Nazywa się go bliższą Koreą Północną i rzeczywiście dwaj kolejni prezydenci dokładali wszelkich starań, żeby kraj pod ich wodzą zasłużył na to mało zaszczytne miano. Z kolei stolicę kraju często porównuje się do Disneylandu albo rozświetlonego Las Vegas, równie zasłużenie.
Życie w Turkmenistanie postronnego obserwatora z Polski może bawić i przywodzić na myśl czasy absurdów PRL, ale tamtejsza rzeczywistość ma też swoją mroczną cenę. Jak jest w tym pięciomilionowym kraju o bogatych złożach gazu, gdzie każdy obywatel musi mieć rower i miłować prezydenta?
Prezydent lubi blichtr
Kiedy wjeżdża się do stolicy kraju Aszchabad przyjezdnych witają pozłacane kopuły, białe marmury urzędniczych gmachów i mnóstwo ogromnych fontann. Przepych miasta robi wrażenie, tym bardziej jeśli złocenia i zbytek tutejszej architektury porówna się z resztą kraju, który w znakomitej większości jest po prostu pustynią. 80 proc. Turkmenistanu to nieprzebrane piaski.
Aszchabad z powodu luksusu został nawet wpisany do Księgi Rekordów Guinessa. Widnieje tam jako miasto z największą liczbą marmurowych budynków. Ich liczba jest imponująca, w mieście zamieszkiwanym przez 500 tys. osób doliczono się aż 543 budynków z białego marmuru. O bogatą oprawę zadbał najpierw Saparmyrat Nijazow, były prezydent niewielkiego państwa w Azji Środkowej, a po jego śmierci w 2006 roku obowiązek upiększania miasta spadł na Gurbanguly Berdimuhamedow, obecnie urzędującego prezydenta. Widać, że następca nie odpuszcza, do tego stopnia, że wprowadził nawet dekret nakazujący budowy marmurowych krawężników w stolicy.
Były prezydent Saparmurat Nijazow zasłynął między innymi właśnie z ekscentrycznego zamiłowania do stawiania kolejnych monumentów, w znacznej części poświęconych sobie. Najsłynniejszym postumentem sławiącym prezydenta, który sam o sobie mawiał "Turkmenbasza", czyli przywódca wszystkich Turkmenów i podkreślał, że wywodzi się prosto od Aleksandra Macedońskiego, jest Arka Neutralność. Ten posąg ma 75 metrów wysokości, a wieńczy go pozłacana postać prezydenta, który...obraca się razem ze słońcem.
Jego następca jest skromniejszy, ale ostatecznie nie ma zamiaru być gorszy w kreowaniu swojego wizerunku. Garbanguła Berdymuchamedow, który mawia o sobie "Narodowy Hodowca Koni" postawił sobie ostatnio w stolicy 21-metrowy pomnik ze swoją podobizną na pozłacanym rumaku.
Szalony satrapa
8-letnie rządy obecnego prezydenta są oceniane jako mniej absurdalne niż rządy poprzednika, ale trzeba przyznać, że niewielu mogłoby konkurować z Nijazowem. Lista jego przewinień jest tak długa, że mimowolnie chwilami narzuca się pytanie o kondycję jego psychiki. Przykłady? Zmienił nazwy w kalendarzu, tak żeby dni i miesiące przypominały jego imię i członków prezydenckiej familii, zamknął na głucho operę i cyrk, szpitale. Wprowadził też Święto Melona i zakazał noszenia złotych zębów, mężczyźni z kolei nie mogą mieć długiego zarostu i zapuszczać włosów.
Ale chyba jego największym "dokonaniem" było spisanie duchowego przewodnika dla Turkmenów. "Ruhnama", czyli "Księga Duszy" była obowiązkową lekturą mieszkańców, również w czasie lekcji w szkole, i stanowiła zbiór wytycznych, jak postępować w życiu. "Kochajcie, kochajcie i jeszcze raz kochajcie, a wtedy zaczniecie rozumieć język roślin i kwiatów, język ptaków i zwierząt, staniecie się czarodziejami!" – w takim duchu utrzymana jest cała książka. Tego jednak było prezydentowi mało – chciał, żeby jego "dzieło" rozprzestrzeniło się poza granice Turkmenistanu. W pewnym sensie mu się udało – jego "Księga Duszy" została przetłumaczona na 36 innych języków. Jak to się stało?
Prezydent-satrapa użył do tego fortelu. Ten niewielki postsowiecki kraj ma potężną broń – czwarte na świecie największe złoża gazu. I choć wiele państw gotowych było na ustępstwa wobec turkmeńskiego reżimu, żeby tylko zdobyć turkmeński surowiec, to udało się nielicznym. Droga do serca dyktatora wiodła właśnie przez spisaną przez niego książkę – żeby robić interesy z Turkmenistanem trzeba było ją przełożyć na narodowy język, postawić pomnik u siebie w kraju albo nadać szkole imię księgi. W Polsce również w 2003 roku ukazał się taki przekład. Nie do końca wiadomo, kto podjął się tego zadania, ale wśród tych, których posądza się o rozpowszechnianie mądrości wodza Turkmenów najczęściej pada nazwa Polskich Azotów i Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa.
Ekscentrycznemu następcy śpiewa Lopez
Gurbanguła Berdymuchamedow miał zmienić wizerunek kraju i wprowadzić ożywczy ferment. Na początku zapowiadało się na to, że rzeczywiście nie będzie kontynuatorem szalonego poprzednika. Szybko jednak przestawił się na dyktatorskie tory i poszedł w ślady Nijazowa. Jednym z przykładów jego osobliwego stylu bycia było zarządzenie wprowadzające obowiązek posiadania roweru. Jeśli mieszkańcy go posłuchali, a należą do karnych narodów, to łatwo policzyć, że po Turkmenistanie jeździ pięć milionów jednośladów. Oprócz tego do mody wrócił swoisty kult przywódcy – na każdym kroku można natknąć się na jego zdjęcia i podobizny.
Urzędujący prezydent, który z zawodu jest dentystą, jest też znany ze swojego zamiłowania do koni, czego dowodem jest nie tylko jego pomnik na rumaku, ale regularne pokazywanie się na grzbiecie wierzchowca i udział w wyścigach konnych. Tę zachciankę można zrozumieć, ale dyktator ze wschodu miewa też inne. Kiedy postanowił wyprawić urodziny, zrobił to z prawdziwą pompą, a na jego przyjęciu pojawiła się Jennifer Lopez, która zaśpiewała prezydentowi "Happy Birthday" i zainkasowała za to 1,4 mln dol.
Życie w Turkmenistanie
Mimo tego że nie ma żadnych oficjalnych komunikatów o tym, ile osób przebywa w więzieniach, to wiadomo, że trafia do nich każdy, kto sprzeciwia się dyktaturze i ośmiela się nie zgadzać z linią wyznaczaną przez przywódcę. Właśnie przez to w Turkmenistanie nie ma w ogóle opozycji, za to w celach przypuszczalnie jest sporo więźniów politycznych.
Ustrój w Turkmenistanie stwarza na pokaz iluzję demokratycznych procedur – przeprowadzanie są np. wybory prezydenckie (w ostatnich na Berdymuchamedowa zgarnął ponad 97 proc. głosów), a od czasu do czasu azjatycki satrapa pokazuje gest i uwalnia więźniów politycznych.
Walery Tyszkiewicz poznał życie w kraju dyktatora. Mieszkał tam z rodziną przez wiele lat i tworzył Centrum Polonii w Turkmenistanie. Od paru lat mieszka już w Warszawie, ale nie wszystko, co spotkało go podczas wieloletniego pobytu w Turkmenistanie widzi w czarnych barwach. Jak mu się tam żyło?
– No i nie mam jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Jeśli będę mówił o własnej osobie i o mojej żonie, to tam nam by było zdecydowanie lepiej. Z czego to wynika? Z tego że tutaj dostaje jako repatriant minimalną emeryturę, a żona w ogóle nic. W Turkmenistanie dostawałbym emeryturę w podobnej wysokości, ale i żona też. Poza tym, wydatki tam są znacznie mniejsze: bezpłatne (prawie) mieszkanie, woda, prąd, gaz, sol, tani chleb, maka. Do dowolnego lekarza (co w naszym wieku jest istotne) można trafić prawie natychmiast. A odnośnie systemu politycznego, to emeryta on nie obchodzi – jest dyktatura, ale gdzieś tam daleko, a zwykłego zjadacza chleba to nie dotyczy – mówi naTemat Tyszkiewicz.