotnej planety” wiążą wiele podróżniczych wspomnień, są jednak nieco mniej optymistyczni.
Zwolnienia i smutek fanów
Gromadząc się pod twitterowym hashtagiem #lpmemories liczni backpackersi od kilku dni dzielą się ze światem swoimi wspomnieniami z podróży odbytych z “Lonely Planet” w ręku. Wspominają zaskakujące spotkania z innymi turystami, szampana pitego w środku dżungli, widok orek płynących obok statku czy szalone rajdy rikszami po ulicach azjatyckich miast. Skąd ten nagły przypływ sentymentalnych nastrojów? Okazuje się, że wydawnictwo jest w bardzo trudnej sytuacji i nie wiadomo, jaki będzie jego dalszy los. Czy to koniec epoki?
Założone w latach 70-tych przez Tony’ego i Maureen Wheelerów “Lonely Planet” zostało niedawno kupione przez BBC, po czym sprzedane amerykańskiej firmie NC2 Media. “The Guardian” twierdzi jednak, że w rękach nowego właściciela marka zdaje się z wolna zmierzać ku upadkowi. Kilka dni temu ogłoszono np. zwolnienie jednej trzeciej redaktorów.
W poszukiwaniu autentyczności
– Tak jak każdy hipster musi mieć iPhone’a, tak każdy backpacker powinien podróżować z wytartym przewodnikiem “Lonely Planet” – mówi z przymrużeniem oka Sergiusz Pinkwart, który wraz z Magdaleną Micułą prowadzi w naTemat podróżniczego bloga. Jego zdaniem filozofia przyświecająca autorom przewodników “Lonely Planet” stała się w latach 90-tych wyznacznikiem całego podróżniczego stylu życia: opartego na oszczędzaniu, unikaniu najpopularniejszych miejsc, poszukiwaniu autentyczności.
Z opinią tą zgadza się Łukasz Nitwiński, podróżnik i eksplorator. – “Autentyczność” to słowo klucz. Coraz częściej współcześni turyści nie chcą spędzać czasu na touroperatorskich wczasach, ale poszukują właśnie rzekomej “naturalności” i “autentyczności”, bliskiej codziennemu doświadczeniu mieszkańców danego miejsca – mówi Nitwiński. Jego zdaniem właśnie dlatego backpackersi pokochali “Lonely Planet”.
“Low-costowe”, niezależne podróżowanie z dala od utartych szlaków, noclegi w małych hotelach i tanich hostelach, poznawanie nowych osób i zawieranie ciekawych znajomości – taką właśnie formę turystyki promował od początku “Lonely Planet”. Niestety w pewnym momencie wydawnictwo padło ofiarą własnego sukcesu – tak wiele osób pokochało “niezależny” sposób podróżowania, że backpacking z “offu” stał się po prostu turystycznym “mainstreamem”.
Gdy nisza staje się mainstreamem
– Autorzy proponują też zwykle 5-6 różnych tras po danym kraju, które możemy dostosować do naszych oczekiwań, zależnie np. od tego, czy chcemy wędrować po górach, poznawać kulturę, zwiedzać zabytki – tłumaczy Łukasz Nitwiński, który z “Lonely Planet” odwiedził m.in. Etiopię, Iran, Mauretanię, Gwatemalę i Belize.
– Najczęściej jednak nie zdajemy sobie sprawy, że taki sam przewodnik kupiło pewnie 10 tys. innych osób, z których powiedzmy 3 tys. wybierze się tą samą trasą, co my – zauważa Nitwiński. I nagle okazuje się, że nasza “niezależna” podróż nie jest w cale taka wyjątkowa.
Sergiusz Pinkwart zwraca uwagę, że rzadko odwiedzane przez turystów miejsca opisane w “Lonely Planet” natychmiast stają się modne wśród backapackerów z całego świata.
Po części obserwację tę potwierdza Łukasz Śledziecki, który niedawno był w Indiach: – Wiele informacji zawartych w przewodniku “Lonely Planet” jest nieaktualnych. Pewien właściciel hotelu, który od lat nie jest już wcale “tanim hostelem” mówił nam, że od 4 lat prosi wydawnictwo o aktualizację danych. Bezskutecznie – mówi Śledziecki.
Ratunek w internecie?
Nawet jednak jeśli moi rozmówcy wskazują na różne nieścisłości, błędy, przestarzałe informacje i nieco pretensjonalną aurę backpackerskiej mody, wszyscy są zgodni, że przewodniki “Lonely Planet” to naprawdę solidny produkt.
– Zjeździłem z nimi kilkanaście krajów i z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że są niezastąpione jeśli chodzi o praktyczne informacje potrzebne w czasie podróżowania na własną rękę: o rozkładach jazdy, przekraczaniu granic, lotach, paszportach, obyczajach, charakterze miasta czy regionu – mówi Łukasz Nitwiński. Czy nie ma szans, by uratować tę słynną markę?
Sergiusz Pinkwart twierdzi, że w świetle problemów z szybkim dezaktualizowaniem się przewodników “Lonely Planet” wycofanie się wydawnictwa z publikowania “w papierze” nie jest wcale złym pomysłem. – Korzystanie z internetu, forów, budowanie autentycznej podróżniczej społeczności i szybka aktualizacja informacji mogą być dobrym sposobem na wyjście firmy z kryzysu – twierdzi bloger naTemat.
W tym sensie opinia Agnieszki Majki, która tłumaczyła, że nie powinniśmy jeszcze skreślać “Lonely Planet”, jest jak najbardziej słuszna: być może marka przetrwa okres rynkowych zawirowań. Nie zmienia to jednak faktu, że wraz z odejściem do lamusa papierowej wersji przewodników, kończy się złota epoka “niezależnego” backpackingu, której symbolem był wytarty przewodnik z logo “Lonely Planet”.
Pojawiły się też doniesienia wedle których zwolnieniom towarzyszył komunikat, iż “Lonely Planet przestaje zajmować się produkcją treści” i odtąd będzie skupiać się na strategii cyfrowej, choć z drugiej strony kilka dni później zapewniono, że działalność wydawnicza nie zostanie całkowicie wstrzymana. Jeśli odstawimy na bok typowy w takich sytuacjach korporacyjny żargon (“Te zmiany pozwolą nam wyzwolić ogromny potencjał, który pchnie przedsiębiorstwo do przodu”), ta zmiana oznacza koniec pewnej epoki. CZYTAJ WIĘCEJ
Nagłe zainteresowania danym miastem lub regionem powoduje szybki wzrost cen i już po dwóch latach “tani hostel w pustej okolicy” zamienia się w środek turystycznego kompleksu.